ďťż

I tak zresztą postępowałam z każdym człowiekiem biorącym udział w operacji pojmania Wierzby Łabędzia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wiedziałam dokładnie, jak każdy z nich dostanie się na wyznaczone stanowisko i którędy będzie wracał do domu, znałam wszelkie czynności podejmowane przez niego między jednym a drugim. I osobiście poszłabym ich poszukać, gdyby nie udało im się wrócić do domu, czego spodziewałam się również po Duszołap. Goblin, klnąc na czym świat stoi, wykuśtykał na światło dzienne wczesnego poranka. Miał na sobie okrywające go od stóp do głów brązowe wełny derwisza veyedeen. Nienawidził tego przebrania, ale było ono koniecznie, gdy wychodził na zewnątrz. Nie miałam doń pretensji. Musiało mu być bardzo gorąco. Pierwotnym religijnym przeznaczeniem tego stroju było bezustanne przypominanie świętym mężom o piekle, którego unikają, krocząc ścieżką moralnej czystości, ascezy i dobroczynności. - O co, do diabła, chodzi z tym gównem? - warknął. - Jest już tak gorąco, że można by na powietrzu gotować jajka. - Chłopcy mówią, że coś się złapało w nasze pułapki cienia. Przyszło mi do głowy, że może cię to zainteresuje i zrobisz coś w tej sprawie, zanim Mamusia przyjdzie tu szukać swoich dzieciątek. - Cholera. Znowu więcej gównianej roboty... - Staruszku, w twoich ustach właśnie zagościło coś, czego ja nie wzięłabym nawet do ręki. - Świętoszkowatość Yehdna. Zabieraj się stąd, zanim udzielę ci prawdziwej lekcji języka. A kiedy będziesz wracać, przynieś do domu jakieś naprawdę przyzwoite żarcie. Na przykład kawał wołowiny. Niejeden raz on i Jednooki spiskowali nad sposobem schwytania jednej ze świętych krów włóczących się po mieście. Po dziś dzień ich wysiłki spełzały na niczym, ponieważ żaden z ludzi nie chciał w tym uczestniczyć. Większość wywodziła się z tradycji Gunni. Niemal natychmiast okazało się, że schwytane przez nas cienie nie były jedynymi, które wałęsały się po mieście przed świtem. Plotki dotarły prawie równocześnie. Pogłoski o naszym ataku na Pałac i samospaleniu adepta Bhodi zostały wyparte przez powieści o zabitych przez cienie. Te zdarzenia nastąpiły znacznie bliżej domu i wrażenie przez nie wywierane było dużo świeższe. Ponadto w jakiś tragiczny sposób wydawały się groteskowe. Z człowieka, którego pożarły cienie, pozostaje jedynie skurczone truchło, nędzna resztka istoty, jaką był wcześniej. Wślizgnęłam się w tłum skupiony przy drzwiach wejściowych do domu rodziny, którą poraziła wielokrotna śmierć. Kiedy jesteś mały, zwinny i umiesz rozpychać się łokciami, nie sprawia ci to większych trudności. Przybyłam akurat na czas, by zobaczyć, jak wynoszą ciała. Miałam nadzieję, że wystawią je na widok publiczny. Nie dlatego, bym chciała nasycić oczy koszmarnym widokiem. Podczas wojen z Władcami Cienia widywałam mnóstwo tego rodzaju ofiar. Po prostu doszłam do wniosku, że dobrze, gdy ludzie zobaczą, na co stać Duszołap. Im więcej ma wrogów, tym dla nas lepiej. Ciała zostały już wcześniej zawinięte w całuny. Ale ludzie gadali. Powędrowałam dalej, dowiadując się po drodze, że większość zabitych stanowili ludzie żyjący na ulicy. A tych było naprawdę mnóstwo. Co więcej, nie sposób było w rozkładzie tych zgonów wyśledzić żadnego planu; wyglądało to tak, jakby Duszołap zwyczajnie spuściła cienie ze smyczy tylko po to, aby pokazać wszystkim, że ma władzę nad ich życiem i śmiercią. Śmierci te nie wzbudziły żadnej wszechogarniającej trwogi. Ludzie uznali, że cała sprawa na tym się skończyła. Większość nie znała żadnej z ofiar, a więc ich zgony również nie wzbudziły w nich gniewu. Przeważały raczej ciekawość i obrzydzenie. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie zawrócić i kazać Goblinowi tak zaprogramować schwytane cienie, by zaczęły znowu zabijać dzisiejszej nocy wszystkich kolejnych, póki Duszołap nie wyśledzi ich na powrót. Nie będzie przecież szukać tych, co zastawili pułapki, jeśli stwierdzi, że jej zwierzaczki znarowiły się same. A zanim terror dobiegnie końca, cienie przysporzą jej mnóstwo dalszych wrogów. Z początku wydawało mi się, że Szarych zupełnie wymiotło z ulic. Ale tylko znacznie mniej niż zazwyczaj rzucali się w oczy. Kiedy minęłam Chór Bagan, wszystko się wyjaśniło
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.