Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
W ścianie przebiegały ledwie uchwytne drgania. Ignac wiedział, że wywołują je maszyny w filarach i naruszana równowaga ziemi. Nowe maszyny wyją i ciskają się oszalałe, w caliźnie piaskowca zaś w górotworach rośnie gniew żywiołu. Przymknął powieki i nie widzącymi oczami śledzi, jak w piętrze rozbiegają się bez przerwy drobne, bardzo drobne pęknięcia na kształt cieniutkich niteczek, jak pęknięcia rosną, wydłużają się w łamanych liniach, sięgają coraz wyżej, jak się rozszerzają, jak całe ławy górotworu obsuwają się drobniutkimi skokami, jak zamknięta energia stła-cza się, napina, by któregoś dnia wybuchnąć groźnym tąpaniem, zarywać stropy w filarach i wyrobiskach i grzebać ludzi pod swym rumowiskiem.
Ho, ho! powiedzą górnicy. Wali jak sto diabłów!
Podejdą z nowymi stemplami i stropnicami, zaciągną reszpy, podbiją, podeprzą na wszelkie sposoby i patrzeć będą, jak stemple i stropnice wyginają się, i będą słuchać, jak rozgniatane stękają z wysiłku, aż legną pokotem.
Nie legną pokotem!...
To pod Górą Świętej Anny kładli się ludzie pokotem z tej i tamtej strony. Rozgrzany wiatr majowy niósł z sobą ckliwy zapach krwi ludzkiej, potu i dymu. W pokładzie Joanny zmiażdżone stemple zastąpią nowe, pachnące żywicą, jasne i wilgotne własnym sokiem.
W pokładzie Joanny, jak i we wszystkich pokładach pięćdziesięciu i trzech kopalni przyznanych Polsce, górnik jest zwycięzcą. Pod Górą Świętej Anny kazano mu się wycofać...
14 Pokład Joanny
209
:pL o w I o -
O O O
CB CU
53 >o -^ *G
H . &.L :"S
:>5J ^J *-> O ĆU _"L O "q
&$> s? s o cd tev
c .2 o
CJ
OJ
- y:t^
3 co
a P>
5 §. s
Ť N
g -o :
8 cc
" - I
1/5 "S1 ? > co
L> Ťi"
.1 e
S
ą I s J
2 C
oj
co c
N P
cd 'O eg
ťi Ť
Q +3 cd.
CB .rt; hh"
^ CJ CQ
C/3 cu- te
M §
2 Ť
44 te
n ej
Ś CB
NJ L2
CU C
nie- taki
'03
CU N 2
jrdzili Ale..]
i ; "to 3
T3 CJ
CB CU
CU
t 'S
JS CS .
i I i a i
cu a :
ń -2
to rLJ ctj g^ -'..
ty . CS
Ť i
if CB U
§ cł
3. O.
o
-
rt
o y-
.3 &
fi CJ ,-Tft >>
s
N O 3
UW
cb;;^
Po,0 g cu* cu
Ť' tO N
u
O
r. cu
o;:2 S3 g
L jt>\
1
S
g
CU Ś"
N
O
i cd :S cu >o
N -'to :
flcis CU O CU N
co cj "8 g
cj tiD
es .2
:S 3
cd Ś. ,jj P "P -cd
S9 °
N
W
cu
tU 13
la
p P-
N 13 CU
Starzyk Berthold wyparł się go po raz drugi, gdy Ignac poszedł do pierwszego powstania.
Twoja matka była Niemką, tyś Niemiec! krzyczał w gniewie i biegał po pokoju.
Mój ojciec był Polakiem, a tyś wyrzekł się mojej matki! Nie masz prawa... v
Precz! Precz! krzyczał piskliwie sztygar Berthold. Ignac poszedł bez żalu. Teraz pozostał osamotniony. Irmgarda
zginęła, starzyk Ślimak zginął, ojciec zginął, matka zmarła... A starzyk Berthold? Ten także już umarł podczas trzeciego powstania.
No, no! Tylko się nie roztkliwiać! mruknął do siebie. Lecz gdzież, u pieruna, siedzą ci kamraci? Trzeba maszynę puszczać... Zaniepokoił się. Od początku szychty czeka na nich w dziesiątym filarze. Mieli przyjść z inżynierem Donocikiem. doszedł pierwszy spod szybu, gdyż zjechał pierwszą windą. Chodziło mu o przygotowanie wrębiarki do pracy. Tamci mieli się zebrać, poczekać na inżyniera Donocika i przyjść razem. Podszedł do wrębiarki, nachylił się i w nieoczekiwanej chwili pogłaskał ją życzliwie.
lgnąca zawsze urzekały maszyny.
I znowu uśmiechnął się do wspomnień ze swych chłopięcych lat, gdyż ujrzał się w towarzystwie Brodowego Karlika, wyprawiającego się z nim po szpulki po niciach. Niedaleko bowiem domu, w którym mieszkał z rektorem Kepeuszem-Slimokiem, był nieduży domek, a w tym domku pięć dziewczyn. Wszystkie miały niebieskie oczy, puszyste włosy ułożone we wdzięczne "skiby na głowie i wszystkie przez cały dzień śpiewały niesłychanie rzewne piosenki o Karolince, co szła do Gogolina, a syneczek za nią z fla-szeczką wina, i wiele jeszcze innych. Lecz Ignacowi najbardziej przypadła do serca tamta zalotna Karolinka z Gogolina. Poza tym przez cały dzień szyły na maszynach, gdyż były to szwaczki. Czuwała nad nimi gruba pani Kawulokowa z brodawką na brodzie.
Ignac z Robertem zawsze prosili o szpulki po niciach. Dziewczyny patrzyły na nich, uśmiechały się przyjaźnie i dopytywały, jak się nazywają. Gdy powiedział po raz pierwszy, że jest synkiem Moniki, jedna z nich zapytała:
Której Moniki? Tej rudej?...
Cóż się pytosz, Gustla? wtrąciła druga. Przecież widzisz po jego ryszawej czuprynie, że to może być synek tylko tamtej Moniki...
W słowach tamtej Moniki" kryła się niezrozumiała dla lgnąca wzgarda. Wszystkie dziewczyny jęły chichotać, nachylać się i wzajemnie szeptać do ucha jakieś słowa, które znowu wywoływały drażniący chichot. Lecz potem zawsze wysuwała się z okna dłoń ze szpulkami. Dłoń była mała, różowa, miękka, z pokłutymi koniuszkami polców. Robert nawet twierdził, że taka dziewczęca dłoń pachnie woniąwym mydłem i że gdyby ją ucałował, nic by nie było..
A na co wam te szpulki? dopytywały dziewczyny.
My z nich zbudujemy maszyny! odpowiadali niezmiennie, wciąż się dziwiąc, że zawsze pytają się ich o przeznaczenie szpulek. Przecież im tłumaczą każdym jazem, a one wciąż zapomi-r nają.
Zmajstrujcie z tych szpulek automobil, a potem nas przewieziecie! wołały rozchichotane dziewczyny. Wtedy wszystkie miały śliczne, białe zęby i były jeszcze piękniejsze.
Z tych szpulek Ignac z Robertem budowali maszynę. Zapatrzyli się w nią i urok na nich rzuciła, gdyż codziennie wybiegali na podmurowaną skarpę niedaleko szybu Arnolda i podziwiali starą* dychawiczną lokomotywę o ogromnie śmiesznym, pękatym kominie. Lokomotywa przetaczała wagony z węglem, podsuwała próżne, przeraźliwie gwizdała, a na lokomotywie stało dwóch umoru-i sanych ludzi bardzo dumnych i zarozumiałych, że umieją takiego potwora prowadzić. Ignac wtedy zrozumiał, że tamta lokomotywa żyje, chociaż jej życie jest odrębne od życia widzianego wśród ludzi, że posiada, jak człowiek, swe cnoty i narowy, że martwi się jak człowiek i raduje jak człowiek. Utwierdzało go w tym mniemaniu podglądanie ludzi pracujących przy maszynach