ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Louis, który wiedział jedynie, iż Wendigo miał być duchem Północnej Krainy,
rzekł:
- Sądzisz, że ziemia naprawdę się zepsuła?
Jud odpowiedział uśmiechem, a przynajmniej jego wargi wygięły się.
- Uważam, że to niebezpieczne miejsce - rzekł cicho - lecz nie dla psów, kotów i
chomików. No dalej, pogrzeb swoje zwierzę.
Louis opuścił foliowy worek do dziury i zaczął powoli zasypywać go ziemią. Był
zmarznięty i bardzo zmęczony. Bębnienie ziemi o folię przygnębiało go. I choć
nie żałował,
że tu przyszedł, przepełniająca go ożywcza radość znikała powoli i zaczął
marzyć, by
przygoda już się skończyła. Czekał ich jeszcze długi marsz do domu.
Bębnienie stawało się coraz bardziej stłumione, po czym zupełnie ucichło,
zastąpione
cichym łomotem ziemi uderzającej o ziemię. Ostrzem szpadla zeskrobał resztki do
dziury.
Nigdy nie starczy, pomyślał, wspominając słowa, które jakieś tysiąc lat temu
wypowiedział wuj kierujący przedsiębiorstwem pogrzebowym. Nigdy nie wystarczy,
by
zapełnić całą dziurę - następnie odwrócił się do Juda.
- Teraz kopiec - przypomniał tamten.
- Posłuchaj, Jud, jestem dość zmęczony i...
- To kot Ellie. - Głos Juda, choć łagodny, brzmiał nieugięcie. - Życzyłaby
sobie, byś
zrobił to, jak należy.
Louis westchnął.
- Chyba rzeczywiście.
Zbudowanie stosu z kamieni, które po kolei podawał mu Jud, zabrało kolejnych
dziesięć minut. Gdy skończyli, na grobie Churcha wznosił się niski kamienny
stożek i przez
zmęczenie Louisa przebiła się nuta satysfakcji. Zdawał się całkowicie na
miejscu, stojąc tak
pośród innych w blasku gwiazd. Przypuszczał, że Ellie go nigdy nie zobaczy -
sama myśl
przeprowadzenia córki ścieżką poprzez ruchome piaski wystarczyłaby, by Rachel
osiwiała ze
zgrozy - ale on widział grób, który wyglądał naprawdę dobrze.
- Większość z nich już się rozsypała - zauważył, wstając i otrzepując kolana
spodni.
Teraz widział wyraźniej. W kilkunastu miejscach dostrzegał wyraźne rozrzucone
stosiki
kamieni, lecz Jud dopilnował, by do wzniesienia własnego kopca użył jedynie
kamieni z
wykopanego grobu.
- Ano - przytaknął Jud. - Mówiłem, to stare miejsce.
- Już skończyliśmy?
- Ano. - Klepnął Louisa w ramię. - Dobrze się spisałeś, Louis. Wiedziałem, że
tak
będzie. Wracajmy do domu.
- Jud... zaczął ponownie Louis, lecz starzec jedynie chwycił kilof i ruszył ku
stopniom.
Louis podniósł szpadel; musiał podbiec, by go dogonić, i nagle ujrzał w
powietrzu własny
oddech. Raz tylko obejrzał się przez ramię, jednakże kopiec na grobie kota
córki, Winstona
Churchilla, rozpłynął się wśród cieni i Louis nie zdołał go dojrzeć.
Zupełnie jakbyśmy wyświetlili film od tyłu, pomyślał ze znużeniem, gdy jakiś
czas
później wynurzyli się spomiędzy drzew i stanęli na polu za jego domem. Nie
wiedział, ile do-
kładnie czasu minęło. Gdy po południu położył się na chwilę, zdjął zegarek;
zapewne wciąż
leży na parapecie przy łóżku. Wiedział tylko, że jest wykończony, wypompowany,
wypluty.
Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się tak wyczerpany, odkąd podjął pracę w
Przedsiębiorstwie Wywozu Śmieci w Chicago pewnego lata w czasach licealnych,
szesnaście-
siedemnaście lat temu.
Wrócili tą samą drogą, lecz niewiele z niej zapamiętał. Wiedział jedynie, że
potknął
się na wiatrołomie i runął naprzód, bezsensownie przypominając sobie Piotrusia
Pana - o
Jezu, straciłem szczęśliwą myśl i spadam - a potem chwyciła go ręka Juda, pewna
i mocna. W
kilka chwil później wędrowali już pośród miejsc ostatniego spoczynku Smucky'ego,
Trixie i
króliczki Marty, i znaleźli się na ścieżce, którą niegdyś pokonał nie tylko z
Judem, lecz z całą
rodziną.
Miał wrażenie, że jego znużony umysł przywołał wizję snu o Victorze Pascowie,
podczas którego urządził sobie lunatyczną wycieczkę, lecz nie dostrzegał
niczego, co łączyło-
by nocną wyprawę i dzisiejsze wydarzenia. Uświadomił sobie także, że cała
przygoda była
niebezpieczna - nie w melodramatycznym, gotyckim sensie, lecz całkiem
zwyczajnie
|
WÄ
tki
|