Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Co to znaczy „na ile poważnie”? — zapytał Tony.
— Dobre pytanie.
Tony czekał. Bobby Andes odstawił swoje nie zjedzone spaghetti jeszcze dalej na
bok.
— Nie mogę je¶ć — wyja¶nił. — Mógłbym wyrzygać.
— Boli cię co¶?
— Któr± masz teraz? Ósm±?
— Tak.
— Ja też. George będzie dzwonić. Miał mnie tu złapać o ósmej.
— Co ci chodzi po głowie? — naciskał, ale Bobby wzruszył tylko ramionami. — Nie
możesz
je¶ć? To jak sobie radzisz, skoro organizm nie przyjmuje jedzenia?
Znów wzruszył ramionami. — To zależy.
— Ja naprawdę doceniam cały ten twój wysiłek...
— Czasem mogę je¶ć, a czasem nie. ¦mierdzi tu jako¶.
— Masz jaki¶ bliskich krewnych albo przyjaciół?
Bobby Andes podpalił następnego papierosa i zgasił go bez palenia.
— Pozwól, że zadam ci osobiste pytanie — powiedział. — Między nami, dobra? Co
chcesz,
żebym zrobił z Rayem Marcusem?
Pytanie to zaskoczyło Tony’ego. Dziwny dobór słów.
— A co możesz zrobić?
Bobby Andes zdawał się nad tym zastanawiać.
— Wszystko, co tylko, do diabła, chcesz — odparł.
— My¶lałem, że powiedziałe¶...
— Nie mam nic do stracenia.
Tony próbował zrozumieć. Bobby Andes nie czekał.
— Mam na nowo postawić to pytanie? Na przykład w ten sposób: jak daleko chcesz
się
posun±ć, żeby Marcusa dosięgnęła sprawiedliwo¶ć?
Zapalił kolejnego papierosa.
Tony zastanawiał się, o co mu chodzi. Usłyszał jak Bobby Andes mówi:
— Chcesz wyj¶ć trochę poza ¶cisłe procedury?
Ten mały wstrz±s odczuwało się jak trzęsienie ziemi.
— Ja?
— Albo ja.
Szukał wła¶ciwego eufemizmu.
— Masz na my¶li naginanie prawa?
Bobby Andes wyja¶nił: — Raczej to, co możesz zrobić, żeby pomóc prawu, skoro
jakie¶
pierdolone szczegóły temu przeszkadzaj±...
Tony był przerażony. Nie chciał odpowiadać na takie ogólnikowe kwestie.
— O czym konkretnie mówisz?
Andes niecierpliwił się.
— Próbuję dowiedzieć się, czy naprawdę chcesz dopa¶ć tego faceta.
Oczywi¶cie Tony chciał. Andes był irytuj±cy. Czy chciał wiedzieć, czy Tony’emu
odpowiadaj± jego metody? Tony zastanawiał się, co jest nie tak z jego metodami.
Bobby Andes uspokoił się, odetchn±ł głęboko, poczekał.
— Paru tym dupkom z nowych szkół prawniczych nie podobaj± się moje metody. Boj±
się,
że moje procedury wywołaj± skandal, jeżeli Ray Marcus stanie przed s±dem. Piek±
ich zady.
Tony poczuł sw±d innego horroru.
— Czy mogłoby się tak zdarzyć?
— Nie, je¶li policja będzie tak się trzymać, jak jej nakazano, sukinkoty. —
Głęboki oddech,
jakby do dna. — Dlatego muszę wiedzieć.
Niby co on chciał wiedzieć?
— Czy ty także zrobisz mnie w konia? Też masz awersję do tej mocnej, ostrzejszej
strony
policyjnej roboty?
Tony nie chciał odpowiadać. Zastanawiał się, dlaczego go o to pyta.
— Ten człowiek zgwałcił i zabił twoj± żonę i córkę.
— Nie musisz mi przypominać.
Bobby Andes nie był tego pewien. Przeszedł do sedna. Prawo mówi, że on powinien
być
ukarany, ale jeżeli prawo nie jest w stanie go ukarać, to czy Tony chce, żeby
tamten odszedł
wolny? Czy prawo rzeczywi¶cie chce jego wolno¶ci?
— Co innego możesz zrobić?
— Możesz „pomóc” prawu. Tak jak powiedziałem.
Tony chciał, aby on przestał już wymy¶lać coraz to różniejsze ujęcia tej sprawy.
Nie chciał
być przeciwko Bobby’emu Andesowi.
— I wzi±ć prawo w swoje ręce? — spytał.
— Raczej działać w imieniu prawa.
— W jakim celu?
Andes nie odpowiedział. Pracował ustami, przeżuwał co¶, patrz±c w dół.
— W jakim celu, Bobby?
Brak odpowiedzi.
— W jakim celu działać w imieniu prawa?
Teraz Andes spojrzał na niego, odwrócił wzrok i znów popatrzył.
— A jak my¶lisz?
Tony’emu przyszły do głowy dwie możliwo¶ci. Jedna przeraziła go. Wspomniał
drug±: —
Żeby zdobyć nowe dowody? Andes roze¶miał się sztucznie, półgębkiem.
— Wydaje ci się to możliwe?
— Sk±d mam wiedzieć?
Kobieta zza lady zawołała: — Pan Andes!
Bobby Andes poszedł do telefonu. Za kilka minut wrócił.
— W porz±dku — powiedział. — Ray Marcus jest „U Hermana”. Zamierzam go podrzucić
gdzie¶. To twoja zasrana sprawa. Muszę teraz wiedzieć. Chcesz w tym
uczestniczyć, czy
odwrócisz się do mnie pleckami?
— Uczestniczyć w czym? Nie powiedziałe¶ mi, Bobby.
Bobby Andes mówił teraz powoli, ostrożnie, cierpliwie: — Chcę przyprowadzić tego
skurczybyka przed oblicze sprawiedliwo¶ci... — Jego głos miał emocjonalne
zacięcie. Tony
zauważył to. — Zabieram go do mojego obozu. Chcę, żeby¶ też pojechał.
— Co mam tam robić?
— Być tam. Zaufać mi i być tam.
— A co potem? To znaczy, jaki masz plan?
Bobby Andes pomy¶lał chwilę, jakby decyduj±c się, czy powiedzieć pewn±
szczególn± rzecz:
— Pytałem cię już. Co chcesz, żebym zrobił?
— Nie wiem. A co ty chcesz zrobić?
— Chcę doprowadzić tego chuja przed oblicze sprawiedliwo¶ci.
— Dobra.
— Zatem powiedz. B±dĽ sędzi±.
— Co masz na my¶li?
— Co mu się należy? Pięć lat i zwolnienie warunkowe, co?
Zastanawiaj±c się, do powiedzenia czego jest prowokowany, Tony nie mówił nic.
— Chyba co¶ więcej, nie?
Tony patrzył z wnętrza swego zamroczenia, czuł się Ľle, próbuj±c odgadn±ć.
— Mam nadzieję, że nie jeste¶ jednym z tych mymków od kary ¶mierci?
— O nie, nie to.
Tony oblał się zimnym potem. Pozwolenie na zabicie Raya, czyż nie tego doprasza
się
Bobby Andes? Jego głos załamał się, gdy zadał to pytanie jeszcze raz: — Co
zamierzasz zrobić?
Bobby Andes spojrzał na niego badawczo, a potem roze¶miał się.
— Spokojnie — odparł.
Zacz±ł mówić. Przyłapał się, że za gło¶no i zniżył głos: — Chcę zabrać go do
obozu i
przytrzymać na moment. Chcę nad nim popracować. Pobyć trochę niegrzecznym,
sprawić, żeby
troszkę pocierpiał
|
WÄ…tki
|