ďťż

Istnieje niewielka szansa, że załatwiał dla Hadleigha również inne sprawy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tak więc... - Spojrzał pytająco na członków zespołu pracującego w terenie. Głos zabrał konstabl Willoughby, który wciąż, ku rozdrażnieniu pozostałych, wyglądał rześko i tak świeżo, jakby miał na sobie ubranie prosto z pralni, mimo że wczoraj chodził pracowicie przez dziesięć godzin: - Ta blondynka, o której wspomina pani Hutton, proszę pana. To kłóci się wyraźnie z informacjami, które do nas dochodzą... - Tak. Dziękuję panu, konstablu - przerwał inspektor Meredith. Rzuciwszy spojrzenie wokół, aby sprawdzić, czy wszyscy go słuchają, podjął: - Obawiam się, że mimo serii wnikliwych, wszechstronnych i adekwatnych rozmów przeprowadzonych z większością mieszkańców wsi, większy sukces odnieśliśmy, dowiadując się tego, czego pan Hadleigh nie robił, niż tego, co w rzeczywistości robił. Z wyjątkiem Kręgu Pisarzy, w żadnym z aspektów wiejskiego życia nie przyłączał się doń, włącznie z chodzeniem do kościoła. Nikt nie przypomina sobie jakichkolwiek przyjaciół zostających na noc ani nawet gości wpadających w ciągu dnia, choć usytuowanie domu umożliwia obserwowanie wszystkich, którzy się w nim pojawiają bądź go opuszczają, Jego samochód był poddawany regularnym przeglądom w warsztacie w Charlecote Lucy. Płacił natychmiast czekiem, lecz chociaż był uprzejmy, nigdy nie wdawał się w rozmowy. Nie bywał w pubie, odwiedzał jednak często miejscowy sklep. Jego właścicielka, pani Miggg, zawsze była przekonana, że jest byłym wojskowym, ponieważ czasem nosił niebieski blezer z mosiężnymi guzikami. W tym momencie zaprawione humorem poczucie wyższości w głosie inspektora Mereditha przerwało wszelkie tamy i na myśl o słabostkach ignorantów wybuchnął cichym śmieszkiem, niezbyt odległym od „hiuf, hiuf” Briana. - Hadleigh zawsze dawał datki na cele charytatywne, nie był jednak nadmiernie szczodry, chociaż sprawiał wrażenie majętnego. Zatrudniał pomoc domową, a ogródek uprawiał sam. Wprowadził się do Plover’s Rest w 1983 roku i powszechnie uważano, że owdowiał niedługo przedtem. Mieszkańcy wsi respektowali jego potrzebę prywatności, a ponieważ nigdy nie zrobił niczego, co zwróciłoby na niego uwagę, w większym lub mniejszym stopniu stracili zainteresowanie jego osobą. Barnaby wchłaniał to pompatyczne przemówienie w absolutnej ciszy. Jeśli był rozczarowany, że niewiele w nim było informacji, których nie znał uprzednio, zachował to dla siebie. Inspektor Meredith ciągnął niewzruszenie dalej: - Podczas moich peregrynacji, Tom - Tom! Troy nie był odosobniony, oczekując z przyjemnością reakcji szefa na tę nieproszoną poufałość - poważnie zastanawiałem się nad tym wcześniejszym związkiem między Jenningsem i Hadleighiem. - Tak, Ianie? - odparował Barnaby. - I do jakich konkluzji doszedłeś, jeśli w ogóle doszedłeś do jakichkolwiek? - Cóż - ciągnął inspektor - jeśli ta nieprzyjemna sytuacja z przeszłości, o której słyszeliśmy, to nie była jakaś bagatelna sprzeczka, lecz coś naprawdę poważnego? Załóżmy, że jeden z nich popełnił przestępstwo. - I? - I mamy wspaniałą okazję do szantażu. - Słowo „oczywiście” wprawdzie nie padło, wyraźnie jednak było je słychać w powietrzu. - Czemu czekałby do tej pory? - Ponieważ teraz Jennings jest bogaty i odnosi sukcesy. - Jest bogaty i odnosi sukcesy od dziesięciu lat. - Na jakiej podstawie uważa pan, inspektorze - przerwał Troy - że to Hadleigh miał w zanadrzu coś, co umożliwiało szantaż? - To on zainicjował spotkanie. - Widać było, że Meredith x trudem powstrzymuje zniecierpliwienie. - Pod naciskiem. - Och, nie wierzę w to. Gdyby naprawdę chciał, mógł nie wysyłać zaproszenia. Na te słowa Barnaby zamruczał coś, co zabrzmiało jak wyrażenie zgody, ponieważ odzwierciedlały one dokładnie jego opinię. Już na samym początku uderzyło go, że odczucia zmarłego co do spotkania musiały być bardziej ambiwalentne, niż przyznał to przed St Johnem. A może nawet przed samym sobą. Meredith znów dorwał się do głosu: - Jennings miał diabelnie dużo do stracenia... - To zależy od rodzaju przestępstwa - rzucił Barnaby. - W dzisiejszym świecie niemal wszystko poza seksualnym molestowaniem dzieci, zwierząt i być może jeszcze instrumentów muzycznych przyczynia się jedynie do podniesienia pozycji autora. I prawdopodobnie liczby sprzedanych książek. - Myśli pan więc - Troy zwrócił się do inspektora Mereditha - że Hadleigh podjął próbę szantażowania Jenningsa, a ten, bojąc się ryzykować odsłonięcia faktów, zamordował go? - Tak, sierżancie, myślę, że to możliwe. - Dlaczego więc - ciągnął Troy, próbując uniknąć triumfalnej nuty, jednak nie będąc w stanie całkowicie ukryć zwycięskiej intonacji w głosie - prosił St Johna, aby w żadnym wypadku nie zostawiał ich samych? - Aby z premedytacją wprowadzić innych w błąd. - Znowu to niewypowiedziane słowo „oczywiście”, - To był mylny trop, podpucha. - Co takiego? - Na twarzy Barnaby’ego odmalowało się rozbawienie i niedowierzanie. Uzyskawszy pozwolenie z góry, wszyscy obecni podłączyli się nieśmiało do niego. - Widać w panu pewne naleciałości Agaty, lanie. Oglądał pan Poirota, czyż nie? W telewizji? - W porządku - ciągnął po chwili - jeśli nie ma więcej dziwacznych lub zabawnych spostrzeżeń, myślę, że na tym zakończymy. Odprawa jutro o dziewiątej rano, chyba że pojawi się coś nieprzewidzianego. Zanim pan odejdzie, Meredith, chciałbym zamienić parę słów. Pokój opróżnił się i pojawili się pracownicy z nocnej zmiany. Troy poszedł do gabinetu szefa, aby zabrać płaszcz, a kilka minut później dołączył do niego Barnaby, wciąż szczerząc zęby w uśmiechu pełnym satysfakcji. Pamiętając o pogodzie, zapięli się dokładnie i ruszyli w stronę parkingu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.