ďťż

I co? Przysyła cię do mnie Piotr? Przecież wie, że nie chodzę z kobietami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Inni chodzą – ja nie. Obywam się bez kobiecych posług. Robię wszystko sam. Nikomu nie lubię być ciężarem. Nie chcę niczego za naukę. Każde zdanie przedzielone było klaśnięciem czółenka. Nie odrywał oczu od roboty. Teraz jednak na chwilę podniósł głowę. Ale nie patrzył jej w twarz. Jego błękitne oczy trzymane były na wodzy niby niecierpliwy koń. Także na chwilę przerwał pracę. Wierzchem dłoni otarł spocone czoło. Zauważyła, że bandaż na nadgarstku miał czerwoną, przebijającą przez płótno plamę. – Więc dobrze – rzekł, jakby odpowiadał sobie. Głos jego brzmiał teraz mniej odpychająco. – Siadaj – wskazał jej na mały stołek o trzech nóżkach. – Opowiedz, o co chodzi. Ale krótko – zastrzegł – szkoda czasu. Starała się mówić zwięźle, jak tylko potrafiła. Opowiedziała o swojej pracy w Pompejach, o odepchnięciu przez gminę żydowską, o stosunkach z poganami, o swych wątpliwościach. Słuchał jej nie przestając tkać. Gdy skończyła, rzekł: – Więc twoi cię odepchnęli, ponieważ jesteś chrześcijanką i kobietą? – Tak... – A ty chciałabyś mówić o tym, co widziałaś i słyszałaś... – To nie było pytanie. – Widziałaś to, czego ja nigdy nie widziałem... On mówił inaczej do każdego z nas... Pewno słyszałaś o tym, że walczyłem przeciwko Niemu? Ale wierzyłem, że tak trzeba, że Jego nauka zagraża Pismom i Prorokom... On mnie obalił, oślepił, zwyciężył. Pozwolił zrozumieć. A potem zaprzągł do Swojej służby. Biada mi, gdybym nie czynił tego, co On nakazuje! Z wami było inaczej, prościej... Zwykłe ludzkie słowa powoli przemieniały się w rozkaz. Na mnie wezwanie spadło jak piorun... Mówiono mi, że zanim cię zawołał, byłaś grzesznicą. Czy to prawda? – Prawda. Byłam wielką grzesznicą. Aż trudno mi uwierzyć, że On mógł mi moje grzechy wybaczyć. Bo przecież musiał je znać... Po ciemnej twarzy Pawła przeleciał błysk uśmiechu. – On o wszystkim wie. Ale czasami myślę, że On woli wybaczać wiele niż mało. – Ale ja naprawdę czyniłam wiele zła – zapewniała zaniepokojona, że może wziąć jej słowa za przekorną przechwałkę. – Służyłam pogańskiemu bożkowi. Byłam jego kapłanką. Składałam ofiary. Uprawiałam prostytucję. Namawiałam do niej kobiety. Zabijałam... Wyrzucała to z siebie, jakby wypluwała grudki krwi z gardła. Potwierdzał każde jej słowo skinieniem głowy. – Dlaczego to czyniłaś? – zapytał kiedy skończyła. Patrząc w płytki, którymi wyłożona była posadzka, powiedziała: – Poszłam za Szymonem myśląc, że tak trzeba... Wyobrażałam sobie, że służę Najwyższemu, a służyłam człowiekowi... Najwyższy nie chciał takiej służby. Odrzucił nas. Pozwolił, aby Szymon zginął, by jego ludzie rozproszyli się. A mnie oddał w ręce Rzymian... Ale nie pozwolił na zwyczajną miłość... Skoro był taki, myślałam, postanowiłam Go porzucić. Służyć innemu... – A czego chcesz teraz? – Odpłacić Mu za moje odejście. Choć taka byłam, On mnie kochał. Przebaczył mi, za Jego miłość muszę Mu dać... Zrobiła beznadziejny gest dłońmi wyrażający nieumiejętność wypowiedzenia swoich myśli do końca. Znowu pokiwał głową. – Rozumiem cię – rzekł. – Masz słuszność. Nie można przyjąć rzeczy tak wielkiej bez dania czegoś w zamian... A dać można tylko wszystko... Całego siebie... Zamilkł i tylko trzaskał krosnami, pracując nieprzerwanie. Czarna materia kłębiła się u jego stóp. Jego oczy, w czerwonych obwódkach powiek, wydawały się zmęczone. Na piersiach, przez rozchyloną kuttonę, widać było sine pręgi. Wiedziała, że był kilka razy biczowany i kamienowany. – Czy to prawda – zapytał nagle – że to ty zobaczyłaś Go pierwsza po zmartwychwstaniu i ty przybiegłaś z tą wiadomością do uczniów? – Uczynił mi rzeczywiście tę łaskę... – Posłużył się kobietą... – Czy kobieta nie potrafi kochać? – Och, kochać na pewno potrafi. Nawet lepiej niż mężczyzna. A jednak On nie kobietom polecił nauczać... W jej słowach zadźwięczała gorycz, gdy powiedziała: – Gdy służyłam Dionizosowi, uważano za słuszne, że głoszę naukę o nim... – To był tylko bożek. I mówiłaś do Greków... Ja byłem faryzeuszem. Faryzeusze są wierni przepisom... – Powiedział kiedyś, że faryzeusze odcedzają komara, a przełykają wielbłąda... Uśmiechnął się. – Używał powiedzeń, które uderzały prosto w serce. A ty wiele pamiętasz... – Czy można Jego słowa zapomnieć? Krosna trzaskały, czółenko przemykało się między palcami, podobne do biegającej myszy. – Dobrze – powiedział nagle. – Pojutrze odpływam z Ostii. Popłyniesz z nami. – Dokąd? Uśmiechnął się. – W stronę, gdzie na zachodzie kończy się świat. 6 Mały grecki stateczek, noszący nazwę „Artemidy Łowczyni”, płynął trzymając się wybrzeża. Ani na chwilę błękitny zarys gór nie znikał z horyzontu. Podróż odbywała się wolno, ale spokojnie. Czas był piękny
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.