ďťż

Garraty poczuł skurcz w żołądku, jak z głodu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To wszystko było beznadziejne, głupie i bezsensowne, przede wszystkim bezsensowne, tak cholernie bezsensowne, że naprawdę żałosne. Otworzył usta, żeby powiedzieć to McVriesowi, ale w tym momencie odezwał się McVries. - Wszystko w porządku. - Barkovitch podskoczył na dźwięk jego głosu i McVries dodał: - Nie z tobą, morderco. Z tobą nigdy już nie będzie w porządku. Zasuwaj dalej, zasuwaj. - Wyssij mi - warknął Barkovitch. - Chyba narobiłem ci kłopotów - powiedział cicho Garraty. - Mówiłem już, jak ty mnie, tak jak tobie, jesteśmy kwita, nikt o nic nie pyta - rzekł spokojnie McVries. - Drugi raz tego nie zrobię. - Rozumiem. Ja tylko... - Nie róbcie mi krzywdy! - krzyknął ktoś. - Błagam, nie róbcie mi krzywdy! To był rudzielec z kraciastą koszulą obwiązaną wokół pasa. Zatrzymał się na drodze i łkał. Dostał pierwsze upomnienie. Rzucił się do transportera, łzy żłobiły rowki w kurzu pokrywającym mu twarz, rude włosy błyszczały w słońcu jak ogień. - Nie róbcie... nie mogę... błagam... mama... nie mogę... nie róbcie... już więcej... moje nogi... Usiłował wdrapać się na transporter i jeden z żołnierzy uderzył go kolbą karabinu po rękach. Chłopak krzyknął i upadł bezwładnie. I zaraz znów wrzasnął, wysokim, niewiarygodnie cienkim głosem, tak przeraźliwym, że zdolny byłby roztrzaskać szkło. - Moje stopyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy...!!! - Jezu! - mruknął Garraty. - Niech on przestanie! Wrzask ciągnął się w nieskończoność. - Nie może - powiedział obojętnie McVries. - Gąsienice przejechały mu po stopach. Garraty spojrzał w tamtą stronę i żołądek podskoczył mu do gardła. To była prawda. Nic dziwnego, że rudzielec wrzeszczał o swoich stopach. Stracił je. - Upomnienie! Trzydziestkaósemka, upomnienie! - ...yyyyyyyyyyyyyyyyyyyy-!!! - Chcę do domu - cicho i spokojnie powiedział ktoś za plecami Garraty'ego. - O Chryste, chcę do domu! W chwilę potem twarz rudzielca się rozprysła. - We Freeport spotkam moją dziewczynę - nagle powiedział szybko Garraty. - I nie będę dostawać żadnych upomnień, i pocałuję ją, Boże, ale za nią tęsknię, Boże, widziałeś jego nogi? Oni jakby nigdy nic dawali mu upomnienia, Pete, jakby myśleli, że wstanie i pójdzie... - Znowu jakiś chłopiec przeniósł się do Srebrnego Miasta, o Panie, o Panie! - zaintonował Barkovitch. - Zamknij się, morderco - powiedział z roztargnieniem McVries. - Twoja dziewczyna jest piękna, Ray? - Piękna. Kocham ją. - Ożenisz się z nią? - No - bełkotał Garraty. - Będziemy wielmożni państwo Normalni Normalscy. Czwórka dzieciaków i collie, jego nogi, widziałeś jego nogi, przejechali po nich, nie mogą przeje- chać po facecie, tego nie ma w regulaminie, ktoś powinien to zgłosić, ktoś... - Dwóch synów i dwie córki, tak byś chciał? - No, no, ona jest piękna, żałuję tylko, że nie... - I pierwszy dzieciak będzie się nazywał Ray junior, a pies będzie miał miskę z wypisanym imieniem, zgadza się? Garraty uniósł powoli głowę, jak pięściarz zamroczony po ciosie. - Żartujesz sobie ze mnie? - Nie! - wykrzyknął Barkovitch. - On cię robi w wała, chłopie! Ale nie przejmuj się, zatańczę na jego grobie w twoim imieniu. - Zagdakał krótkim śmiechem. - Zamknij się, morderco - powiedział McVries. - Nie chcę wyciągać z ciebie niczego na siłę, Ray. Rusz się, zjeżdżajmy od tego mordercy. - Pocałujcie się w dupę! - wrzasnął z nimi Barkovitch. - Jan cię kocha? - Tak mi się wydaje - powiedział Garraty. McVries z wolna pokręcił głową. - Wiesz... całe to romantyczne pieprzenie... to prawda. Tak było ze mną. Czułem to samo co ty... Wciąż chcesz posłuchać o tej bliźnie? Minęli zakręt. Banda dzieciaków na wycieczce zapiszczała i pomachała im dłońmi. - Tak - powiedział Garraty. - Dlaczego? - Popatrzył na Garraty'ego, ale wydawało się, że patrzy w głąb siebie. - Chcę ci pomóc - rzekł Garraty. McVries spuścił wzrok na stopy. - Boli. Już nie mogę ruszać palcami. Kark mi zesztywniał, w krzyżu mnie łamie. Moja dziewczyna okazała się dziwką. Zgłosiłem się do Wielkiego Marszu na tej samej zasadzie, na jakiej faceci zwykle pakują się do Legii Cudzoziemskiej. Jak to mówi wielki poeta rockowy, oddałem jej kawał serca, ona na mnie napluła, bo jest rura
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.