ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jeden z nich wyciągnął z kieszeni prostą, drewnianą piszczałkę i ze znawstwem przygrywał Lauriemu. Temperatura i rozochocenie słuchaczy rosło z minuty na minutę. Laurie przeszedł płynnie w inną sprośną szantę opowiadającą dla odmiany o tym, czym też zajmuje się żona kapitana, kiedy mąż znajduje się w dalekim rejsie. Natychmiast podniósł się radosny wrzask i rozległy gromkie brawa. Grający na piszczałce wyskoczył na środek sali i nie przerywając gry, tańczył jak szalony.
Atmosfera nabrała świątecznego charakteru. W pewnym momencie otworzyły się główne drzwi i weszło trzech mężczyzn. Jimmy obserwował ich spod oka, kiedy przepychali się powoli przez tłum.
- Uhuu... nadciągają kłopoty...
Wzrok Martina powędrował za spojrzeniem chłopaka.
- Znasz ich?
- Nie, ale wiem, co nas czeka; ten duży, na przedzie zacznie awanturę.
Mężczyzna, o którym mówił, był niewątpliwie przywódcą całej trójki. Wysoki najemnik z długą, rudą brodą i o potężnej, przypominającej beczkę klatce piersiowej, który z lenistwa dopuścił do tego, aby jego potężne mięśnie porósł tłuszcz. Za pasem miał zatknięte dwa sztylety. Innej broni nie miał. Skórzana kamizela ledwo dopinała się na ogromnym brzuszysku. Dwaj pozostali, idący tuż za nim, wyglądali na niezłych zabijaków. Jeden z nich uzbrojony był w rozliczne noże i sztylety, od krótkiego i cienkiego jak szpila po drugi, przypominający bardziej mały miecz niż sztylet. Drugi miał za pasem wielki, myśliwski nóż.
Rudobrody przepychał się przez tłum, zmierzając wprost do stołu Aruthy. Wymyślał na głos, odpychając brutalnie na bok tych, którzy niedostatecznie szybko usuwali mu się z drogi. Z drugiej strony jednak nie można było powiedzieć, że był wrogo nastawiony do całego świata, ponieważ kilka razy żartował rubasznie z napotkanymi znajomkami. Po chwili cała trójka stanęła przed stołem zajmowanym przez Aruthę i jego towarzyszy. Przywódca przyjrzał się uważnie siedzącym, a jego usta rozciągały się w coraz szerszym uśmiechu.
- Siedzicie przy moim stole. - Akcent zdradził, że pochodził z jednego z Wolnych Miast na południu.
Pochylił się do przodu, wspierając pięściami o blat stołu między talerzami.
- Jesteście tu obcy, więc wam wybaczam. Jimmy gwałtownie otworzył usta i instynktownie oparł się o krzesło. Oddech rudobrodego dobitnie świadczył o tym, że ostatnią dobę spędził na tęgim piciu, a jego zęby od dawna nadawały się jedynie do wyrwania.
- Gdybyście byli mieszkańcami Ylith, dobrze byście wiedzieli, że ilekroć Longly jest w mieście, każdego wieczora przesiaduje Pod Północnym Włóczęgą przy tym właśnie stole. Wstańcie teraz grzecznie i odejdźcie w spokoju, a być może przeżyjecie ten wieczór. - Zadarł głowę do góry i ryknął tubalnym śmiechem.
Jimmy pierwszy zerwał się na równe nogi.
- Przepraszamy, panie. Nie wiedzieliśmy. - Uśmiechnął się lekko i spojrzał na pozostałych. Arutha dał znak, że chce wstać i pragnie uniknąć wszelkich kłopotów. Jimmy udawał, że jest śmiertelnie przerażony wielkim grubasem. - Znajdziemy sobie inny stół...
Rudobrody, który nazwał się Longly, chwycił go mocno za lewą rękę powyżej łokcia.
- Ładniutki chłopaczek, no nie? A może to dziewczynka przebrana za chłopczyka. Taki śliczniutki... mniam, mniam... paluszki lizać... - Znowu zarechotał na cały głos. Spojrzał na Roalda. - To twój przyjaciel czy... maskotka?
Jimmy wzniósł oczy ku niebu.
- Byłoby lepiej, gdybyś tego nie powiedział... Arutha sięgnął ponad stołem i położył dłoń na ramieniu rudobrodego.
- Puść chłopca.
Longly zamachnął się wolną ręką i uderzył Aruthę, który poleciał w tył.
Roald i Martin wymienili zrezygnowane spojrzenia. Jimmy błyskawicznie uniósł prawą nogę, aby sięgnąć po sztylet schowany w cholewie wysokiego buta. Zanim ktokolwiek zdołał się poruszyć, wyciągnął go i przystawił ostrze do żebra rudego.
- Będzie chyba lepiej, przyjacielu, jeżeli znajdziesz sobie inny stół.
Ogromny mężczyzna spojrzał z niedowierzaniem na złodziejaszka, który ledwo sięgał mu do brody. Rzucił okiem na jego broń i ryknął niepohamowanym śmiechem.
- Ha, ha... malutki, jesteś bardzo śmieszny. - Z zadziwiającą szybkością jego wolna ręka wystrzeliła w przód i chwyciła Jimmy'ego za nadgarstek. Jednym ruchem, niemal bez wysiłku odsunął ostrze sztyletu na bok.
Na twarzy chłopaka pojawiły się kropelki potu. Wytężał wszystkie siły, aby uwolnić się z uchwytu, który trzymał jego rękę jak w imadle. Daleko, w kącie sali Laurie śpiewał nadal, nie mając pojęcia, co się dzieje przy stole przyjaciół. Przy sąsiednich stołach szybko robiło się pusto. Goście, dobrze obeznani z życiem portowych knajp, robili miejsce dla rozkręcającej się burdy. Arutha siedział na podłodze oszołomiony ciosem. Potrząsnął głową i poluzował rapier w pochwie.
Roald skinął ku Martinowi i obaj wstali powolutku, dając wyraźnie znać, że nie mają zamiaru sięgnąć po broń.
- Posłuchaj, przyjacielu. Nie chcemy kłopotów. Nie szukamy zwady. Gdybyśmy wiedzieli, że to wasz stół, na pewno trzymalibyśmy się od niego z daleka. Znajdziemy sobie inny. Puść chłopaka.
Rudobrody zadarł głowę do góry i ryknął śmiechem.
- Ha! Chyba go jednak zatrzymam
|
WÄ
tki
|