ďťż

Jak Boga kocham, to by z ciebie zrobiło człowieka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Skończyłeś? - zapytał Allen. - Mniej więcej! - To teraz ja ci coś powiem. Nie jest z tobą jeszcze tak źle, żeby kilka lat na jakiejś porządnej planecie nie mogło doprowadzić cię do porządku. Ale tak jak sprawy mają się teraz, to twoje miejsce jest na Ganimedzie. I ja osobiście radziłbym ci tam jak najprędzej wracać. - Ale nie masz chyba zamiaru agitować mnie do tego przy pomocy pięści? - powiedział George bardzo cicho. - Nie. Nie potrafiłbym podnieść ręki na swojego własnego sobowtóra. Ale gdybyś miał gębę chociaż trochę inną niż ja, z całą przyjemnością rozkwasiłbym ci ją kapkę. - Myślisz, żeby ci się to udało, takiemu chuchru jak ty. No, ale lepiej siadajmy. Zdaje się, żeśmy się obaj unieśli trochę zanadto. W ten sposób nic nie załatwimy. Usiadł z powrotem i spróbował bez powodzenia zaciągnąć się cygarem, które jednak zgasło podczas rozmowy; z niesmakiem cisnął je w otwór prowadzący do spalarni śmieci. - Masz tu gdzie wodę? - burknął. Allen aż wyszczerzył zęby z nagłej uciechy. - Nie będziesz miał chyba nic przeciwko temu, jeśli podam ci ją metodą zmechanizowaną? - Zmechanizowana? Nie rozumiem. I Ganimedańczyk rozejrzał się podejrzliwie dokoła. - Popatrz tutaj. Zainstalowałem sobie to urządzenie tydzień temu. Nacisnął jakiś guziczek na biurku i zaraz gdzieś w głębi rozległo się szczekniecie. Przez chwilę słychać było odgłos nalewanej wody, po czym po prawej ręce Ziemianina odsunęła się metalowa tarcza i ze środka wyjechał kubek wody. - No, masz swoją wodę - rzekł Allen. George sięgnął ostrożnie, wypił. Wrzucił puste naczynie do przewodu spalarni i przez dłuższą chwile wpatrywał się z namysłem w twarz brata. - Mogę zobaczyć to twoje urządzenie nawadniające? - Jasne. Wszystko jest zainstalowane pod biurkiem. Poczekaj, odsunę się trochę. Ganimedańczyk wlazł pod biurko, a Allen niepew nym spojrzeniem śledził jego ruchy. Po chwili wysunęła się spod biurka muskularna ręka i przytłumiony glos powiedział: - Podaj mi śrubokręt. - Zaraz. A co ty tam będziesz robił ze śrubokrętem? - Nic. Nic takiego. Chcę się tylko przekonać, jak działa ten twój wynalazek. Allen podał śrubokręt i na kilka minut zaległa cisza. Tylko od czasu do czasu słychać było leciutkie tarcie metalu o metal. W końcu ukazała się zaróżowiona twarz George'a. Ganimedańczyk z zadowoleniem poprawił przekrzywiony kołnierzyk. - To który guzik jest od wody? Allen wskazał. Po naciśnięciu znowu rozległ się odgłos cieknącej wody. Ziemianin spoglądał nic nie rozumiejąc to na biurko, to znów na brata. Aż wreszcie spostrzegł pod nogami kałużę. Zerwał się na równe nogi, zajrzał pod biurko i wykrzyknął skonsternowany: - Niech cię wszyscy diabli! Coś ty tam zmajstrował? Woda wydobywała się już krętymi strużkami spod biurka, a chlupot wciąż nie ustawał. George ruszył niedbałym krokiem w stronę drzwi. - Nic nadzwyczajnego. Zrobiłem po prostu krótkie spięcie. Łap śrubokręt, będziesz musiał naprawić ten swój wodopój. - I nim zatrzasnął za sobą drzwi, dorzucił jeszcze: - Wiesz teraz, co myślę o twoich wspaniałych wynalazkach. Zawsze się psują w najnieodpowiedniejszym momencie. Brzeczyk bzyczał natrętnie i Allen Carter zirytowany otworzył jedno oko. Było jeszcze ciemno. Z westchnieniem sięgnął za siebie i włączył audytor. Piskliwy głos Amosa Wellsa z nocnej zmiany załamywał się ze zdenerwowania. Allen otworzył szeroko oczy i usiadł. - Oszalałeś! - powiedział. Ale nim zdążył wypowiedzieć to jedno słowo, naciągnął spodnie. Nie minęło dziesięć sekund, a pędził już na górę, przeskakując po trzy stopnie. Wpadł do centralnej rozdzielni tuż za bratem. Pomieszczenie było już pełne ludzi. Panował tu nastrój paniki. Allen odgarnął swoje długie włosy, które opadały mu na oczy. - Zapalić reflektor na wieży - zarządził - Jest zapalony - odpowiedział ktoś bezradnie. Ziemianin rzucił się do okna, wyjrzał na dwór. Snop mętnego żółtego światła, wbity w gęstą ścianę mroku, sięgał zaledwie na odległość kilku stóp. Allen szarpnął okno, które ze zgrzytem uniosło się parę cali w górę. Z dworu wdarło się wycie wichru i zaraz odpowiedział mu wewnątrz chóralny spazm kaszlu. Allen czym prędzej zatrzasnął okno i zaczął rozpaczliwie trzeć załzawione oczy. - Chyba niemożliwe, żeby to była burza piaskowa - powiedział George miedzy jednym kichnięciem a drugim. - Przecież to nie jest strefa burz piaskowych. - A jednak - potwierdził Wells swoim piskliwym głosem. - I to najwścieklejsza ze wszystkich burz piaskowych, jakie przeżyłem. A zwaliła się od razu z całą siłą. Zaskoczyła mnie jak grom z jasnego nieba. Zanim zdążyłem zablokować wszystkie otwory, już było za późno. - Za późno! - Allen przestał się interesować pełnymi piasku oczyma. Mówiąc, twardo siekał sylaby
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.