ďťż

Jak pociągnięta za sznurki marionetka, zwinnie zerwał się z podłogi i podszedł do swoich juków...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Usłyszałem, jak w nich grzebie. Po chwili wrócił do ognia, niosąc płócienny worek. Usiadł obok mnie, jakby zamierzał wyjawić mi jakiś sekret. Leżący na jego kolanach worek był wytarty i poplamiony. Trefniś rozwiązał sznurek i wyjął z worka jakiś przedmiot owinięty w przepiękny materiał. Westchnąłem z zachwytu. Jeszcze nigdy nie widziałem tak gładkiego materiału ani równie skomplikowanego wzoru złożonego z tylu kolorów. Nawet w słabym blasku dogasającego ognia czerwienie jarzyły się, a żółcie migotały. Ten kawałek tkaniny mógłby mu zapewnić łaski każdego władcy. A jednak to nie ten cudowny materiał zamierzał mi pokazać. Odwinął to, co chroniła ta przepiękna tkanina, której fałdy tworzyły teraz opalizujący dywan na szorstkich deskach podłogi. Nachyliłem się, wstrzymując oddech. Odwinął ostatni zwój materiału, a ja pochyliłem się jeszcze bardziej, chcąc się dobrze przyjrzeć. — Chyba o niej śniłem — powiedziałem w końcu. — Ja także. 98 Czas odcisnął niszczące piętno na drewnianej koronie, którą Błazen trzymał w rękach. Znikły kolorowe pióra i farba, którą niegdyś była pomalowana. Teraz był to tylko zwykły, pięknie rzeźbiony przedmiot z drewna. — Kazałeś zrobić duplikat? — zapytałem. — Odnalazłem ją — odparł. Nabrał tchu i dodał lekko drżącym głosem: — A może to ona znalazła mnie. Wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć korony, a wtedy on lekko drgnął, jakby chciał ją zachować tylko dla siebie. Jednak w następnej chwili odprężył się i podał mi ją. Biorąc ją w dłonie, zrozumiałem, że Błazen daje mi znacznie więcej niż wtedy, kiedy dzielił się ze mną swoim koniem. Obróciłem w dłoniach starożytną ozdobę i odkryłem ślady farby, we wgłębieniach rzeźbionych kogucich łbów. Dwa z nich wciąż miały oczy z błyszczących kamyków. W miejscach, gdzie niegdyś tkwiły kolorowe pióra, pozostał tylko szereg małych otworów. Nie znałem gatunku drewna, z którego korona została wyrzeźbiona. Lekkie, lecz mocne, zdawało się szeptać w moich palcach. Oddałem koronę trefnisiowi. — Włóż ją — powiedziałem cicho. Zobaczyłem, że z trudem przełknął ślinę. — Jesteś pewien? — spytał. — Przyznam, że już ją przymierzyłem i nic się nie stało. Teraz jednak, kiedy jesteśmy tu razem, Biały Prorok i jego katalizator... Bastardzie, możemy obudzić w ten sposób magię, której żaden z nas nie pojmuje. Szukałem w pamięci, lecz żadna ze znanych mi przepowiedni nie wspomina o tej koronie. Nie mam pojęcia, co to oznacza i czy w ogóle cokolwiek oznacza. Ty pamiętasz wizję, w której mnie widziałeś, lecz ja zachowałem tylko jej słabe wspomnienie, ulotne niczym motyl, pięknie ubarwiony, ale zbyt kruchy, aby go schwytać. Trzymał przed sobą koronę, w tych niegdyś białych, a teraz złocistych dłoniach. W milczeniu zbieraliśmy odwagę, a nasza ciekawość walczyła z ostrożnością. Wreszcie na jego twarzy pojawił się zuchwały uśmiech. Pamiętam, że w taki sam sposób uśmiechał się tamtej nocy, kiedy dotknął rzeźbionego ciała Dziewczyny na Smoku. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, uniósł koronę i włożył ją na głowę. Wstrzymałem oddech. Ale nic się nie stało. Spoglądałem na niego z ulgą i jednocześnie z rozczarowaniem. Potem Błazen uśmiechnął się drwiąco a już w następnej chwili obaj parsknęliśmy śmiechem. Odprężeni, zaśmiewaliśmy się aż do łez. Kiedy w końcu uspokoiliśmy się, popatrzyłem na Błazna. Wciąż miał na głowie tę drewnianą koronę, i nadal był moim najlepszym przyjacielem. — Wiesz co, w zeszłym miesiącu mój kogut stracił prawie cały ogon w starciu z łasicą. Traf pozbierał pióra. Może powtykamy je w tę koronę? Zdjął ją z głowy i obejrzał. 99 — Może jutro. I może podkradnę ci trochę inkaustów i trochę ją odnowię. Pamiętasz, jakie miała kolory? Wzruszyłem ramionami. — Polegam na twojej pamięci, Błaźnie. Zawsze miałeś talent plastyczny. Z przesadną powagą skłonił głowę na ten komplement. Potem podniósł tkaninę z podłogi i zaczął nią owijać koronę. Czerwone węgle na palenisku rzucały na nas rdzawy blask. W tym świetle mogłem udawać, że jego skóra nie zmieniła barwy i że wciąż jest tym białoskórym żartownisiem z mojego dzieciństwa, a ja znów jestem młody. Popatrzył na mnie poważnie i po chwili przemówił. — No tak. A po powrocie z Królestwa Górskiego...? Podniosłem kubek. Był pusty. Nagle zrozumiałem, że wypiłem za dużo brandy jak na jeden wieczór. — Jutro, Błaźnie, jutro. Daj mi się przespać i zastanowić, jak ci to najlepiej opowiedzieć. Długie palce jego dłoni zacisnęły się nagle na moim nadgarstku. Jak zawsze jego ciało wydawało się zimne. — Zastanów się, Bastardzie. — Znów spojrzał mi prosto w oczy. W jego głosie dał się słyszeć błagalny ton. — Powiedz mi wszystko, co możesz mi wyjawić. Inaczej nie będę wiedział, czego chcę się dowiedzieć. Poruszyło mnie jego rozgorączkowane spojrzenie. — Mówisz samymi zagadkami — skarciłem go, usiłując obrócić to w żart. — Ponieważ to są zagadki. Zagadki, które można rozwiązać tylko wtedy, gdy odkryje się sens pytań. Spojrzał na swoją dłoń zaciśniętą na mojej ręce i puścił ją. Nagle wstał zwinnie jak kot i przeciągnął się, co wyglądało tak, jakby wszystkie jego kości wyszły ze stawów, a potem z powrotem wskoczyły na swoje miejsce. Spojrzał na mnie z rozczuleniem. — Idź spać, Bastardzie — powiedział jak do dziecka. — Odpocznij, jeśli możesz. Ja muszę tu zostać jeszcze chwilę i pomyśleć. Jeśli zdołam, bo brandy trochę uderzyła mi do głowy. — Mnie też — przyznałem. Podał mi rękę i z łatwością postawił mnie na nogi. Jak zawsze zadziwiła mnie jego krzepa, zaskakująca u kogoś tak delikatnej budowy. Zatoczyłem się lekko, a wtedy on wziął mnie pod rękę i podtrzymał. — Chcesz zatańczyć? — zażartowałem. — Taniec właśnie się skończył — odparł niemal poważnie. I jakby żegnając się partnerką, złożył mi dworny ukłon, pochylając się nad moją dłonią. — Śnij o mnie — dodał melodramatycznie. — Dobranoc — odparłem ze stoickim spokojem, nie dając się sprowokować. Kiedy zmierzałem w kierunku łóżka, wilk podniósł się z głuchym pomrukiem i ruszył za mną. Rzadko sypiał dalej jak na wyciągnięcie mojej ręki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.