ďťż

Jeśli zaś chodzi o newralgiczną dziś kwestię pieniędzy, wiceprezes Boniek od razu postawił sprawę jasno...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Stawka jest taka, a nie inna. I nie ma żadnej dyskusji na ten temat. Czy są zastrzeżenia do przedstawionej kwoty? Jeżeli nie, to jedziemy dalej, rozmawiamy o piłce i kadrze. Nie ukrywam, że byłem zaskoczony, gdyż po wyjeździe za granicę w ogóle się tym nie interesowałem i nie wiedziałem, co się dzieje w Polsce. Na Cyprze życie toczy się innym rytmem, człowieka absorbują zupełnie inne sprawy. Myślałem, ba, byłem niemal przekonany, że podanie do publicznej wiadomości, iż Smuda został selekcjonerem, jest tylko kwestią czasu. W rodzinnym gronie nie dyskutowaliśmy wcześniej o mojej ewentualnej nominacji. Przyznam, iż wręcz omijaliśmy ten temat, bo wydawało się, że praktycznie jestem bez szans. Media, oceniając szanse, dawały Smudzie ponad siedemdziesiąt procent, a mnie niespełna dziesięć. Jedną z najtrudniejszych i zarazem najdelikatniejszych kwestii było dobranie sztabu współpracowników. Nie mogłem z tymi ludźmi rozmawiać przed nominacją. Musiałem więc rozpatrywać sprawę wariantowo i na każde stanowisko mieć dwie, trzy kandydatury. Bo równie dobrze ktoś miał pełne prawo odmówić, mając coś innego do roboty. Jednak nikt nie odmówił - to także nadzwyczaj krzepiące. Teraz mogę ujawnić, iż wewnętrznie czułem, że mogę sprostać wymogom, jakie stoją przed trenerem kadry, że mogę to zrobić. Jeżeli ma się jakiekolwiek wątpliwości, to nie można się tego podjąć. Bo te wątpliwości - wcześniej czy później - przejdą na zespól. Nie wolno mieć jakichkolwiek wahań - trzeba być całkowicie przekonanym, że to, co się robi, jest stuprocentowo, absolutnie słuszne. Tylko z takim podejściem można odnieść sukces. Ja w to wierzę, bo jestem optymistą... W Warszawie wylądowałem 22 listopada, kilka minut przed godziną drugą po południu. Kiedy wszedłem na Okęciu do sali, w której odbiera się bagaże, podszedł do mnie policjant i mówi: 17 - Panie trenerze, ja pana przeprowadzę tędy, bokiem, bo tam czeka na pana mnóstwo ludzi z kamerami. A ja na to: - A co się dzieje? Policjant: - No, bo mówią, że został pan selekcjonerem reprezentacji Polski. Odrzekłem: - Oficjalnie jeszcze nie zostałem, na razie otrzymałem taką propozycję. Właśnie jadę do PZPN-u, aby się dowiedzieć, czy jest to potwierdzone, czy nie. Na to policjant: - To co robimy, wychodzimy głównym wyjściem? Ja na to: - Wychodzimy! Zaczęła się krótka konferencja prasowa. Dziennikarze mówili, że na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procenta dowiedzieli się, iż to właśnie ja i tak dalej, i tak dalej. Nie mogłem potwierdzić do końca, ale przyznałem, że otrzymałem taką propozycję. Wręczyli mi na szczęście maskotkę Obeliksa, który ma podobno nadludzką moc, z życzeniami, żeby ta nadludzka siła przeniosła się na mnie i żebym wprowadził reprezentację do finałów mistrzostw świata 2002 roku. Wsiadłem do taksówki i zatelefonowałem do prezesa Michała Listkiewicza, że jestem już w drodze. - Czy mam jechać do Związku, czy do domu? - zapytałem. Michał odrzekł: - Zapraszamy do Związku, właśnie czekamy. Pojechałem więc na Miodową, wszedłem na drugie piętro do gabinetu prezesa, w którym zastałem Listkiewicza, Henryka Apostela, Zbigniewa Bonka, Andrzeja Strejlaua i Eugeniusza Kolatora. Koniak już był otwarty, a jeden nalany kieliszek czekał na mnie. Prezes Listkiewicz podszedł do mnie i oficjalnie oznajmił, że decyzją PZPN-u zostałem nominowany na stanowisko selekcjonera reprezentacji z zadaniem wywalczenia awansu do finałów 2002. Wypiliśmy toast za reprezentację i przyszłą pracę, a po chwili pojechaliśmy do hotelu „Victoria" na konferencję prasową. Weszliśmy do sali. Rzeczywiście była nabita do ostatniego miejsca. Kiedy usiadłem za stołem i błysnęły flesze, zobaczyłem mojego syna stojącego z boku ze znajomymi. To było szalenie sympatyczne. Czułem wsparcie bratniej duszy. Dla mnie naprawdę ważne, bo to olbrzymie nagromadzenie reflektorów, kamer, mikrofonów trzeba było lekko odreagować. Zobaczyć kogoś, coś - co pozwoliłoby na uśmiech. Zdawałem sobie jednak doskonale sprawę, że zdecydowana większość obecnych w tej sali oczekiwała kogoś innego na moim miejscu. Dlatego wyczuwałem taką niepewność, specyficzne podniecenie... co też się może zdarzyć. To zrozumiałe - wielu młodszych dziennikarzy bliżej mnie nie znało. Bo przecież nie było mnie w Polsce prawie 9 lat. Przez ten okres pojawiła się nowa generacja żurnalistów, którzy w momencie mojego wyjazdu do pracy na Cyprze mieli po kilkanaście lat. I to głównie oni pytali, kto to właściwie jest ten Jerzy Engel. Było mi miło, że mogłem w tych niełatwych chwilach liczyć na grono bardziej doświadczonych dziennikarzy. Wiedziałem, że znajdę z nimi wspólny język. Odczułem, że przedstawiciele mediów są nastawieni pesymistycznie. Większość pytań, które zadawano podczas spotkania w „Victorii", miała podtekst na „nie"... że jednak niczego się nie zrobi. Nigdy nie zapomnę ostatniego pytania: „Gdyby miał pan postawić jakąś część swojego majątku, że awansujemy do finałów, to ile by pan postawił?". Odpowiedziałem, że postawiłbym wszystko, ponieważ tylko w takim przypadku ta robota w ogóle ma sens. Tym samym chciałem przekazać mój sposób widzenia i moje podejście do stanowiska selekcjonera. Podczas pierwszych spotkań z kibicami panowała totalna depresja. Nikt nie widział nawet najmniejszej szansy wyjścia z dołka. Po roku... sytuacja się odwróciła. Nastąpiła ogólna przemiana nastrojów - nie tylko w mediach, ale i w całym kraju. Wyniki sprzyjały, więc mogłem zarazić innych swoim optymizmem. Nie męczyć siebie i kibiców Już po nominacji spotkałem się z prezesem Bonkiem na kolacji w hotelu „Victoria". Przyszło na to spotkanie - nie wiem, czy przypadkowo, czy nie - dwóch dziennikarzy. Siedzieliśmy i gawędziliśmy. Ich ulubionym tematem jest rysowanie składu drużyny narodowej. Powiedziałem: - No to rozpiszcie, jaką byście widzieli jedenastkę. Wtedy oni się pochylili, zasępili, ale nie byli w stanie wypisać nazwisk jedenastu zawodników. To było symptomatyczne w tamtym czasie. Bo to samo mieliśmy ze Zbyszkiem. Też zapytał, jakie dzisiaj widziałbym najsilniejsze zestawienie. Odpowiedziałem szczerze, że nie wiem, jaka jest dzisiaj najsilniejsza jedenastka. Widzę, że są piłkarze, którzy, podejrzewam, potrafią zagrać na dobrym poziomie. Ale, co z tego będzie - z ręką na sercu - nie wiem! Od początku przyświecała mi jednak jedna zasada: prawy obrońca musi grać na prawej obronie, środkowy obrońca na środku, a prawy pomocnik na prawej pomocy, napastnik w ataku, a rozgrywający musi być rozgrywającym. „To -mówię - jest żelazna reguła, od której nie wolno nam odstąpić". Zdarza się czasem zmiana, ale chwilowa, wynikająca z sytuacji podczas meczu. Ale jeżeli szukamy prawego pomocnika, to nie przestawiam lewego na prawo, bo tak mi się akurat podoba. Nie przesuwam obrońcy na pomoc, żeby w reprezentacji był pomocnikiem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.