Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Jestem pewna, że skrywasz przede mn± jak±¶ tajemnice — rzekła pani Penniman bardzo znacz±co, przygl±daj±c jej się uporczywie.
— Je¶li nawet, to zachowam j± dla siebie — skwitowała
j± Katarzyna.
Pani Penniman wyruszyła do ko¶cioła, po drodze jednak zatrzymała się i zawróciła. Nie minęło dwadzie¶cia minut, gdy wkroczyła znów do domu, zajrzała do pustych salonów, po czym wbiegłszy na górę zapukała do pokoju Katarzyny. Nie otrzymała odpowiedzi. Katarzyny w nim nie było i po małej chwili pani Penniman stwierdziła, że nie ma jej także w domu. „Poszła do niego! Uciekła!" — wykrzyknęła Lawinia załamuj±c ręce z podziwu i zazdro¶ci. Zaraz jednak spostrzegła, że Katarzyna nic z sob± nie zabrała — wszystkie jej rzeczy osobiste pozostały w pokoju nie ruszoiae — uchwyciła się więc skwapliwie przypuszczenia, że dziewczyna poszła do niego nie z czuło¶ciami, tylko z pretensjami, „Poszła za nim aż na próg jego własnego domu! Dopadła zwierza w jamie!" — tak oto przedstawiła sobie pani Penniman wyprawę bratanicy, a przedsięwzięcie to, w tym ¶wietle ogl±dane, zadowalało jej romantyczne tęsknoty w stopniu tylko niewiele mniejszym niż wizja sekretnego ¶lubu. Odwiedzić kochanka ¶ród łez i wyrzutów w jego własnym domu był to obraz tak miły wyobraĽni pani Penniman, że odczuwała niejako estetyczny zawód, iż nie towarzyszyły mu zgodnie ciemno¶ci i huraganowa burza. Ciche niedzielne popołudnie nie wydawało jej się odpowiednim tłem dla tego wydarzenia, toteż za nic nie mogła się dostroić do rygorów czasu, który wlókł się w nieskończono¶ć, podczas gdy ona w kapeluszu i swym kaszmirowym szalu czekała w salonie na powrót Katarzyny.
Doczekała się go wreszcie. Dostrzegła j± z okna wchodz±c± na schody, po¶pieszyła więc do hallu i ledwie dziewczyna przekroczyła próg, rzuciła się ku niej i poci±gn±wszy j± do salonu, uroczy¶cie zamknęła za sob± drzwi. Katarzyna była zapłoniona, oczy jej błyszczały. Pani Penniman nie wiedziała dobrze, co ma o tym s±dzić.
— Czy wolno mi zapytać cię, gdzie była¶? — zaczęła.
— .Byłam na przechadzce — odparła Katarzyna. — S±dziłam, że poszła¶, ciociu, do ko¶cioła.
— Poszłam do ko¶cioła. Ale nabożeństwo trwało krócej niż zazwyczaj. A czy mogę wiedzieć, gdzie też się przechadzała¶?
— Nie wiem! — odrzekła dziewczyna.
— Twoja niewiedza mnie zdumiewa! Katarzyno, moja miła, możesz przecież mi zaufać.
— W czym mam ci zaufać, ciociu?
— Możesz mi powierzyć swoj± tajemnicę... podzielić się zmartwieniem.
— Nie mam żadnego zmartwienia! — powiedziała z naciskiem. Katarzyna.
— Moje biedne dziecko — nastawała pani Penniman — mnie nie oszukasz. Proszono mnie, by... by z tob± porozmawiać.
— Ja nie chcę rozmawiać!
— To ci sprawi ulgę. Czy nie znasz słów Szekspira: „Ból, co rna zamknięte usta"? Moja złota, tak jest lepiej.
— Jak jest lepiej?
Doprawdy, była zbyt wykrętna. Młodej damie porzuconej przez kochanka wolno nieco poprzekręcać fakty, nie na tyle jednak, by nie dogadzało to jego obrońcom.
— Lepiej być rozs±dn± — rzekła pani Penniman cokolwiek ostro. — Lepiej posłuchać głosu życiowej roztropno¶ci, post±pić, jak każe trzeĽwy namysł. Powinna¶ przystać na... na rozstanie.
Katarzyna, która słuchała dot±d z lodowat± twarz±, na dĽwięk tego słowa rozgorzała.
— Rozstanie? Czy słyszała¶ o tym, że się rozstaniemy? Pani Penniman pokręciła głow± ze smutkiem, w którym czuło się niemal poczucie krzywdy.
— Twoja duma jest także moj± dum± — o¶wiadczyła. — I twoje odczucia s± moimi. Doskonale widzę rzecz od twojej strony, ale... —: tu u¶miechnęła się melancholijnie a znacz±co — ogarniam także wzrokiem cala sytuację!
Katarzyna nie dostrzegła tej aluzji i ponowiła swe burzliwe dochodzenie:
168
— Czemu mówisz o rozł±ce? Co ty o tym wiesz?
— Trzeba się uczyć godzić z losem... — pani Penniman zawahała się, lecz na wszelki wypadek powiedziała to sentencjonalnie.
— Z czym tedy trzeba się pogodzić?
— Ze zmian±... naszych planów.
— Moje plany nie uległy zmianie! — za¶miała się Katarzyna.
— Ale pan Townsend zmienił plany — wyja¶niła bardzo uprzejmie pani Penniman.
— Co to znaczy?
Pytanie brzmiało zwięĽle i rozkazuj±co, przeciw czemu pani Penniman czuła się zmuszona protestować; ostatecznie, wy¶wiadczała przysługę bratanicy podejmuj±c się dostarczenia jej tej informacji. Próbowała już wybiegów, próbowała surowo¶ci — wszystko na nic. Oburzał j± upór dziewczyny.
— No cóż — rzekła — skoro ci tego nie powiedział... — i odwróciła się do wyj¶cia.
Katarzyna ¶ledziła j± chwilę bez słowa; zaraz wszakże pospieszyła za ni± zatrzymuj±c j± przy drzwiach.
— Czego mi nie powiedział? Do czego zmierzasz i co maj± znaczyć te aluzje i przestrogi?
— Czyżby¶cie nie zerwali?
— Zaręczyn? Sk±dże znowu!
— W takim razie bardzo cię przepraszam. Za wcze¶nie się wypowiedziałam.
— Za wcze¶nie? Wcze¶nie czy póĽno — wybuchnęła Katarzyna — wypowiadasz się głupio i okrutnie!
— Co tedy zaszło między wami? — spytała ciotka porażona szczero¶ci± jej wybuchu — bo co¶ przecież zaj¶ć musiało.
— Nic nie zaszło i kocham go coraz więcej!
— I pewnie dlatego poszła¶ zobaczyć się z nim dzisiaj po południu — rzuciła po chwili milczenia pani Penniman. Katarzyna sp±sowiała, jakby j± uderzono.
— Tak, chciałam się z nim widzieć! Ale to moja sprawa.
— ¦wietnie, nie będziemy o tym więcej mówić. — I pani
Penniman-znów skierowała się ku drzwiom. Zatriy^ał j± jednak nagły, błagalny krzyk dziewczyny:
— Ciotko Lawinio, dok±d on pojechał?
— Ach, wiec przyznajesz, że wyjechał! A czy u niego w domu nic o tym nie wiedz±?
— Powiedziano mi, że wyjechał z miasta. Więcej nie pytałam. Wstydziłam się — przyznała do¶ć prostodusznie
Katarzyna.
— Nie musiałaby¶ zrobić tego poniżaj±cego kroku, gdyby¶ miała troszkę więcej zaufania do mnie — zauważyła pani Penniman wynio¶le.
— Czyżby pojechał do Nowego Orleanu? — ci±gnęła swoje Katarzyna
|
WÄ…tki
|