Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Tak. W pokoju kredensowym. Wła¶nie ten pokój szalenie mnie interesuje.
Hayes wpatrywał się w Willburna załzawionymi oczyma.
— Proszę pana… — wyszeptał i umilkł. Ale nagle zmienił się. Szeroki u¶miech odsłonił
duże zęby i różowe dzi±sła. — Ależ oczywi¶cie. Co¶ podobnego. No, wie pan…
¦miał się cicho, wylewnie. Brzmiało to jak gruchanie gołębicy. Ale jego oczy pozostały
czujne.
— Panu chodzi o ten nieszczęsny nóż… Zupełnie o tym zapomniałem. Tego dnia rano
zabrałem nóż z pokoju kredensowego, aby…
— Nóż do żyłowania mięsa — przerwał Willburn z u¶miechem.
— Tak jest — skwapliwie podj±ł Hayes. — W moim pokoju jest wentylator. Chciałem go
nieco uchylić, ale klapka się zacięła. Potrzebowałem noża, aby j± podważyć. Wła¶nie dlatego
wzi±łem nóż z pokoju kredensowego.
Willburn kiwał głow± z aprobat±. Powiedział:
— No, widzi pan. Wszystko się wyja¶niło. Szkoda, że pan dopiero teraz powiedział o tym
nożu, panie Hayes.
Hayes u¶miechn±ł się z lekkim zażenowaniem.
— Doprawdy zapomniałem. To zupełnie idiotyczne, ale doprawdy zapomniałem.
— O, tak — odparł Willburn. — To zupełnie idiotyczne. Wprost przerażaj±co idiotyczne.
Zapomniał pan o nożu, który tkwił w sercu zamordowanej. Co¶ niebywałego, panie Hayes.
Hayes u¶miechał się dalej, ale to był już martwy u¶miech, pozbawiony wszelkiej tre¶ci.
Pusty grymas, sparaliżowany na wargach.
— A więc otworzył pan sobie wentylator, żeby było chłodniej i przyjemniej —
kontynuował Willburn. — A potem? Co pan potem zrobił z tym nożem? Czy wbił go pan w
pier¶ Marii Van, drogi przyjacielu?
— To nieprawda! — krzykn±ł Hayes.
— Pan lepiej wie, czy to jest prawda, czy nie, panie Hayes. Tylko od pana zależy, czy i ja
będę wiedział dokładnie, co stało się z tym nożem.
Hayes milczał. Willburn mówił dalej, spokojnie i cicho:
— To jest wła¶ciwie dobry interes dla obu stron, panie Hayes. Ale stanowczo lepszy dla
pana niż dla mnie. Mnie zależy tylko na wykryciu sprawcy, a panu zależy na własnej głowie.
Jeżeli nie dogadamy się dzisiaj, ja stracę satysfakcję, ale nie stracę nic ponadto. Wyjadę do
Londynu przez Folketone, a potem dalej na północ. Mam tam swój cichy k±cik. Hodowla róż,
pan pojmuje. Tymczasem pan zostanie tutaj, w tym mie¶cie, zapewne na bulwarze Raspail,
nie opodal Cherche–Midi. Komisarzu Garnet! To jest nie opodal Cherche–Midi, je¶li mnie
pamięć nie myli…
Komisarz Garnet u¶miechn±ł się słodko i powiedział:
— Bardzo blisko, panie nadinspektorze. Ale stamt±d nie widać żadnej ulicy. Okna w
celach s± umieszczone szalenie wysoko.
— Co za brednie! — krzykn±ł Hayes i wytarł twarz ręk±. — Co za brednie!
— Panie Hayes — podj±ł Willburn bez szyderstwa. — Proszę zrozumieć moje położenie.
Najkrótsza droga jest najwygodniejsza. Zawsze wybieram wła¶nie tak± drogę.
Milczeniem skazuje się pan na straszn± tragedię. Nóż, który miał pan w ręku, znaleziono w
piersi zamordowanej. Niech pan ode mnie nie wymaga zbyt wiele. Nie zamierzam bronić
pańskiej głowy przeciwko panu. Obrona pana jest prosta. Proszę wskazać nam ¶lad. Gdzie
pan podział ten nóż po operacji z wentylatorem?
— Ależ tak — zawołał Hayes — oczywi¶cie! Nie mogłem doj¶ć do głosu. Ten nóż
zostawiłem na stoliczku w korytarzu, obok schodów.
— W korytarzu, obok schodów — powtórzył Willburn.
— Tak jest.
— No, cóż — powiedział Willburn. — My¶lę, że komisarz Garnet obejrzy sobie ten
wentylator…
Hayes zmarszczył brwi, siedział chwilę milcz±co, potem rzekł:
— Nie rozumiem, co to ma do rzeczy…
— Tylu rzeczy nie rozumiemy, ale zgadzamy się na nie — odrzekł Willburn, a komisarz
Garnet z u¶miechem wyszedł z salonu.
Hayes odprowadził go wzrokiem, a potem powiedział:
— Panie nadinspektorze, ja naprawdę nic więcej nie wiem!
— Rzeczywi¶cie?
— Naprawdę. Ja ten nóż wzi±łem, aby otworzyć klapkę wentylatora. Chodziło o
wentylator…
— Jeżeli rzeczywi¶cie chodziło o wentylator, to dlaczego pan się denerwuje? Wobec tego
wszystko jest w porz±dku…
— Ja się wcale nie denerwuję. Nie mam nic do ukrycia.
— Oczywi¶cie, oczywi¶cie — rzekł Willburn i wstał. Podszedł do okna. Hayes
obserwował go uważnie.
Willburn popatrzył na niego i obdarzył serdecznym u¶miechem.
— Głowa do góry. Wszystko zaczyna się i kończy na niewinnym wentylatorze…
— No, tak — mrukn±ł Hayes i kropelka potu stoczyła się po jego czole.
W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł komisarz Garnet. Jego twarz zwiastowała
sensację. Już na progu powiedział z triumfem:
— Oto co znalazłem w wentylatorze…
I położył na stole zawini±tko. Hayes zmarszczył brwi, a jego oczy zaczęły biegać
niespokojnie. Willburn podszedł do stołu. Ujrzał mały skórzany woreczek, zwi±zany
skórzanym rzemykiem. Rozplótł rzemyk i wysypał na stół zawarto¶ć woreczka. Była to
biżuteria. Kilka pier¶cionków, ciężka złota bransoletka, niewielki, ale piękny rubin w
platynowej oprawie, wreszcie kilka brylantów luzem.
— Jest pan nieostrożny — rzekł Willburn. — Trzymać takie rzeczy w wentylatorze!
Hayes wyj±kał:
— Co to znaczy?
— Jak to? — zdziwił się Willburn. — Pan wydaje się zaskoczony. Czy to nie jest pańska
własno¶ć?…
Hayes oblizał wargi, przełkn±ł ¶linę.
— Wła¶ciwie… — powiedział — wła¶ciwie to…
Urwał i patrzył na kosztowno¶ci załzawionymi oczyma. Willburn roze¶miał się gło¶no
|
WÄ…tki
|