ďťż

Były Dziki Wojownik coraz mniej przypominał człowieka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Odbywały się niezwykłe przemiany. Oczy Campbella powiększyły się. Stały się sferyczne. Przemieniły się w dwie małe kule ziemskie i zaczęły kręcić w przeciwległych kierunkach. Nozdrza Campbella rozdęły się. Stały się podwójnym tunelem. Z lewego otworu wyjechał miniaturowy niebieski pociąg, zrobił TUTTU i zniknął w prawym. Rozwarły się usta. Rozwinął się cienki jak papier język. Na końcu miał pióro. Pióro połachotało McMurda w nos. Niewidzialna syrena zrobiła UUU! Wszystkich zaczęło obejmować przerażenie. Felix nie mógł się napatrzeć. Wypustki, które wystawały z okolic brwi Campbella, czy co to było, splotły się w stożek. Przemienił się on w srebrny kapelusik. Na jego czubku pojawił się różowy pompon. Campbell podniósł to, co mogło być prawą ręką. Teraz zwisała w tym miejscu potężna kiść bananów. Wyciągnął ją ku Felixowi. Skóra na dłoni wydzielała ektoplazmatyczną pianę, która zastygła w zgrabny krążek, a ten przemienił się w tekturową tackę. Tacka zafalowała, pojawił się na niej biszkopt. W biszkopcie gotowało się i pieniło. Wypłynęła masa i przemieniła się w papkę z jajek, mleka, cukru, mąki kukurydzianej, soli, naturalnego aromatu, stabilizatora (E415) i środka zapobiegającego bryłowaceniu (E341). Nabrała konsystencji kremu. Campbell trzymał na wyciągniętym ramieniu ciasto z kremem. Zamachnął się i walnął Felixa prosto w twarz. - Onieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! - ciągnął brat Osiem. - WghiriTnmnmTinnTirinh! - zawarczeli Hamish i Sawney, gdy spadł na nich grad listew i tynku, przegniłych desek podłogowych, ceglanego pyłu i innych śmieci. Po chwili dostali jeszcze na łby premię - popsute tostery, radia tranzystorowe, miksery, przyłóżkowe zaparzacze do herbaty (co się z nimi stało?), pół miliona drobnych śrubek i miniaturowego mnicha. - Rany! - zawył Cornelius, niewidoczny w kłębach kurzu. - Mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm - ciągnęła stojąca na górze maszyna do karaoke, która rozgrzewała się coraz bardziej. Dla Angusa było to zbyt wiele. Jako człowiek czynu musiał zacząć działać. Bycie odstawionym na boczny tor i grożenie bronią hordzie nudnych mnichów nie satysfakcjonowało go w najmniejszym stopniu. Skierował rewolwer w sam środek zamieszania. Widząc w tym pewną szansę, trzech muskularnych mnichów natychmiast przewróciło go i usiadło na nim. Cornelius zakasłał i zakrył sobie usta. Wytrząsnął z włosów pył. Zrzucił z ramion kilka listew. Rzucił na bok półarmatę. Wyszarpnął zza paska długolufą czterdziestkępiątkę, dramatycznie wyciągnął pistolet przed siebie i nogą odtrącił na bok kilka śmieci. - Wyprowadź ich i aresztuj! - rozkazał bratu Sześć. - Tuppe, gdzie jesteś? Nic ci się nie stało? - Chyba nie - odpowiedział duet identycznych głosików. - Sprytne. - Cornelius z uznaniem kiwnął głową. - To nawet lepsze od „komendanta policji przez megafon”. Świetnie, idziemy. - Cornelius kopnął żółte drzwiczki do gabinetu opata, wskoczył do środka i trzymając oburącz dłoń, ryknął: - Nikt się nie rusza! - Kiedy udało mu się zatrzymać, dodał: - Cudownie. Choć w zdewastowanym gabinecie kłębił się jeszcze dym, wpadające przez dziurę po witrażu światło ukazywało scenę, która mogła zainteresować. Zwłaszcza ambitnego studenta sztuk pięknych, przedstawiała bowiem trzy książkowe przykłady dzieł pochodzących z całkiem odmiennych, wręcz przeciwnych sobie szkół, a ustawionych w sposób zapraszający do dyskusji porównawczej. Cornelius na początek przyjrzał się opatowi. Delektował się przez chwilę delikatnym światłocieniem, tworzonym przez promienie słońca, grające na pięknie umięśnionym torsie półleżącego nagiego człowieka. Widok ten natychmiast przywoływał mu na myśl legendarnego Michelangela da Caravaggia w szczytowej formie. Całkowitym przeciwieństwem opata był Felix Henderson McMuido. Stał nieruchomo, ubrany w mnisi strój. Ciasto z kremem znajdowało się w dalszym ciągu na środku jego uśmiechniętej głupkowato gęby. Bez najmniejszej wątpliwości obiekt dla miłośników surrealizmu. Cornelius miał wrażenie, że rozpoznaje w tym dziele wpływy Maxa Ernsta i Salvadora Dalego, zmieszane z odrobiną swawolnego heretyckiego humoru Clovisa Troulliego. Trzecie dzieło nie było w ogóle w guście Corneliusa. Był to jeden z tych pretensjonalnych, robionych na zamówienie gniotów, które wyglądają, jak by zostały ulepione z dawno przeterminowanych produktów żywnościowych. Przerysowana parodia ludzkiej postaci. Głowa zrobiona ze spleśniałego arbuza, reszta z resztek owoców, wyrzucanych po zamykaniu targów. Łagodna bryza przywiała do nozdrzy Corneliusa Murphy’ego odór pomnika. Nasz bohater poczuł konieczność natychmiastowego zatkania sobie nosa. Pomyślał też, że twórca „dzieła” musiał w latach sześćdziesiątych brać za dużo LSD. - Bleee! - wydusił z siebie Cornelius. - Nie stój i nie bleeeaj, młody człowieku - odezwał się Caravaggio, obracając się nagle na podłodze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.