ďťż

dzięki konfrontacji z samym chłopcem, bądź też z jego nauczycielami lub rodzicami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wybór najlepszej strategii oznaczał teraz znalezienie takich sposobów działania, które doprowadziłyby nas do wyznaczonego celu. Istnieje wyraźna różnica pomiędzy zrzuceniem całego problemu na barki dyrekcji szkoły i zerwaniem wszelkich kontaktów z chłopcem prześladującym mojego syna a skłonieniem dyrektorki do współpracy w celu uczynienia z małego tyrana lepszego człowieka. Postanowiłam wybrać tę drugą możliwość. Poszłam więc do dyrektorki szkoły i powiedziałam jej, że chcemy rozwiązać cały problem, mając na względzie dobro mojego syna, a także dobro owego drugiego chłopca i wszystkich innych dzieci, które w przyszłości mogłyby stać się jego ofiarami. Dyrektorka okazała pełne zrozumienie i wyraziła chęć współpracy. Obie zauważyłyśmy, że chłopiec bardzo potrzebuje uwagi ze strony innych osób, dlatego postanowiłyśmy umacniać go w poczuciu własnej wartości, a także zaproponowałyśmy mu, żeby zaczął pomagać młodszym dzieciom, w tym również mojemu synowi. Nic z tego nie wyszło. Spróbowałyśmy jeszcze raz. I jeszcze... Odkryłyśmy, że nie ma cudownego lekarstwa. Przekonałyśmy się jednak, że miłość jest nade wszystko cierpliwa i że to miłość ostatecznie zwycięża, nawet jeśli cel wydaje się nieskończenie daleki. Wiele razy i w różnych miejscach dzieliłam się z innymi tą historią. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że nie jest to żadna "wiekopomna" opowieść. Nie musiałam wszakże przebaczać ukochanej osobie jakiejś poważnej zdrady; nie zadano mi też naprawdę głębokich ran, jakie nosi w sobie bardzo wielu ludzi. Dla mnie istotne było to, że głównym motywem moich działań była miłość do chłopca, który znęcał się nad moim dzieckiem. Różne osoby podsuwały mi później inne rozwiązania; dziś wydaje mi się nawet, że były to znacznie lepsze propozycje niż metoda, jaką ja sama wtedy obrałam. Pewna miła kobieta zapytała mnie kiedyś: "Czy nie pomyślała pani o tym, żeby pozwolić dzieciom samym rozwiązać ten problem? Mnie też zdarzało się interweniować w różne sprawy moich dzieci i często żałowałam później swojej decyzji, ponieważ widziałam, że wszystko tylko skomplikowałam, a dzieci mogły rozwiązać problem samodzielnie". Mówiąc szczerze, taka metoda postępowania nie przyszła mi wcześniej do głowy. Lecz od tamtej pory często myślę o zaletach owej propozycji oraz o innych podsuniętych mi pomysłach. Sądzę, że wiele z nich przyniosłoby pożądany skutek, jeśli oczywiście cel działań pozostawałby ten sam, a mianowicie wyzwolenie w drugim człowieku miłości. I przeciwnie: wiele z nich zakończyłoby się porażką, gdyby zamieniono je w grę "czyje na wierzchu"; gdyby ich celem była zemsta, wymierzenie kary i zdławienie ducha tamtego dziecka. Zauważyłam również, że pomimo "małego kalibru" całej sprawy, targały mną różne uczucia i trudno było mi nad nimi zapanować. Żyłam w dużym napięciu. Z jednej strony doświadczałam ciepłych i przyjaznych uczuć wobec swojego nieletniego bliźniego, próbując patrzeć nań oczami matki, jak na drogie, kochane dziecko, które potrzebuje mądrych wskazówek i dyscypliny. Z drugiej jednak strony przeżywałam gniew, wściekłość i frustrację. Moje emocje pozostawały więc w konflikcie, a ja sama czułam się rozdarta między dwiema skrajnościami. Wreszcie, dzięki sile modlitwy, konflikt został rozwiązany i zwyciężyło przebaczenie. Nadeszła również chwila, gdy zobaczyłam mojego syna w koleżeńskich stosunkach z tamtym chłopcem. Zdarzały się oczywiście dni, kiedy sądziłam, że nie dożyję tego. Zdarzały się dni, kiedy myślałam, że nie warto było podejmować tak wielkiego trudu. Zdarzały się jednak i takie dni - i one były najradośniejsze - kiedy czułam, że uczestniczymy we wspaniałym dziele wyzwalania miłości; miłości, która została uwięziona i nie mogła rozwinąć skrzydeł. Myślę, że wiele rzeczy w moim życiu, a także w życiu rodzin, wspólnot oraz społeczeństw wyglądałoby całkiem inaczej, gdybyśmy wszyscy mieli na celu przebaczenie. Być może czulibyśmy się wówczas zbyt zmęczeni, aby prowadzić wojny; miłość bowiem to bardzo wyczerpujące zadanie. Niezależnie jednak od przyczyny, świat na pewno stałby się lepszy. Niedawno poznałam zastępcę dyrektora pewnej prywatnej szkoły w New Brunswick w stanie New Jersey. Dowiedziałam się, że szkoła ta nie ma w ogóle dyrektora, a raczej, że dyrektorem jest sam Bóg. Filozofia szkoły streszcza się w krótkiej maksymie będącej podsumowaniem piątego rozdziału Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: "Tylko miłość". W praktyce oznacza to, że dla władz szkoły nie istnieje taki problem, którego nie można by było rozwiązać w murach szkolnych, odwołując się do miłości, ani też nie ma tutaj dziecka niemile widzianego. Wśród uczniów są więc dzieci zarówno opóźnione umysłowo, jak i wyjątkowo inteligentne. Nade wszystko zaś żadne dziecko nie musi obawiać się wydalenia ze szkoły. Zastępca dyrektora zaprezentował mi listę metod stosowanych przez administrację rządową w walce z wandalizmem i przemocą, opisując jednocześnie kierowaną przez siebie szkołę jako oazę przebaczenia w samym środku problemów typowych dla miejskich i zróżnicowanych rasowo szkół. Odwiedziłam tę szkołę w pewien deszczowy listopadowy poranek, ale atmosfera panująca w środku była tak ciepła i serdeczna, że rozbroiłaby najbardziej zawziętego krytyka
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.