ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zziajani, spotkali się u wejścia na schody do drukarni.
Przy świetle małej lampki starali się czytać sobie z oczu. Cox szepnął:
- Czy nikt prócz nas o tym nie wie?
Odpowiedziano mu szeptem:
- Ani żywa dusza! Na honor! Ani jedna żywa dusza!...
- Jeżeli nie jest za późno, aby...
Chcieli wejść na schody, ale zatrzymał ich jakiś chłopak. Cox zapytał:
- Czy to ty, John?
- Tak, psze-pana.
- Możesz nie rozsyłać rannego wydania ani w ogóle żadnego. Czekaj, aż ci
powiem...
- Kiedy już rozesłałem, psze-pana.
- Rozesłałeś?
W słowie tym zabrzmiało bezgraniczne rozczarowanie.
- Tak, panie. Od dzisiaj zmieniony został rozkład jazdy dla Brixton i
okolicznych miast. Musiałem, psze-pana, zanieść gazetę o dwadzieścia minut
wcześniej niż zwykle. Trzeba się było śpieszyć. Gdybym przyszedł o dwie minuty
później, to...
Obaj mężczyźni odwrócili się i odeszli nie czekając końca. Przez dziesięć
minut nie powiedzieli do siebie ani słowa. Pierwszy przemówił Cox:
- Nie mogę zrozumieć, co pana tknęło, żeby tak pędzić do redakcji?
Odpowiedź brzmiała raczej pokornie:
- Teraz sam to widzę, ale nie spostrzegłem się jakoś. A później było już
poniewczasie. Ale na przyszły raz...
- Niech diabli wezmą przyszły raz! Z tysiąc lat poczekamy!
Przyjaciele rozstali się bez pożegnania i skierowali się ku swym domom
krokiem ludzi śmiertelnie chorych.
Żony aż podskoczyły na ich widok i zapytały gwałtownie:
- No i co?
Gdy wyczytały odpowiedź w ich oczach, opadły z żalu na krzesła nie czekając
na słowa. W obu domach odbyła się dyskusja z rodzaju "gorących". Co prawda
dawniej też bywały dyskusje, ale nigdy gorące, nigdy zbyt gwałtowne. Owej
nocy jedna dyskusja była dosłownym powtórzeniem drugiej. Oto co mówiła pani
Richards:
- Żebyś był trochę zaczekał, Edwardzie! Żebyś się był zatrzymał, aby
zastanowić się przez chwilę! Ale nie! Musiałeś popędzić prosto do drukarni i
roznieść to po całym świecie...
- Tam było powiedziane: "Opublikować"...
- To nic. Powiedziane jest także: "Jeżeli wolicie, obierzcie drogę prywatną."
No, jest czy nie?
- Przecież nie mówię: nie. Tak, to prawda. Ale kiedy pomyślałem, co to będzie
za poruszenie i jaki honor dla Hadleyburga, któremu cudzoziemiec zaufał...
- Ach, doskonale znam to wszystko. Ale gdybyś się zatrzymał przez chwilkę,
aby pomyśleć trochę, zobaczyłbyś, że nie możesz odnaleźć właściwego
człowieka, ponieważ leży on w grobie, nie pozostawił po sobie ani żony, ani
dzieci, ani żadnych krewnych. Gdyby zaś pieniądze dostały się komuś, komu są
ogromnie potrzebne, a przy tym nikt nie byłby przez to pokrzywdzony, to...
Urwała i zaniosła się płaczem.
Richards próbował wymyślić coś pocieszającego. Wreszcie odezwał się:
- Mary, miałem przecież jak najlepsze intencje. Musiałem tak zrobić - wiemy
o tym dobrze. Musimy przy tym pamiętać, że tak nam polecono zrobić.
- Polecono? Zawsze znajdzie się polecenie, kiedy człowiek zrobił głupstwo i
stara się wykręcić. Zupełnie tak samo polecono, aby pieniądze dostały się do
nas w tak szczególny sposób, a na ciebie spada odpowiedzialność za to, żeś
pomylił wyroki Opatrzności. A kto ci dał prawo? Popełniłeś nikczemność, ot co!
Świętokradcza samowola, która nie bardzo przystoi łagodnemu, pokornemu
człowiekowi.
- Ależ, wiesz przecież, że zarówno nas, Mary, jak i całe miasteczko uczono od
wczesnego dzieciństwa, że nie należy zastanawiać się ani chwili przed
spełnieniem rzeczy uczciwej. Teraz postępowanie takie jest dla nas drugą
naturą.
- Ach, wiem, wiem o tym. Znam to wieczne ćwiczenie się i jeszcze raz
ćwiczenie się w uczciwości. Uczciwość od kołyski chroniona przed pokusami,
uczciwość miękka, słaba, która się nie umie oprzeć pokusom. Przekonaliśmy się
o tym dzisiejszej nocy. Bóg widzi, że nigdy dotąd nie miałam nawet najlżejszego
cienia wątpliwości co do mej niezłomnej, skamieniałej uczciwości, a teraz, teraz
pod wpływem prawdziwej, wielkiej pokusy... Ach, Edwardzie, jestem pewna, że
uczciwość całego miasta jest równie krucha jak moja, równie krucha jak twoja.
Całe miasteczko jest małe, zaskorupiałe, ograniczone i pozbawione wszelkich
zalet prócz tej osławionej uczciwości, którą się tak chełpi. Ale wierzę
niezłomnie, że jeżeli zajdzie potrzeba poddać się próbie wielkiej pokusy, to
cała
sława naszego miasta runie jak domek z kart. Widzisz, teraz wyspowiadałam ci
się ze swoich uczuć i czuję się lepiej. Jestem jednym wielkim zakłamaniem i
byłam nim przez życie całe nawet nie domyślając się tego...
- Mary, ja... no tak, czuję bardzo podobnie jak ty, nawet na pewno. I mnie
wydaje się to dziwne, bardzo dziwne. Nie uwierzyłbym w to nigdy, nigdy.
Nastąpiło długie milczenie
|
WÄ
tki
|