Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przecież musi być na
niego jaki¶ sposób.
— No więc, słyszałam od wujka, że ma kłopoty z Phoebe.
— Może by z tego zrobić użytek — zasugerowała rado¶nie Brenda.
— Chociaż ja my¶lę, że ona jest jak bomba zegarowa, która w swoim czasie
i tak wybuchnie.
— Gdzie jeszcze można Billa zranić? — zapytała Annie.
— Nie jestem pewna. Oczywi¶cie kobiety to jego słabo¶ć. Udowodnij
mu, że jest kiepskim kochankiem i załatwisz go na resztę życia.
— A jest? — spytała Brenda z nadziej± w głosie.
Elise popatrzyła na ni±, jakby się zastanawiała, czy w ogóle odpowiadać.
Po czym westchnęła.
— Niestety, nie — zachichotała. — Chociaż to było dawno temu.
— Może popsuć jego plany małżeńskie. I tym go załatwić — rzuciła
pomysł Annie.
— To nic nie da. Przez lata stworzył kolekcję antyków, która teraz jest
sporo warta. No i sam nieĽle zarabia.
— A poza tym oczaruje następn± bogat± kobietę... — dodała Brenda.
Urwała, bo nie chciała sprawić przykro¶ci Elise.
— Brendo, nie ma sprawy — Elise wruszyła ramionami. — Masz rację.
Ale przecież musi być jaki¶ sposób na niego.
Brenda wstała.
248
— To mi co¶ przypomina. Zgadnijcie, jaki prezent dla was przywiozłam?
— Spod poduszki na kanapie wyci±gnęła teczkę na dokumenty. — Co by¶cie mi
dały za listę wszystkich wydatków i rachunków wystawionych klientom naszego
słoneczka, Billa? W zeszłym tygodniu Angie namówiła jedn± z maszynistek na
zrobienie kopii. Nie wiem, co tam jest, ale może co¶ znajdziemy.
— Brendo, jeste¶ genialna — pochwaliła Elise. — My¶lę, że tam może
być broń przeciw Billowi.
— A co z Gilem? Jeszcze nie zajęły¶my się jego samochodem —
przypomniała Brenda. — Ale tak naprawdę, to chciałabym ukarać go
fizycznie. — I widz±c obrzydzenie na twarzach przyjaciółek, ci±gnęła:
— Wiem, wiem, wy, biali ludzie, nie lubicie przemocy. Ale w familii
Morrellich panowała zasada „oko za oko". Pamiętajcie przecież, że on uderzył
Cynthię. Więc też powinien zostać pobity. I powinny¶my sobie to przysi±c.
Zawrzeć umowę podpisan± krwi±.
Annie pokręciła przecz±co głow±.
— Przemoc nie wchodzi w grę. Nie. Pod żadnym pozorem — dodała
stanowczo. Po czym u¶miechnęła się. Napełniła wysoki kieliszek szampanem
i postawiła na stole. Następnie zdjęła obr±czkę, z któr± przecież tak długo nie
potrafiła się rozstać. — Uwaga! — zawołała i wrzuciła j± do kieliszka.
— Dobrze — powiedziała Elise patrz±c na przyjaciółki.
Brenda ze ¶miechem skinęła głow±. Elise zsunęła obr±czkę z palca
i energicznym ruchem umie¶ciła w złocistym kieliszku. Skrzywiona Brenda
dłuższ± chwilę walczyła ze swoj±, która mocno tkwiła na grubym palcu.
W końcu i jej się udało, cisnęła j± do kieliszka, który się przewrócił i rozbił
na podłodze.
— Jestem z nas dumna.
— Ja też — powiedziała Annie.
— Tu się wszystkie zgadzamy. — Elise zwróciła się do Brendy: — I nie
ma jedzenia słodyczy podczas odwyku.
— Ani picia — przypomniała jej Brenda. — Aż wszystko załatwimy.
— I dopiero koniec wieńczy dzieło — przypomniała im obu Annie.
— Wesołego ¦więta Dziękczynienia!
Tej nocy Annie leżała bezsennie w łóżku, wdzięczna losowi za
przyjaciółki, i zastanawiała się, czy potrafi± zerwać z nałogami. My¶lała
0 Aaronie i doktor Rosen. O swojej córeczce i De Los Santosie.
Brenda również nie spała, na zmianę my¶l±c, jak się bawi± Tony
1 Angela z ojcem na Arubie, czy uda jej się wymkn±ć po cichu do kuchni
i czy już teraz jest oficjalnie lesbijk±. Pomy¶lała z zachwytem o Dianie i że
bardzo, desperacko wręcz tęskni za batonikiem, choć jednym.
W swoim pokoju za¶ Elise tak mocno potrzebowała czego¶ mocniejszego,
że przez chwilę my¶lała o wypiciu perfum, ale tylko zjadła cztery czekoladki
Brendy i w końcu zasnęła prawie o ¶wicie.
249
18. Sylvan Glades
M
iguel zręcznie prowadził szarego jaguara Annie autostrad±
Taconic w kierunku północnym. Wydostanie się z miasta
zawsze nastręczało trochę kłopotów, ale w tym momencie jazda była już
prosta. Annie mogła sobie pozwolić na odprężenie. Przynajmniej spróbować.
Ostatni raz widziała Sylvie w maju i po półroczym okresie adaptacji nadszedł
czas, by sprawdzić, jak się przystosowała i czy ta zamknięta wspólnota jest
wła¶ciwym dla niej miejscem.
Annie głęboko zaczerpnęła powietrza i wyjrzała przez okno. Towarzystwo
Miguela sprawiało jej przyjemno¶ć; szanował milczenie i najwidoczniej mu
nie ci±żyło.
— Jak tu pięknie — powiedziała gło¶no. Przejechali już ponad sto
kilometrów i znaleĽli się w nowojorskim Dutchess County. Drzewa pokrywała
warstewka lodu l¶ni±ca w słońcu, a na ziemi leżał biały dywan ¶niegu
|
WÄ…tki
|