ďťż

Darmo szukać, co w losie człowieka z jego woli, co z sił wyższych się rodzi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z różnych stron gnani wichrem dziejowego przewrotu szli Briand, Stresemann i Skrzyński ku wspólnym przeznaczeniom. Historyk zareje- struje kiedyś równoległość ich działania, zbieżność idei i losu ostatecznego podobieństwa. Dziś, gdy pochylamy się nad przeszłością, uderza nas najsil- niej odmienność postaci. Z bretońskiej wsi wywodzi się Briand. Po przodkach chłopach wziął cierpliwy upór i to przywiązanie do ziemi, które mu jeszcze w latach staro- ści kazało, za pokojową Nagrodę Nobla, wykupić w Cocherel folwark są- siada. Wychował się nad morzem, wśród wypraw rybackich i opowiadań marynarzy, więc myśl jego bać się nie będzie szerokich horyzontów. W Ouartier Latin, wśród poetów i malarzy, styka się po raz pierwszy z Pa- ryżem; do śmierci pozostanie artystą. W całej świetnej karierze parlamen- tarzysty i męża stanu kieruje się przede wszystkim intuicją. Na ludzi działa urokiem osobistym i tą prostą, prawie naiwną pewnością, z jaką podchodzi do najdalszych, najbardziej odległych zagadnień. Entuzjazm jego gorący ukrywa się pod jakimś dobrodusznie wyrozumiałym scepty- cyzmem; czasem tylko wybucha niepowstrzymaną siłą w jego wielkich mowach. Ale nawet w chwilach największych oratorskich uniesień nie przestaje Briand panować nad formą; myśl jego, słowo i głos, dziw- nie barwny i giętki, zawsze są w pełnej harmonii. Stąd to dominujące wrażenie piękna, które wynosi się z mów Brianda, stąd mowa jego czyta- na nazajutrz wydaje się już blada i inna. Wyraźnie przejawia się jego prostota. Wielki mówca, nigdy nie jest de- klamatorem. W Genewie, gdzie otoczony jest czcią i podziwem, łamie z lekceważeniem uroczyste sztywne formy, jakie Sekretariat stara się narzu- cić posiedzeniom Ligi. Nie ukrywa, że długie obrady nad kwestiami mało znaczącymi, inscenizowane dla zaspokojenia ciekawości publicznej, męczą go i nudzą. Gdy widzi, jak skandynawski minister z manifestacyjnym za- interesowaniem przysłuchuje się długiemu i błahemu treścią referatowi, pochyla się ku niemu - i na publicznym posiedzeniu - zapytuje półgłosem: (r)Pan cierpi na bezsenność, drogi kolego?" W Lidze upatruje przede wszystkim skuteczny instrument zbliżenia narodów. Wszystkie inne jej zadania i prace uważa za pomocnicze i pod- rzędne. Nie pasjonuje się, wzorem prawowiernych entuzjastów genew- skich, ani sprawą opium, ani handlu żywym towarem, ani nawet reformą kalendarza. Pragnie, aby tak jak dzięki zebraniom Ligi mężowie stanu świa- ta całego poznali się i zbliżyli osobiście, z wolna zaczęły padać szranki ob- cości między narodami. Współtwórca Protokółu genewskiego, inicja- tor Locarna, nie przecenia znaczenia układów, paragrafów, dokumentów pisanych; mają dlań wagę tylko jako konieczny symbol, jako rejestracja po- stępów już dokonanych i zapowiedź przyszłych. Na czynnikach psycholo- gicznych, nie prawnych, opiera się jego koncepcja. Bieg lat, niepowodzenia chwilowe, ataki wrogów nie osłabiają natęże- nia jego woli, nie zmieniają kierunku myśli. Wydaje się na odwrót, iż w miarę jak stary Briand dochodzi do coraz pełniejszej harmonii wewnętrz- nej, tym bardziej wzrasta w nim potrzeba, by ład i harmonię tworzyć wo- kół siebie. Wyrazem jej ma być federacja europejska. Jesienią 1931 roku staje po raz ostatni na mównicy w Genewie. Pochy- lił się i zgarbił jeszcze bardziej, choroba stępiła metaliczny dźwięk głosu. Po świeżej przegranej w Zgromadzeniu Narodowym w Wersalu może puściej wokół niego niż zazwyczaj. W pierwszych słowach jego brzmi trochę gory- czy; starano się go powalić, a nawet - co bardziej rani - ośmieszyć. Ale wnet odwraca się od tych bolesnych, lecz nieważkich wspomnień. Niech umarli grzebią to, co umarło. Jego syntetyczny umysł, jego twórcza wy- obraźnia wskazuje mu wciąż drogę jedną - w przyszłość. Entuzjastycznym wyznaniem wiary w ludzi i ludzkość rozlega się po- żegnalna mowa pokonanego Brianda. W śródmieściu Berlina urodził się Gustaw Stresemann. Środowisko drobnomieszczańskie, z jakiego pochodził, nadaje piętno charakterystycz- ne jego życiu, jego zapatrywaniom, nawet jego karierze. Jest i pozostanie wykładnikiem klasy średniej. Dzieli jej umiarkowane poglądy społeczne i polityczne, jej praktyczny realizm na co dzień, jej odświętne ideały. Jest Delegacja niemiecka w Locarno, w pierwszym rzędzie od lewej Gustaw Stresemann i kanclerz Luther z nią liberalnym monarchistą za cesarstwa, przekonanym republikaninem po przewrocie. Drogę ku znaczeniu, ku wpływom, ku władzy zaczyna od przemysłu. Napisawszy rozprawę o handlu piwem w butelkach - jedyną książkę, jaka wyszła spod jego pióra, aż do przygotowywanych przed sa- mą śmiercią pamiętników - zostaje syndykiem związku fabrykantów cze- kolady. Wybór do parlamentu stawia go w młodym wieku na arenie politycznej. Łatwość słowa, a przede wszystkim wybitna zdolność tak- tyczna zwracają nań uwagę starego Bassermanna8, przewodniczącego stronnictwa narodowo-liberalnego, który rychło upatruje w nim swego następcę. Wybuch wojny światowej wita Stresemann z egzaltacją patrio- tyczną. Wierzy w felonię wrogów, w zwycięstwo sprawiedliwej sprawy niemieckiej. Do ostatniej chwili, do roku 1918, odrzuca z oburzeniem przestrogi tych, co widzą zbliżającą się klęskę. Pokój chce dyktować w zdobytym Paryżu. Katastrofa zastaje go zupełnie nie przygotowanego. Lata jeszcze mina, nim uwierzy, że wojska niemieckie zostały istotnie zwyciężone na polu bi- twy. W stronnictwach lewicy, które załamały się moralnie i wywołały rewo- lucję na tyłach armii, upatruje właściwych winowajców. Z grupą swą, liczebnie osłabioną, przechrzczoną na niemiecką partię ludową, pozostaje w opozycji. Okres przymusowej bezczynności staje się dlań okresem przełomu we- wnętrznego. Antonina Valenrin w swej książce o Stresemannie opisuje barwnie to, co nazywa jego "drogą do Damaszku"
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.