ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
W takim razie powinna to być straż. Złowroga reputacja Tor Al Kiir sprawiła, że ludzie powszechnie unikali tego miejsca, zwłaszcza nocą, i to uczyniło ich nieostrożnymi. Jedni opierali się o blade, żłobkowe kolumny, inni siedzieli i zawzięcie o czymś dyskutowali. Nikt nie patrzył w stronę zbocza góry, nie wypatrywał potencjalnych intruzów.
Conan dał znak ręką. Idących za nim dziewięciu mężczyzn nie potrzebowało poleceń słownych, by rozpłynąć się bezszelestnie w ciemnościach. Cymmerianin odliczał bezgłośnie, wiedział dokładnie, ile czasu zajmie jego ludziom rozstawienie się na pozycjach.
Teraz! zawołał i wyskoczył z ukrycia, rzucając się na wartowników.
Na jego okrzyk i widok strażnicy zamarli w bezruchu. Nie spodziewali się żadnego natarcia. Wyglądało, że atakował ich samotny desperat. Ta chwila zawahania wystarczyła, by dziewięć cięciw zaśpiewało swą pieśń, a dziewięć upierzonych strzał wysączyło dziewięć żywotów.
Wartownicy Al Kiira zostali jednak wybrani z uwagi na swe umiejętności i gdy jedni padali martwi, ci co pozostali przy życiu, czym prędzej rzucili się w kierunku kolumn, aby się za nimi schronić. Conan jednak był już przy nich. Wyrzucając laskę do przodu jak włócznię, trafił jednego ze strażników w szyję chrupnęła kość. Głowa mężczyzny odchyliła się do tyłu pod nieprawdopodobnym kątem, a z ust miast okrzyku dobyło się przedśmiertne rzężenie i buchnęła krew.
Za Conana! rozległo się z tyłu, za nim. Conan!
Ktoś ciął mieczem, usiłując go trafić, ale jego prastary oręż odrąbał rękę, trzymającą ów miecz. Barbarzyńca uchylił się przed ciosem, który miał pozbawić go głowy i zamachując się swoim mieczem, niczym toporem przerąbał klatkę piersiową napastnika, niemal do kręgosłupa. Kopnięciem zsunął zwłoki z ostrza i wyprostował się, by stwierdzić, że nie ostał się już przy życiu żaden z czarno odzianych wartowników. Jego najemnicy stali pośród ciał z mieczami ociekającymi posoką i bacznie wypatrywali kolejnych przeciwników.
Wszyscy nie żyją? zapytał Conan. Machaon pokręcił głową.
Dwóch uciekło tamtędy. Wskazał na mroczny otwór, skąd kamienne schody wiodły stromo w głąb góry.
Na Croma! wymamrotał pod nosem Cymmerianin. Szybkim krokiem podszedł do wejścia i zaczął schodzić w mrok. Pozostali bez słowa ruszyli za nim.
Pot ściekał po jej gibkim ciele, gdy Synelle niezmordowanie powtarzała prastare formy i układy, wyginając się i prężąc jak kotka, w tańcu będącym odzwierciedleniem odwiecznej dwoistości bólu i pożądania. Słowa zapomniane w pomroce dziejów płynęły z jej ust, odbijając się donośnym echem pośród ścian, słowa błagalne i gloryfikujące jej odrażającego boga. Monstrualna, rogata istota, przed którą tańczyła, pulsowała, niczym struna harfy. Dochodzące od niej brzęczenie zagłuszało zupełnie muzykę fletów, dudnienie mieczy, a nawet trzask skórzanych rzemieni, lecz zdawało się zlewać z głosem kapłanki i potęgować go. Jakiś fragment jej umysłu zarejestrował, że kasztanowo włosa kobieta, teraz już naga, lecz wciąż bezlitośnie chłostana rzemieniami, zwisła bezwładnie pomiędzy palami. Nadal nie chciała się poddać i uparcie stawiała opór. Ani jeden, choćby najcichszy okrzyk, nie wydobył się z jej warg. To dobrze, pomyślała Synelle, nie przerywając ani na chwilę tańca i inkantacji. Była pewna, że jej sukces, bo o wynik swych działań już się nie bała, wynikał po części z uporu i niezłomnej dumy Kareli, jak również z obecności figurki rogatego bóstwa. Ta złodziejka była o wiele lepsza niż butne szlachcianki, które ostatecznie wybuchały płaczem, błagając chłoszczących je mężczyzn, by przestali, ba, posuwały się nawet do niewybrednych propozycji, z których oprawcy, w zamian za chwilę odpoczynku, mogliby skorzystać.
Jeden ze strażników wpadł nagle do komnaty, w okrwawionej i porozdzieranej kolczudze.
Pani, atakują nas! wysapał. Są ich setki! Mają zawołanie Conan!
Synelle zadrżała, zmyliła krok, lecz zaraz gorączkowo poczęła odnajdywać właściwy rytm i słowa inkantacji. Gdybym teraz przerwała, zdarzyłoby się nieszczęście, katastrofa, jakiej nie sposób sobie nawet wyobrazić
|
WÄ
tki
|