ďťż

CzBowiek bez twarzy znów przychodzi, poklepuje mnie po ramieniu

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
45 Ma ju| oczy, wskazuje na nie. Rozumiem jego gest: powinnam malowa z otwartymi oczami. Nagle muzeum wypeBnia woda. Nie zauwa|yBam, |e pada i |e w dachu s dziury. Woda podchodzi mi pod usta. Zaczynam pBywa, wydostaj si na zewntrz przez dziur w dachu. Zwieci sBoDce. Z dachu prowadzi na dóB wygodna drabina. Jestem na ulicy. Przed gmachem muzeum stoi grupa ludzi, którzy czekaj na otwarcie drzwi. Kto[ mówi, |e jest nowa wystawa nieznanego malarza. -Czy on jeszcze |yje? - pyta kto[ inny. - {yje - odpowiada ten pierwszy. - Stoi tu i czeka, a| otworz muzeum. - Odwracam si i odkrywam, |e wskazuje na stra|nika, który zmusiB mnie do malowania obrazów. Stra|nik u[miecha si, wyjmuje z kieszeni pk kluczy i macha nimi w kierunku ludzi. SBysz krótkie  hurra!", stra|nik podchodzi do drzwi i je otwiera. Wszyscy znikaj w budynku. Ja tak|e chc wej[, ale zatrzaskuj mi drzwi przed nosem. Stoj sama na ulicy. {yj. Przychodzili dwa razy. Pierwszy raz latem, drugi zim. Wysocy, haBa[liwi m|czyzni, w butach z cholewami i dziwnych czapkach, na których widniaB maleDki blaszany ptaszek. W pierwszej chwili nie widziaBam ich, sByszaBam tylko ich krzyki i nagle odgBos, seri odgBosów, które przypominaBy ujadanie psa. Ale pies byB przy 49 mnie, jak oszalaBy biegaB dokoBa letniej kuchni. Nie miaBam pojcia, |e Lalka, leniwe stworzenie, które bez sprzeciwu pozwalaBo mi cign si za uszy, caBowa w nos i ple[ warkocze z krótkich Bapek, byBa w stanie tak gBo[no wy i skaka do drzwi w desperackich próbach dosignicia klamki. Przyszli niespodziewanie. Nic nie wskazywaBo na to, |e cokolwiek ma si wydarzy. Wyobra|am sobie, cho tego nie pamitam, |e dni mijaBy powoli, miaBy swój staBy rytm: myto mnie i ubierano, pleciono warkocze, potem jedli[my [niadanie, bawiBam si z Lalk, wychodziBam na werand, konwersowaBam z Naj[witsz Panienk i przynosiBam jej dary ofiarne z kwiatów. Pamitam, |e nauczyBam si ple[ wianuszki i wieszaBam je na jej stopach i dBoniach. ByBam ju| do[ du|a, mogBam ich dosign; znacznym uBatwieniem byBy biegnce od palców zBociste promienie, na których wieszaBam wianuszki. Pamitam ten letni dzieD. ByBo zupeBnie jasno
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.