ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Niech mnie kule biją - powiedział Barrows. Przytknął twarz do szyby, zaglądając do środka. - Ani śladu. Gdzie on się podziewa? Śpi? A może każdego dnia o piątej, kiedy ruch jest największy, robicie na niego zamach?
- Lincoln jest najprawdopodobniej na dole w warsztacie -rzekł Maury. - Chodźmy tam. - Otworzył drzwi i usunął się na bok, by wpuścić nas do środka.
Stanęliśmy w progu ciemnego warsztatu, czekając na Maury'ego, który po omacku szukał włącznika światła. Wreszcie go znalazł.
W środku zastaliśmy Lincolna pogrążonego w medytacjach. Siedział spokojnie w ciemnościach.
Barrows odezwał się bez namysłu:
- Panie prezydencie. - Dostrzegłem, jak trącił łokciem Colleen Nild. Blunk wykrzywił się w uśmiechu. Na twarzy malował mu się entuzjazm pomieszany z zachłannością i dobroduszną serdecznością głodnego, lecz pewnego siebie kocura. Najwyraźniej bardzo go to wszystko bawiło. Pani Nild wyciągnęła szyję i patrzyła z zapartym tchem, bez wątpienia lekko oszołomiona. Oczywiście Barrows, nie wahając się ani chwili, wszedł do warsztatu, doskonale wiedząc, co należy zrobić. Nie wyciągnął do Lincolna ręki. Zatrzymał się z szacunkiem kilka kroków od niego.
Lincoln odwrócił głowę i spojrzał na Barrowsa z melancholijnym wyrazem twarzy. Nigdy w życiu nie widziałem takiej rozpaczy. Aż się skurczyłem; to samo zrobił Maury. Pris, stojąca wciąż w progu warsztatu, w ogóle nie zareagowała. Lincoln podniósł się z wahaniem i wtedy stopniowo wyraz bólu zniknął z jego twarzy. Łamanym, piskliwym głosem, który był całkowitym zaprzeczeniem jego postawnej figury, powiedział:
- Słucham pana. - Spojrzał na Barrowsa z wysokości swego wzrostu z życzliwością i zainteresowaniem. W oczach migotały mu małe iskierki.
- Nazywam się Sam Barrows. To wielki zaszczyt móc poznać pana, panie prezydencie.
- Dziękuję, panie Barrows - odrzekł Lincoln. - Proszę, niech pan i pańscy przyjaciele wejdą i się rozgoszczą.
Patrząc na mnie, David Blunk cichutko zagwizdał ze zdumienia i strachu. Poklepał mnie po plecach.
- Ho, ho - powiedział powoli.
- Pamięta mnie pan, panie prezydencie? - spytałem homunkulusa.
- Tak, panie Rosen.
- A mnie? - zapytała oschle Pris.
Homunkulus nieznacznie się ukłonił. Był to niezdarny, formalny ukłon.
- Panna Frauenzimmer i pan Rock... osoba, która jest podporą tego gmachu, nieprawdaż? Homunkulus zachichotał. - Właściciel lub raczej współwłaściciel, o ile się nie mylę.
- Co pan porabiał? - spytał Maury.
- Myślałem o komentarzu Lymana Trumbulla. Jak wiecie, sędzia Douglas spotkał się z Buchananem, by porozmawiać o ustawie Kansas-Nebraska. Sędzia Douglas zaatakował później Buchanana, pomimo groźby, że będzie to odczytane jako krok przeciwko administracji. Nie popierałem sędziego Douglasa, jak to uczyniło wielu moich drogich kolegów partyjnych, republikanów. Ale w Bloomington, gdzie znalazłem się pod koniec 1857 roku, nie dostrzegłem wokół Douglasa żadnego republikanina, co skrzętnie odnotowała nowojorska Tribune". Poprosiłem Lymana Trumbulla, aby napisał do mnie do Springfield i powiedział, czy... W tym momencie Barrows przerwał homunkulusowi:
- Jeśli wasza ekscelencja pozwoli, mamy interesy do omówienia, a później ja, ten oto dżentelmen pan Blunk i tu obecna pani Nild musimy lecieć z powrotem do Seattle.
Lincoln ukłonił się.
- Dzień dobry, pani Nild. - Wyciągnął rękę i Colleen Nild, parsknąwszy śmiechem, podeszła, aby ją uścisnąć. - Dzień dobry, panie Blunk. - Z powagą wymienił uścisk dłoni z małym, krągłym adwokatem. Czy nie jest pan czasem spokrewniony z Nathanem Blunkiem z Cleveland?
- Nie, nie jestem - powiedział Blunk, potrząsając energicznie dłonią Lincolna. - Pan też w swoim czasie praktykował jako adwokat, nieprawdaż?
- Tak, proszę pana - odparł Lincoln.
- Mój fach.
- Ach tak. - Lincoln uśmiechnął się. - Ma pan tę boską zdolność spierania się o drobiazgi.
Blunk wybuchnął serdecznym śmiechem. Stojący obok Blunka Barrows zwrócił się do homunkulusa.
- Przylecieliśmy tu z Seattle, aby omówić z panami Rosenem i Rockiem finansowe wsparcie, jakie ewentualnie Barrows Enterprises mogłoby udzielić spółce WAZA. Przed sfinalizowaniem umowy chcieliśmy się spotkać z panem i porozmawiać. Niedawno odwiedził nas Stanton, który przyjechał do Seattle autobusem. Chodzi o to, że nabylibyśmy pana, a także Stantona, jako aktywa spółki WAZA, jak również prawa do odpowiednich patentów. Jako byłemu adwokatowi nie są panu zapewne obce tego rodzaju transakcje. Chciałbym pana o coś zapytać. Jak pan odbiera współczesny świat? Czy wie pan, co to takiego witaminy? - Bacznie przyglądał się homunkulusowi.
Lincoln nie odpowiedział od razu i gdy szykował się do tego, Maury poprosił Barrowsa na stronę. Dołączyłem do nich.
- To wszystko nie ma sensu - oświadczył Maury. - Pan doskonale zdaje sobie sprawę, że nie przygotowano go do tego, aby radził sobie z takimi zagadnieniami.
- To prawda - zgodził się Barrows - ale jestem po prostu ciekawy.
- Niech pan przestanie. Pewnie uważa pan, że byłoby zabawne, gdyby doprowadził pan do przepalenia jednego z głównych obwodów.
- Taki jest delikatny?
- Nie - powiedział Maury. - Ale pan go specjalnie drażni.
- Nieprawda
|
WÄ
tki
|