ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Iskry to moja specjalność.
Dzieci jak małe pieski skakały wokół kominiarza, który prowadził je ogrodową
ścieżką ku furtce. Pani Banks, chcąc wypocząć przez parę chwil, siadła na jednym
z krzeseł
okrytych prześcieradłem.
Szpak popatrzył na nią przez chwilę, pokręcił łebkiem z rozczarowaniem i
odleciał.
Już się zmierzchało, gdy dzieci szły ulicą. Przy wejściu do parku sprzedawca
papierosów, Bobi, otwierał swoje pudło. Zapalił świeczkę i zabrał się do
rysowania obrazków
na chodniku. Ujrzawszy dzieci, które hurmem wbiegły przez bramę do parku, skinął
im
wesoło.
- No, a teraz - powiedział kominiarz, najwidoczniej przejęty swoją rolą - musimy
wyszukać kawałek wolnego miejsca na trawie.
- To się panu nie uda - odezwał się nagle jakiś głos za jego plecami. - Bo park
zamykamy o piątej trzydzieści.
Z mroku wyłonił się dozorca parku z bardzo wojowniczą miną.
- Ale dziś jest święto, piąty listopada! - odpowiedziały mu dzieci chórem.
- Porządek musi być! - odparł. - Dla mnie nie ma żadnego wyjątku, czy to ten
dzień,
czy inny.
- Więc gdzie puścimy fajerwerki? - spytał Michaś niecierpliwie.
Oczy dozorcy zabłysły.
- Co? Macie fajerwerki? - spytał ciekawie. - Czemuście nie powiedzieli od razu?
To mówiąc, wyrwał z rąk kominiarza paczkę i zaczął odwiązywać sznurek.
- A teraz czego nam trzeba, to zapałek - powiedział kominiarz z wielkim
przejęciem.
- Tu są - odrzekł sprzedawca papierosów spokojnie.
Przyszedł za dziećmi do parku i stał za nimi z zapaloną świecą.
Dozorca wydobył z pudełka wiązkę fajerwerków.
- To nasze fajerwerki, proszę pana - przypomniał mu Michaś.
- Ale ja wam pomogę, dobrze? - spytał dozorca. - Już tak dawno nie puszczałem
fajerwerków! Od czasów kiedy byłem chłopakiem.
I nie czekając na pozwolenie, zapalił fajerwerk od świecy sprzedawcy papierosów.
Rozległ się huk. Ogniste języki z sykiem strzeliły w górę. Dozorca chwycił Koło
Katarzyny i powiesił je na gałęzi drzewa. Świetlne kręgi iskrząc się zaczęły
kołować w
powietrzu. Dozorca był tak rozgorączkowany i przejęty, że nic nie mogło go
powstrzymać.
Jak nieprzytomny, zapalał fajerwerki, jeden po drugim.
Iskrzące się Doniczki z Kwiatami wystrzelały z pokrytej rosą trawy, Złoty Deszcz
spadał z góry kaskadą poprzez ciemność. Cylindry zapalały się jaskrawo na chwilę
i gasły.
Kolorowe Baloniki unosiły się ponad gałęziami drzew, a Ogniste Węże wiły się w
mroku.
Dzieci skakały, piszczały i krzyczały z uciechy, a dozorca szalał między nimi
niczym wielki,
rozhukany pies. A pośród całego tego zgiełku i wybuchających świateł sprzedawca
papierosów stał i cierpliwie czekał. Płomień świecy, którą trzymał w ręku, palił
się równym,
niezmiennym światłem.
- A teraz - zawołał dozorca głosem zachrypłym od krzyku - uwaga! Puszczamy
rakiety!
Nic już nie zostało z fajerwerków, które były w paczce, prócz kilku długich,
czarnych
patyczków.
- O nie, przepraszam! - rzekł kominiarz, widząc, że dozorca sięga po nie. -
Trzeba
sprawiedliwie! Każdy będzie puszczał po kolei. - To mówiąc wręczył dozorcy jedną
rakietę, a
resztę zostawił dla siebie i dla dzieci.
- Proszę się usunąć na bok! Proszę na bok! - mówił dozorca z powagą,
przytknąwszy
lont do płomienia świecy. Po czym wetknął patyczek w ziemię.
Iskierka sycząc biegła jak cieniutka, złota niteczka. W następnej chwili rakieta
wybuchła. Dzieci usłyszały idący gdzieś wysoko po niebie niezbyt głośny, daleki
huk. I
jednocześnie wystrzeliło w powietrze całe mnóstwo czerwono-błękitnych gwiazd,
które jak
deszcz spadły na park.
- Och! - zawołały dzieci.
- Och! - zawołał kominiarz. Jest to bowiem jedyne słowo, jakie można
wypowiedzieć
na widok wybuchającej, gwiaździstej rakiety.
Teraz przyszła kolej na kominiarza. Światło świecy pełgało po jego czarnej
twarzy,
gdy zapalał lont rakiety. I znów, patrząc w górę, wszyscy krzyknęli: Och!, i
znów rozległ
się huk, i deszcz tym razem biało-zielonych gwiazd trysnął promieniście z nieba,
i wyglądał
jak pręty nagle otwartej kolorowej parasolki. A przypatrujący się temu widowisku
znowu
zawołali: Och!, szalejąc po prostu z radości.
- A teraz my! Teraz my! - zawołali Janeczka i Michaś. I drżącymi palcami
zapalili
lont.
Złocisty ogień buchnął w górę. Uiii! I rakieta ze świstem strzeliła w powietrze,
aż do
samego nieba.
Janeczka i Michaś z zapartym tchem czekali na wybuch.
Wreszcie, gdzieś z oddali, doszedł ich uszu ledwie uchwytny huk.
Teraz - pomyśleli sobie - wystrzelą za chwilę w powietrze różnobarwne gwiazdy.
Ale, niestety, nic takiego się nie stało.
- Och! - znowu wykrzyknęli wszyscy, ale tym razem nie z radością, ale z
rozczarowaniem w głosie. Ani jedna gwiazda nie wystrzeliła bowiem z trzeciej
rakiety.
Dokoła były tylko ciemności i puste niebo.
- Zwyczajna granda, i tyle! - powiedział kominiarz. - Są takie, co nie
wybuchają, i nic
na to człowiek nie poradzi. No, to chodźmy do domu. Już dziś nic z tego nie
będzie.
- Zamykamy park. Proszę wychodzić! - wołał z namaszczeniem dozorca.
Ale Janeczka i Michaś nie zwracali na to uwagi. Stali i czekali trzymając się za
ręce,
ich oczy bowiem, pełne nadziei, spostrzegły coś, czego nikt nie widział. Wysoko
na niebie, w
ciemnościach, chwiała się, z lekka kołując, maleńka iskierka. Co też to mogło
być? Nie był to
fajerwerk, bo fajerwerk już dawno wybuchnąłby i spalił się. I z pewnością nie
była to także
gwiazda, gdyż owa maleńka iskierka najwyraźniej poruszała się.
- A może to jakiś taki fajerwerk, w którym zapala się tylko jedna iskierka? -
powiedział Michaś.
- Może - odpowiedziała Janeczka spokojnie, wpatrując się w maleńkie światełko.
Stali dalej, spoglądając w górę. Gdyby to nawet była tylko jedna jedyna
iskierka, będą
stali i patrzyli, dopóki nie zniknie. Ale - dziwna rzecz - iskierka nie znikała
|
WÄ
tki
|