ďťż

Był to młody chłopak z długimi, strąkowatymi włosami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Dokąd? — Wyjedź z lotniska. — Muszę znać cel podróży, człowieku. — W porządku. Do miasta. — Gdzie do miasta? — Zdecyduję, kiedy się tam dostaniemy - powie- dział Jeffrey oglądając się przez tylną szybę. - Po prostu jedź! — O Boże - wymamrotał kierowca, kręcąc z niedo- wierzaniem głową. Był zdenerwowany. Po pierwsze dla- tego, że złapał tak krótki kurs. Czekał w kolejce pół go- dziny i miał nadzieję na jazdę w jakieś miejsce typu We- ston. Po drugie, pasażer był dziwakiem, albo może czymś gorszym. Kiedy przejeżdżali obok samochodu policyjne- go, facet położył się płasko na tylnym siedzeniu. Tego właśnie potrzebował - szaleńca z kłopotami. Jeffrey powoli podniósł głowę, patrol musiał zostać daleko w tyle. Obejrzał się. Nikt ich nie gonił. Nie było syren ani migających świateł. Wyprostował się. Wreszcie zapadła noc. Miał przed sobą morze rozmigotane koły- szącymi się falami. Próbował zebrać myśli. Czy dobrze postąpił uciekając? Bał się Devlina pa- nicznie, ale czy powinien uciekać, zwłaszcza że był tam policjant? Z przerażeniem przypomniał sobie, że Devlin skonfis- kował bilet, dowód, że zamierzał czmychnąć pod kaucją. Starczało, by wpakować go do więzienia. Jaki wpływ bę- dzie miało usiłowanie ucieczki na proces apelacyjny? Nie chciał być w pobliżu, kiedy dowie się o tym Randolph. Nie znał się dobrze na subtelnościach przepisów praw- nych, jednak aż za dobrze wiedział, że przez niepoważne i nie przemyślane zachowanie - udało mu się zmienić w prawdziwego zbiega. Teraz będzie musiał stawić czoło nowemu oskarżeniu, a może nawet całemu kompletowi oskarżeń. Auto wjechało w tunel. Ruch był stosunkowo mały, jechali szybko. Zastanawiał się, czy powinien udać się prosto na policję. Może lepiej będzie zgłosić się i przy- znać? A może powinien jechać na dworzec autobusowy i szybko wynieść się z miasta? Myślał o wypożyczeniu sa- mochodu, uzyskałby w ten sposób większą niezależność. Nie był to dobry pomysł, jedyne czynne o tej porze wy- pożyczalnie znajdowały się na lotnisku. Nie wiedział, co począć. Każdy plan miał ujemne strony. I za każdym razem, kiedy był pewien, że dosięg- ną} dna, potrafił znaleźć jeszcze trudniejszą sytuację. 4 WTOREK 16 MAJA 1989 r. GODZINA 21.42 - Mam dobrą i złą wiadomość - powiedział Devlin do Michaela Mosconiego. - Którą chcesz usłyszeć pierw- szą? Dzwonił z jednego z automatów w strefie bagażowej lotniska, znajdującej się poniżej poziomu odlotów Pan- amu. Nie znalazł Jeffreya. Policjant oddalił się po po- siłki. — Nie mam nastroju na zabawę w zgadywankę, po- wiedz, co masz powiedzieć, i skończmy z tym. — No dalej, rozchmurz się, dobra czy zła? — Dawaj dobrą i radzę, żeby była naprawdę dobra. — To zależy od twojego punktu widzenia. Dobra wiadomość to to, że jesteś mi winien parę dolców. Kilka minut temu zatrzymałem doktorka podczas zakotwiczania się na samolot do Rio. — Nie, cholera! -- Nie, cholera? Mam na dowód bilet. — To wspaniale, Dev! - wykrzyknął podniecony Mosconi. - O Boże, kaucja tego faceta wynosi 500 000 dolarów! Byłbym zrujnowany! Jak, u diabła, to ci się uda- ło? Uznaję twoją wyższość, jesteś cudowny! — Oo, jak miło być kochanym, ale zapomniałeś o złej wiadomości. — W porządku, dawaj ją! — Nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się doktorek. Przepadł gdzieś w Bostonie. Trzymałem go, ale ten skur- wysyn walnął mnie swoim neseserem, zanim zdążyłem go skuć. Nigdy bym się nie spodziewał tego po lekarzu. To wszystko. — Musisz go znaleźć! Dlaczego mu zaufałem? Chyba mi na mózg padło! — Wyjaśniłem sytuację policji z lotniska. Będą za nim węszyć. Mam nosa, że nie będzie próbował czmych- nąć drugi raz, na pewno nie z Logan. Aha, zgarnąłem jego samochód. — Chcę tego faceta. Masz go dostarczyć prosto do więzienia. Devlin, słyszysz mnie? — Słyszę, szefie, ale nie słyszę żadnych liczb. Co propo- nujesz za dostarczenie tego niebezpiecznego kryminalisty? — Wolne żarty, Dev! — Hej, nie żartuję
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.