ďťż

"Idzie wielu", powiedział mi, szepcząc bardziej w moje myśli niż do ucha...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Wielu? - zapytałam. "Wielu", potwierdził duch żywiołu. "Idzie jeden, a za nim wie- lu. Powoli, jak to istoty cielesne... Mógłbym polecieć tam i wrócić wiele razy, zanim oni dotrą tu do ciebie, są tacy powolni..." Przerwałam jego chaotyczne rozważania. - Myślisz, że idą tutaj? Czy to Murl i przypadkowi towarzysze podróży, czy grupa po- lujących emeków, którzy wypuścili się na stepy, albo może karz- dagi poszukujące ofiary? "Prościutko, jak tylko potrafią przemieszczać się dwunożni po ziemi". Potem w jego głosie zabrzmiała błagalna nutka. "Nudzę się", wyjęczało to kapryśne stworzenie. Pofrunęło jak strzała ku najbliższej, skłębionej od wiatru burzowej chmurze, lecz zaraz wróciło na dół, gdyż jeszcze go nie zwolniłam. "Pozwól mi się bawić", zażądało. Zignorowałam jego błaganie. - Ci, którzy nadchodzą - dopytywałam się - to ludzie? Czy ludzie-bestie? Słowa nie były potrzebne, by się jasno wyrazić: wyobraziłam sobie Amreya, a potem karzdaga - z wydłużonym pyskiem, przy- garbionego, okrytego sierścią - i duch zrozumiał różnicę. Roz- mowa z duchami żywiołów nie składa się wyłącznie z mowy, chy- ba że ktoś chce się ograniczyć do tego medium. Kółko mgły oddaliło się, jakby chcąc się przyjrzeć idącym przez zasłaniającą ich chmurę. Czy dostrzegło takie szczegóły przedtem? Na ogół od duchów powietrznych nie można oczeki- wać tego rodzaju koncentracji, zwłaszcza od pomniejszych, mniej skupionych. "Ten, który jest sam - wygląda jak ty. Reszta... mają futro. Chyba bestie". Od nagłego niepokoju ogarnął mnie dreszcz. Ten, co wyglądał jak ja - czyli, jak przypuszczałam, bez sierści na twarzy - to byłby ogolony Murl, albo może kobieta... Wątpiłam, czy duszek jest w stanie odróżnić płeć ludzi, ale o tym czasie musiał to być mój powracający uczeń. Czy Murl podróżował tu w kompanii ka- rzdagów? Jeśli tak, to jak doszło do tego nieprawdopodobnego zbratania? A może podróżował samotnie, nie wiedząc o idących jego tropem? Czy był w niebezpieczeństwie? Bezowocne przypuszczenia przemykały jedno za drugim; wreszcie wypchnęłam chaos z myśli. Lepiej czekać, obserwować i samej zobaczyć, co się zjawi. Podziękowałam duszkowi za po- moc i uwolniłam go. Kiedy odszedł, wezwałam Lessetha Słowem, pełnym mocy wyrazem, który odbił się echem w komnatach i ko- rytarzach wieży, przeznaczonym wyłącznie dla uszu mojego to- warzysza, gdziekolwiek by się znajdował. Natychmiast poczułam chłód jego obecności przy moim boku: prawie niewidoczny, przybył, by czekać razem ze mną, jak już wielekroć przedtem. W sferze fizycznej jego wzrok nie przewyż- szał bystrością mojego. Zauważyliśmy Murla w tej samej chwili, pojawił się jako punkcik brodzący wśród wysokiej po pas trawy w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem nie było nic poza fa- lującymi na wietrze bladymi źdźbłami między chmurami i ziemią. Duszek powietrzny minął go niezauważony, szybując z wia- trem, by sprawdzić, co idzie za nim. Kiedy Murl mnie zobaczył, uniósł rękę w powitalnym geście. Jednak znajdował się wciąż 0 dwa strzały z łuku, kiedy powrócił duszek. "Zatrzymali się", zaraportował. "Rozbijają obóz". Uniosłam brew. Obóz? To wymagało bliższej obserwacji 1 większej ilości szczegółów, niż mógł mi dostarczyć ten najmniej- szy z duchów żywiołów. Uwolniłam duszka, który czym prędzej uleciał z wiatrem. Nie czekając na wezwanie, Lesseth zajął jego miejsce i wzniósł się w przestworza Styrcji, znikając mi z oczu. Kiedy Murl się zbliżył, stałam sama na progu wieży w obra- mowaniu drzwi: jedynie wieża była fizycznie obecna w tym wy- miarze. Jedną ręką zaciskałam pelerynę pod szyją, drugą doty- kałam gładkich, dębowych drzwi, wiodących do kamiennego korytarza za mną. Jedną nogą stałam na kamieniu, w Astareth, drugą na drewnianym progu, w Styrcji. Tkwiąc między wymiara- mi, zawsze czułam to samo - miałam jasną świadomość nie- możliwej przepaści, której brzegi spinałam własną stopą. Można to było pojąć jedynie rozumowo, gdyż nie wiązało się to z mdlą- cym uczuciem przemieszczenia, jak to się zdarza przy pewnych czarach przeniesienia. Nie, tę szczelinę stabilizowała wieża i za- klęcia, którejąutrzymywały. Dopóki drzwi były otwarte i stałam tuż przy nich, poruszałam się w czasie tak, jak płynie on w Styr- cji
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.