ďťż

Coraz bardziej pochłaniał go jego nowy świat...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Każdy w rodzinie obracał się w swoim własnym kręgu. Chłopcy chodzili swoimi drogami, u Teresy każda godzina dnia była dokładnie wypełniona, a Dorota przeważnie przebywała w swojej izbie. Mimo wszystko nawet w człowieku o najbardziej zatwardziałym charakterze tkwią także inne bardziej ludzkie uczucia. Dag nie czuł się zupełnie tym szczęśliwcem, za jakiego ludzie go uważali. Czasami, gdy wieczorami siadywał w gronie rodzinnym, zdarzało się, że podnosił głowę, odrywając się od swego zajęcia, i rozglądał się dookoła stołu. Z tak podniesioną głową wydawał się niby orzeł silny, lecz osamotniony, a oczy jego jak gdyby szukały czegoś straconego. Wtedy zdarzało się, że czyjaś inna głowa podnosiła się i czyjeś oczy zwracały się ku niemu: oczy panny Doroty. Na chwilę spojrzenia ich spotykały się, a potem oboje pochylali się znowu nad swoją pracą. Pod ścianami starych budynków od strony południowej, gdzie grunt był pochyły i staczał się w dół ku dolinie, od dawnych lat kwitły róże. Za czasów Teresy przybyło ich więcej; sprowadzała je z Holandii i z innych krajów i teraz ogród róż był piękny jak bajka. W dni bezsłoneczne były to białe róże, bladobiałe i żółte, bladożółte i czerwone, przeważnie jednak różowe; kiedy zaś słońce wyłaniało się zza chmur, były to wspaniałe, lśniącobiałe róże, złociste, różowojedwabne i czerwone jak krew. Słodki ich zapach unosił się dokoła. Panna Dorota chętnie przechadzała się po ogrodzie różanym w wieczornym słońcu. Siadywała na ławce w końcu ogrodu. Lato rozśpiewało się tam brzęczeniem niezliczonych owadów - od cienkiej, żałośliwej nuty komarów do basowego brzęczenia trzmieli. Pewnego dnia, gdy szła przez ogród, zatrzymała się zdumiona pośrodku ścieżki. Na ławce siedział ojciec Dag. Panna Dorota nie chciała przerywać mu spokoju wypoczynku i miała zamiar cicho cofnąć się i odejść. Odwrócił się jednak i skinął ku niej głową. Musiała więc usiąść obok niego na ławce. Jak to się stało? To było niepojęte, Dag objął ją swym pewnym, silnym ramieniem. Wzrok jego szedł daleko ku siniejącym teraz na wschodzie zalesionym wzgórzom. Róże pachną dzisiaj tak słodko - odezwał się do niej. -Odbywasz swą zwykłą, wieczorną przechadzkę? - Tutaj jest tak spokojnie - powiedziała tylko. Głos był cichy jak szept. - Czy często żałujesz, że przyjechałaś tutaj? Panna Dorota przymknęła oczy. - Nie - odrzekła. Nigdy tego nie żałowała; przeciwnie, każdego dnia i każdej godziny dziękowała Bogu i im wszystkim za to, że może tutaj przebywać. - Jesteś ostatnio taka blada, czy masz jakieś zmartwienie? Dorota zaczerwieniła się. Nie mogła już powstrzymać łez. Dag zaś, zakłopotany, trzymał ją troskliwie i myślał o tym, co też jej mogło dolegać. A przecież przyszedł tutaj, aby z nią porozmawiać. - Nie - odpowiedziała wreszcie, głęboko wzruszona jego troskliwością - nie mam zmartwienia. Wszystko jest tutaj takie piękne. Ale może nie czuję się tak jak dawniej - dodała zaraz. - Tutaj, w piersi, w okolicy serca, odczuwam częste kłucie i ciężko mi oddychać. Gdy idę po schodach, kręci mi się w głowie. Czy to słońce zachodziło za krawędź zachodnich wzgórz, albo może skarga Doroty rzuciła cień na twarz Daga? Bruzdy na jego czole pogłębiły się. - Może powinnaś poleżeć w łóżku - poradził, postanawiając sobie w duchu posłać kogoś do miasta po doktora. Słońce zaszło już, kiedy się podnieśli. Krzewy róż pogrążyły się w cieniu. Gdy szli przez ogród, Dag ciągle jeszcze obejmował Dorotę i raczej ją niósł, niż prowadził. W porze letniej drzwi do sieni były stale otwarte dla dostępu powietrza i światła. Teraz zalegał ją szary mrok letniego wieczoru. Dorota zatrzymała się przy schodach prowadzących do jej izdebki i zwróciła się do Daga: - W ostatnim czasie często myślałam o moim ojcu... i o tobie - powiedziała łagodnie. - Ojciec także był bardzo zajęty różnymi sprawami pieniężnymi... i zmarł nagłą śmiercią. Dag wzdrygnął się. Domyślał się, co kryło się za tymi słowami. Po raz pierwszy zdarzyło się, że ktoś odważył się powiedzieć mu coś, co brzmiało jak wyrzut. Za każdym razem, gdy spotykał się ze wzrokiem Doroty, oczy jej miały jakiś dziwny wyraz. Miał wrażenie, jak gdyby to było współczucie, lecz nie mógł sobie tego wytłumaczyć. Zaczął więc przypatrywać się pilnie jej twarzy i wtedy zauważył cierpiący wyraz jej oczu. Postanowił porozmawiać z nią w ogrodzie. Teraz zaczynał rozumieć znaczenie tego spojrzenia. Twarz jego przybrała wyraz bardziej chytry niż zwykle i na ustach pojawił się krzywy, na wpół zakłopotany uśmiech, kiedy jej odpowiadał: - Ojciec twój nie umarł z powodu pieniędzy. Dorota stała ze spuszczonymi oczyma i drżała na całym ciele, jak gdyby zbyt dużo wysiłku kosztowało ją, aby powiedzieć otwarcie, co miała na myśli, i przemóc ten obezwładniający strach, jaki na równi z innymi odczuwała przed Dagiem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.