ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
"Nie będę ukrywał, panowie, bliski jest ten historyczny dzień finału badań,
przeze mnie zainicjowanych i prowadzonych przez specjalną sekcję instytutu.
Metoda, o której panom wspomniałem, pozwoli po jednorazowym zabiegu, niszczącym
geny śmierci, na przedłużenie życia pacjenta w nieskończoność.
- Czy będzie to nieśmiertelność absolutna? - odzywa się nieznajomy głos.
- Nie sądzę, byśmy mogli wykluczyć nieszczęśliwe wypadki, samobójstwa czy
morderstwa. Twierdzę jedynie z całą mocą, że u człowieka, który przejdzie naszą
kurację, zostanie zahamowany zegar biologiczny, samopowtarzanie komórek
przebiegać będzie w nieskończoność. Ba, wyrastać będą na nowo zużyte zęby,
zniknie zjawisko łysienia, przytępienia słuchu i wzroku. Dodam, że automatycznie
nastąpi uodpornienie organizmu na choroby zakaźne, nowotworowe czy krążeniowe.
Ba, dochodzić będzie nawet do pełnej regeneracji komórek nerwowych, co dotąd
nauka kategorycznie wykluczała...
- Podobno dokonano już pierwszego zabiegu. Co z tym szczęśliwcem?
Głos profesora traci pewność siebie, można by domniemywać, że dyrektor instytutu
nie ma na ten temat bliższych danych. Obraca pytanie w żart.
- Poznamy go po tym, że nas przeżyje!
Wybuch śmiechu".
Saul Mayer zatrzymuje nagranie.
- Zobaczymy ich miny jutro.
- Nie zobaczymy - odpowiada cicho Morley. - Nie zgadzam się na ujawnienie tej
taśmy.
- Pan jest naprawdę patentowanym osłem! - wrzeszczy adwokat. - Grozi panu
więzienie, z którego nie wyjdzie pan do końca życia!
- Chce mi się spać! I panu też życzę kolorowych snów.
Sala jest poruszona. Nie, nie chodzi nawet o to, że za chwilę finał. Kto żyw
studiuje tekst ostatniej nowiny, z którą Agence France Presse ubiegła swe
amerykańskie konkurentki. Dzielna Martha! Znalazła świadka, jednego z laborantów
Instytutu Nowej Terapeutyki. Twierdził on z uporem, że uczestniczył w
przygotowaniu do zabiegu unieśmiertelnienia. Jest pewien, że docent Morley taki
zabieg przeprowadził i wobec tego żyje na ziemi jeden człowiek równy bogom.
Nagłówki pism zwracały się do niego wielkimi literami. "GDZIE JESTEŚ,
NIEŚMIERTELNY?" "RATUJ SWEGO DOBROCZYŃCE!"
Nikt nie wierzy w prawdziwość rewelacyjnego zeznania, niemniej wszyscy czujnie
wpatrują się w tłum, który niczym mielonka z maszynki do mięsa wygniata się
przez wejście do sali sądowej. Gdybyż się zjawił. Mój Boże, cóż to byłaby za
sensacja!
A gdzie jest myślami Victor Morley? W laboratorium. Jak zwykle w swoim
laboratorium tamtego fatalnego dnia.
Po ostatniej rozmowie z profesorem nerwy docenta były napięte jak druty
trakcyjne podczas mrozu. Stary od próśb przeszedł do pogróżek. Żądał
podporządkowania się wymaganiom władz i przygotowania pawilonu dla pierwszych
wybrańców. Wynalazca nie zamierzał ustępować.
Przebieg zdarzeń owego wieczoru jest dość znany. Około ósmej zamykają się drzwi
za ostatnim ze współpracowników Centralnego Pawilonu i Victor pozostaje sam. O
ósmej piętnaście rozpoczyna skromną kolację. O ósmej czterdzieści odbywa krótką
rozmowę telefoniczną z dyrektorem Departamentu Zdrowia. Treść rozmowy nie jest
znana, sekretarka dygnitarza utrzymuje, że Morley zdradzał silne podenerwowanie.
Wreszcie dziewiąta dwanaście... Kolejny telefon.
- Słucham, Morley.
- Mówi Rimley - wynalazca poznaje głos kierowcy i po trosze goryla profesora
Andrewsa. Inna sprawa, że dziś głos brzmi dziwnie, trochę histerycznie.
- Słucham.
- Panienka prosiła, żebym zadzwonił - jąka się Rimley prosiła, żebym ostrzegł
pana. Mają zamiar zmusić pana do oddania laboratorium i notatek, nie cofną się
przed niczym. Są w drodze...
- Kto? - Victor ocenia pogróżkę za realną, fakt jednak, że telefonuje zaufany
człowiek profesora, powoduje wzmożenie czujności.
- Wie pan doskonale kto. Tyle miałem do przekazania.
- Dlaczego Joan nie zadzwoniła sama, mógłby ją pan przecież dopuścić do
telefonu.
- Nie mogę... - jest w słowach goryla ton tak dziwny, niepokojący, że Morley
ponawia pytanie, dlaczego?
- Kiedy dowiedziała się o planie... chciała pana ostrzec. Uciec. Otworzyła okno,
wyszła na parapet. Pośliznęła się...
- I co? Na miłość boską! To przecież tylko pierwsze piętro...
- Na dole jest ogrodzenie, ostre stalowe pręty w kształcie lilii. Spadła...
Zdążyła jeszcze powiedzieć, żebym pana ostrzegł. Musiałem...
Szloch.
Machinalnym ruchem Victor odkłada słuchawkę.
W superkomputerze pokrytym jego czaszką przebiega burza reakcji, twarz
nieruchomieje. Minutę potem rusza do działania. Dwa kanistry z benzyną. Notatki,
retorty... Cały zapas odczynnika ypsilon.
Jęzory ognia ogarniają pawilon. Ukochane dziecko Morleya. Z głuchym hukiem
eksplodują pojemniki z odczynnikami. Wynalazca nie ucieka. Jest przekonany o
słuszności swej decyzji. Wie, że nieśmiertelność nielicznych byłaby dla
ludzkości prawdziwą puszką Pandory, źródłem konfliktów, podziałów i wielkich
dramatów tych, którym nie dane byłoby zostać wybranymi. Strażom pożarnym udało
się uratować Morleya, natomiast z laboratorium zostało tylko trochę zadymionych
szczątków
|
WÄ
tki
|