ďťż

Jano nieco się plącze w odpowiedziach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Sam nie wie teraz, czego właściwie szukał w starej gliniance. Poszedł ot tak sobie — mówi, lecz dla królewskiej żandarmerii nie istnieje tego rodzaju tłumaczenie. Nikt przecież uczciwy i przy zdrowych zmysłach nie chodzi dokądś „ot tak sobie". Więc niech no Jano nie próbuje kręcić i robić sobie żartów, bo tu nie ma żartów, i pan podkomisarz Bogatović nie takich potrafił o tym przekonać. I Jano, dostawszy na wszelki wypadek po twarzy, zostaje odprowadzony do aresztu. Inny wyrostek cygański, mieszkający w tym samym baraku co nieżyjąca już Marika Huban i, jak się zdaje, jej kochanek od paru miesięcy, niejaki Lupa, zeznał przed chwilą, że najwyraźniej widział sylwetki dwu osób idących w krytycznym czasie w stronę glinianki i że nawet rozpoznał śmiech Ma-riki i jej szept do kogoś, kto szedł w ślad za nią. Lupa postał chwilę na rozwidleniu dróg koło cegielni, namyślając się, czyby nie pójść w ślad za dwojgiem, lecz potem się rozmyślił jakoby i odszedł w stronę Zsak utca. Co robił, kiedy wrócił na Csi-gan-varos? A nic. Położył się w trawie koło baraku numer pięć, w którym mieszka, i zapalił papierosa... Była piękna noc, więc... — I to już wszystko? Piękno przyrody nie interesuje mnie — mówi podkomisarz. A nie. Nie wszystko. Jeśli idzie o ten naszyjnik Mariki... On wie o nim wszystko, i jeśli pan podkomisarz chciałby i uważa to za ważne, to on... — Wszystko jest ważne, gdy idzie o zbrodnię! — wygłasza uroczyście pan podkomisarz i przybiera ostrzegawczą i surową minę. Lecz Lupa uśmiecha si? wcale nie speszony. Zatem, jeśli idzie o te paciorki, to Marika ukradła je na bazarze parę dni tenui. Porwała ze straganu całą ich garść i szybko ucie- 240 kła Kilka paciorków upadło na ziemię, rozsypując się, i to on właśnie, Lupa, pozbierał je. On również pomógł Marice nawlec je na mocny i cienki drut, znaleziony na targowicy, taki, jakim drutuje się skrzynki owoców przeznaczonych na eksport. Pełno tego leży w tamtych stronach koło magazynu braci Fento, przy Ferenc-József-ter. Pan komisarz może się przekonać... Tak, on nie przeczy wcale, iż kochali się z Marika, i nawet on jej obiecywał, że wyjadą razem z taborem wędrownym Gyula-bacsi... Dlaczego zatem, gdy sądził, iż to śmiech Mariki rozpoznał wtedy w nocy koło glinianek, nie poszedł za nią, by się przekonać, z kim ona się włóczy, choćby przez zazdrość, co? — nalega pan podkomisarz. Lupa uśmiecha się. Jest to urodziwy, czarniawy, szesnastoletni smukły wyrostek. Wzrusza ramionami, dziwiąc się nieznajomości miejscowych obyczajów u pana komisarza, który powinien chyba wiedzieć, że... - Że co? — Że ja wiedziałem, iż ona, jeśli to była istotnie ona, poszła do glinianki nie z Cyganem, tylko z jakimś wojskowym. Gdyby to był Cygan, no to wówczas... — i w oczach Lupy migocą złe błyski. — Wtedy — kończy, patrząc w oczy podkomisarzowi Bogato viciowi — porachowałbym się i z nim, i z nią... Ale skoro to był ktoś obcy, jakiś żołnierz czy oficer, to się nie liczy... Obaj panowie spoza biurka słuchają z umiarkowanym zaciekawieniem. Pan podkomisarz Bogatoyić zapala cygaro, odgryza koniuszek, wypluwa go, puszcza, rozparty w krześle, pierwszy kłąb błękitnego dymu. Protokolant Marina bawi się karminową obsadką pióra. Marika często chodziła z żołnierzami w zarosła za cegielnię. Gdy jeszcze, przed żniwami, rosła am wysoka kukurydza, no to w nią, a kiedy ją zżęto — do glinianki. On, Lupa, nieraz czekał na nią — Król Obojga Sycylii 241 przy drodze prowadzącej w tamtą stronę, by odprowadzić ją do domu. Mieszkali przecież w jednym baraku, nawet w jednej izbie. — A zatem rozpoznałeś wtedy żołnierza, co? -pyta podkomisarz. Protokolant Marina macza pióro w kałamarzu i czeka na następne słowa Cygana. — Tak. Po mundurze, a zwłaszcza czapce. On miał na głowie polową furażerkę. — Uważaj no! A może to był oficer, co? — i teraz obaj panowie spoza stołu czekają na odpowiedź, nachyleni do przodu i czujni. — Może i oficer. Tego to ja na pewno nie wiem. Było zupełnie ciemno. A potem — dodaje po namyśle — wypaliwszy papierosa pod barakiem, wróciłem, może po godzinie w stronę cegielni. Żeby jednak sprawdzić. Bo to za długo trwało... No i spotkałem biegnącego Jano, który, zdyszany, powiedział mi, na co się tam na dole natknął... Pokazał mi nawet trzymane w zaciśniętej dłoni koraliki z jej naszyjnika. Pozbierał je w trawie, na samym dole... Dał mi ich całą garść... — No i co? Poszedłeś tam wtedy, żeby samemu zobaczyć? — Nie. Bo ja bałem się. Ogarnął mnie taki strach nagle, że pobiegłem z powrotem do baraku i przebudziłem starego Gyulę-bacsi, tego, co go pan komisarz przecież zna, primosza kapeli... Opowiedziałem mu wszystko, a on mi nakazał, bym nikomu o tym nie mówił, bo jeszcze kto pomyśli, że to sprawka któregoś z nas... A to, przysięgam się, ktoś obcy. Jakiś wojskowy. Może z tych przejezdnych. A może jeden z naszych. Nie wiem. Było zupełnie ciemno. Gdy Cygana Lupę odprowadzą do aresztu, gdzie umieścił go pan podkomisarz na wszelki wypadek do zakończenia śledztwa, na twarzy pana Bogato-vicia pokaże się uśmiech triumfu: A nie mówiłem. 242 Byłem tego od początku pewien! To sprawka jednego z oficerów! Tylko teraz pytanie: którego z nich? I czy zdoła ich przesłuchać, nim garnizon tutejszy odjedzie z Fehertemplom? Bo wówczas -szukaj wiatru w polu! Więc, póki czas, trzeba się zabrać raźno do roboty! Pan podkomisarz przerzuca dla porządku papiery odnoszące się do denatki: Urodzona prawdopodobnie w roku 1900, w drodze, w cygańskim taborze wędrownym, gdzieś w okolicach Kecskemet, córka zmarłego Hubana Miklosa i Rajicić Ilonki, obecnie bez adresu, gdyż opuściła Fehertemplom wraz z taborem jeszcze w roku 1909 i w ogóle nie wiadomo, czy jeszcze żyje i gdzie przebywa. Jej córka Marika wychowywała się wraz z dziećmi cygańskimi na terenie Csigan-varos, gdzie ostatnio zamieszkiwała w baraku numer 5 przy Zsak utca. Karana wielokrotnie za kradzieże, wyłudzanie pieniędzy od pijanych żołnierzy, włóczęgostwo i żebraninę. Badana profilaktycznie w sanitariacie miejskim w roku bieżącym dnia siódmego lipca 1914 przez miejskiego fizyką po doprowadzeniu jej tam przez żandarma. Chorób wenerycznych nie stwierdzono
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.