ďťż

Co gorsza, pierwszy oficer zgłosił, że kapitan jednostki jest pijany, a na pokładzie nie ma wody pitnej i prowiantu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Podróż zaś miała trwać kilka dni. Przeniesienie palety gotowych posiłków wojskowych i wody z naszych okrętów na jednostkę ONZ nie nastręczało większych trudności, ale niefrasobliwe traktowanie tych odważnych i wysoce profesjonalnych żołnierzy przez ONZ było niewybaczalne. Teraz byliśmy już sporo opóźnieni, a ludność, „wozy techniczne" i szabrownicy napływali na teren lotniska niebezpiecznie blisko naszych linii. Wszędzie wybuchały strzelaniny, gdy przyjazne nam bojówki usiłowały utrzymać kontrolę i odpędzać szabrowników. Choć policja utrzymywała swoje pozycje w porcie, strzały docierały również do naszych pozycji. Somalijscy tłumacze wykrzykiwali ostrzeżenia, zaś nasi snajperzy wystrzelili serię ostrzegawczą. Przykuło to uwagę bojówek i zaczęły one odzyskiwać kontrolę. Po południu niespodziewanie zjawił się Aidid, by ogłosić zajęcie lotniska, łamiąc porozumienie z innymi przywódcami dotyczące wspólnej kontroli. Po prostu wtargnął tam ze swoimi ludźmi i przejął je siłą, zaś pozostali kacykowie nie mogli uczynić nic, by mu w tym przeszkodzić. Tymczasem moje nadzieje na opuszczenie plaży do zmierzchu zaczęły pierzchać. Wyglądało na to, że nie uda nam się z niej wydostać aż do późnej nocy. Gdy zapadły ciemności, Aidid nie opanował jeszcze całego lotniska, a uzbrojeni bandyci z karabinami i ręcznymi granatnikami przeciwpancernymi zajmowali kryjówki pomiędzy porzuconymi kontenerami i wojskowym sprzętem rozrzuconym po okolicy, po czym co chwila wychylali się z upatrzonych pozycji, by strzelać na chybił trafił w naszym kierunku. Choć kierowaliśmy do nich ostrzeżenia przez megafony, a mierzone blisko obok nich strzały ostrzegawcze naszych snajperów trzymały ich na dystans, mój dowódca marines pułkownik John Garrett przypomniał mi, że nie możemy pozwolić im na pozostawanie w pobliżu w warunkach nocnych - wówczas byłoby bardzo trudno ich namierzyć. 276 Miał słuszność, a ja musiałem rozkazać snajperom zlikwidować ich wszystkich. Zrobili to. Później, kiedy prasa wywęszyła całą tę historię, chciała dowiedzieć się, ile osób zginęło. Moja odpowiedź była często cytowana: - Nie liczę ciał - oświadczyłem im. - To nie Wietnam. Tymczasem jednostki piechoty morskiej utrzymujące plażę na południe od nas mającą być ostatnim punktem ewakuacji donosiły o coraz cięższym ostrzale ze strony bojówek. Choć śmigłowce szturmowe pomagały kontrolować obszar plaży, bojówkarze byli dobrze ukryci. Ponieważ stawało się coraz bardziej oczywiste, że ostatni żołnierze na tej plaży przejdą przez piekło, postanowiłem, że będę musiał spędzić tę noc z nimi. W czasie manewru w kierunku plaży rozmieściliśmy zapory przygotowane dla nas wcześniej przez inżynierów. Przygotowali oni również masywne piaszczyste przeszkody, które osłaniały nasze duże poduszkowce pospiesznie przewożące nasze siły i sprzęt. Na plaży ewakuowaliśmy wszystkich ludzi z wyjątkiem dwóch ostatnich kompanii, które miały zostać zabrane przez pływające transportery opancerzone. Około północy dołączyłem do podpułkownika Phila Traceya, dowódcy batalionu tych żołnierzy i mojego dobrego znajomego. Ostrzał wciąż przybierał na sile. Bojówki wysyłały teraz na nasze linie oddziały wielkości drużyny, lecz marines natychmiast je likwidowały. Przysłuchiwałem się rozmowom taktycznym członków kompanii, gdy młodzi porucznicy i kapitanowie kierowali swoich żołnierzy do walki, co przypomniało mi Wietnam. Jeden z głosów radiowych wydał się mi znajomy, a Phil potwierdził, że był to syn mojego starego przyjaciela, generała piechoty morskiej. Kolejne pokolenie zajmowało nasze miejsce i powtarzało naszą drogę ku męskości. Plan ostatecznej ewakuacji zakładał, że żołnierze na dany sygnał błyskawicznie będą wsiadać do amfibijnych transporterów opancerzonych, nasze samoloty AC-130 i śmigłowce szturmowe będą utrzymywać osłonę ogniową, zaś opancerzone amfibie, załadowane już żołnierzami, pospiesznie pomkną do wody, zanim atakujący zdołają zareagować. Choć ćwiczyliśmy ten manewr wielokrotnie, obawiałem się, że jakiś celny strzał z ręcznego granatnika przeciwpancernego mógłby trafić któryś z wozów amfibijnych zmierzający do wody. Bezpośrednia walka, która by wówczas rozgorzała, spowodowałaby wiele ofiar. Gdy wystrzelono flarę sygnałową, mój adiutant, szef sztabu i ja wskoczyliśmy do tylnego przedziału pobliskiej amfibii. Pokrywy włazu szybko się zatrzasnęły i pływający transporter opancerzony popędził w kierunku linii wody. Wkrótce dźwięki dudnienia kół po plaży ustąpiły łagodnym pluskom fal. Choć opancerzona amfibia wydawała się szarpać i trząść, gdy pędziliśmy po piachu - jakby pojawił się jakiś problem ze skrzynią biegów - przestałem się martwić, gdy w końcu znaleźliśmy się w wodzie. Nie słyszałem żadnych eksplozji, ale poleciłem mojemu szefowi sztabu, pułkownikowi Johnowi Moffettowi, żeby sprawdził stan pozostałych amfibii. 277 - Wszystkie są w wodzie - doniósł - i żadna nie została trafiona. Usiadłem wygodniej, czując wyraźną ulgę. Nagle dostaliśmy się w duże fale, a kołysanie pływającego transportera opancerzonego i przelewanie się wody przez górne pokrywy włazu zaczęło wywoływać mdłości u żołnierzy. Hełm, który sobie podawali z rąk do rąk, wkrótce się napełnił. Chyba byłem jedynym, który nie dołożył niczego od siebie w czasie tej „zrzutki"
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.