ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Powiedziałem kiedyś do Annabeth.
Kiedy to?
Czy niew nocwaszegowesela?
więc powiedziałem jej: "Kochanie, dostałaśza męża prawdziwego mężczyznę starej daty.
Równego chłopa".
Tak jejpowiedziałem.
Równiachę.
Faceta,który.
- Jakby ją włożyli do worka - przerwał mu Jimmy.
-Co takiego?
- Theo spojrzał naniego zgóry.
-Tak wyglądała,kiedy wczoraj wieczoremidentyfikowałem ją w kostnicy.
Jakby ktoś wsadził ją do worka i waliłw ten worek gazrurką.
- Hm,no tak, ale nie pozwól, żeby.
-Nie poznałbyś nawet,jakiej była rasy, Theo.
Mogła byćczarna, mogła byćPortorykanką, jak jej matka.
Mogłabyć Arabką.
W każdymrazie nie wyglądała na białą.
-Jim258my spojrzał nawłasnedłonie,splecionemiędzykolanami.
Dostrzegłplamy na kuchennej podłodze, brązową przy swojej lewej stopie i plamępo musztardzie przy nodze stołu.
-Janey umarła we śnie, Theo.
Z całym szacunkiem, ale takbyło.
Położyła się spać iwięcej się nie obudziła.
Umarław spokoju.
- Janeynie ma tu nic do rzeczy, rozumiesz?
-A mojacórka?
Została zamordowana.
To trochę co innego.
W kuchni zapadła cisza -taka, która dzwoni w uszach-i Jimmy zaczął sięzastanawiać, czy Theo okażesię tak głupi,by na siłę ciągnąć tę rozmowę.
No, dalej stary,palnijjakieśgłupstwo.
Chętnie wyrzucę z siebie tę wściekłość, zwalę jąna ciebie.
- Słuchaj, ja rozumiem -powiedział Theoi Jimmy odetchnął głęboko,wypuszczając powietrze nosem.
-Naprawdę,alenie powinieneś tak wszystkiego.
- Nie powinienemtak wszystkiegoco?
Ktośprzystawiłspluwę do głowy mojej córki i pociągnął zaspust, a tychcesz, żebym.
Co?.Wziął się w garść?
Wyjaśnij mi, proszę.
Dobrze cię zrozumiałem?
Chcesztu stać i odgrywać pieprzonego patriarchę rodu?
Theo wpatrywałsię w swojebuty i ciężko oddychałprzeznos, zaciskając i rozluźniając pięści.
- Chyba sobie niezasłużyłem na takie traktowanie -rzekł.
Jimmy wstał idostawił krzesło do kuchennego stołu.
Podniósł zpodłogi turystycznąlodówkę, spojrzał na drzwii powiedział:-Możemy już zejśćna dół?
-Jasne.
- Theo zostawił krzesło tam, gdzie stało, i dźwignął drugą lodówkę.
-No dobra, zgoda, miałem niedobry pomysł,żeby akuratdziś zaczynać z tobą tęrozmowę.
Niejesteś jeszczew nastroju, ale.
- Słuchaj,Theo, poprostu zamknij się, dobrze?
Nic więcej niemów, zgoda?
259.
Jimmy podniósł chłodziarkęi ruszył ku schodom.
Zastanawiałsię, czy nie uraził teścia, ale po namyśle uznał, że gówno goto obchodzi.
Pieprzyć starego.
Właśnie teraz zaczynałasię sekcja zwłokKatie.
Jimmy miał jeszcze w nozdrzach zapach jej kołyski, a tymczasem wgabinecieanatomopatologa już rozkładali skalpele,szczypcedo żeberi włączali piłydo kości.
Potem,kiedyw mieszkaniu trochęsię przerzedziło, wyszedł na ganek za domem i usiadł pod praniem suszącymsięna sznurach od sobotniegopopołudnia.
Siedział w słońcu,dżinsowy kombinezon Nadine, powiewając na wietrze,głaskałgo po głowie.
Annabethi dziewczynki przepłakałycałąubiegłą noc i Jimmymiał nadzieję, że teżsięrozpłacze.
Tak się jednak nie stało.
Krzyczał w parku,kiedy dowiedziałsię ze spojrzeniaSeana Devine'a, że jegocórka nie żyje.
Krzyczałażdo ochrypnięcia, lecz w środku był jak martwy.
Teraz więc siedział na ganku i czekał nałzy.
Dręczył sam siebie wspomnieniami malutkiego niemowlęcia, dziewczynkiskulonej po drugiej stronie porysowanegostołu w więzieniu na Deer Island, Katie, która wyczerpanapłaczem zasnęła w jego ramionach pół roku po jego wyjściuz pudła, a przedtem pytała, kiedy wróci mama.
Miał przedoczami córeczkę piszczącą w kąpieli w wannie,apotemośmioletnią pannę,wracającą ze szkoły na rowerze.
WidziałKatie roześmianą inaburmuszoną, Katie z grymasem gniewui zmieszania, kiedy pomagał jejw piętrowym dzieleniu przykuchennymstole.
Katie starszą, jak siedzi na huśtawce ogrodowej z Dianęoraz Eve; niezgrabnepodlotki z aparatami nazębachi rosnącymi szybciej od reszty ciał nogami, rozleniowione w letnim słońcu.
Pamiętał córkę, jak leży na brzuchunaswoim łóżku,a Nadine iSara łażą po niej jak psiaki.
Widział ją w sukience naszkolny bal w pierwszej klasie szkołyśredniej.
Jak siedziobok niego z niepewnąminąw jego samochodzie Marcury Grand Marquis tamtego dnia, gdy dawałjej pierwszą lekcję naukijazdy.
Miał w pamięcikrzyczącą,260skaczącą mu dooczu nastolatkę, a jednak te wspomnieniabyły mudroższe niż tamte piękne, rozsłonecznione.
Wciąż miał ją przedoczami, a jednakniebyłw staniezapłakać.
To samo przyjdzie, usłyszał w duszycichy, spokojny głos.
Teraz jesteś po prostu w szoku.
Ale szok mija, odpowiedział temu wewnętrznemu głosowi.
Mijał już, gdyTheo schodziłza mną po schodach.
I kiedy minie, wreszcie coś poczujesz.
Ja już coś czuję.
Czujesz żal, podpowiedział głos.
Czujeszsmutek.
To nie żal i smutek, ale wściekłość.
I tegouczucia zaznasz, lecz je przezwyciężysz.
Ale ja go wcale nie chcę przezwyciężać!
16Miło cię widzieć, chłopieDave wracał z Michaelem ze szkoły, kiedywyszedłszy zzarogu, zobaczył Seana Devine'a w towarzystwie jakiegoś faceta.
Stali oparcio bagażnikczarnego sedana, zaparkowanegoprzed domemBoyle'ów.
Wóz miał tablice władz stanowych, a jego bagażnik był najeżony tyloma antenami,żemożna by zeń prowadzićtelewizyjnątransmisję naWenus.
Davejuż zdaleka poznał,że towarzyszSeanajest równieżgliniarzem.
Głowę trzymał przechylonąw sposóbcharakterystyczny dla policjantów, znieco wysuniętymdo przodui uniesionym podbródkiem, takżew typowy sposób stał, prawie na samychobcasach, jakby szykowałsię do skoku.
Gdybynie zdradzała go ta postawa, wystarczyłby rzutokana fryzurę "na garnek", która u faceta dobrze już poczterdziestce,do tego w połączeniuz lustrzanymiokularami,była aż nadtowymowna.
Dave mocniej ścisnął dłońsyna.
W piersi poczuł chłód,jakby ktoś wyjął nóż z lodowatejwody i przyłożył mu ostrzedo płuca.
Jego stopy usiłowały wrosnąć w chodnik, coś jednak pchało gonaprzód.
Miałnadzieję, że wygląda normalnie,spokojny, rozluźniony facet, który przyprowadzasyna zeszkoły do domu.
Sean popatrzył wjego stronę.
Jegooczybyły zrazu beztroskie i puste, potemzwęziły się,gdy napotkałyspojrzenie Dave'ai poznałystarego kumpla.
262Uśmiechnęli sięjednocześnie,Dave najserdeczniej jak potrafił, a i Sean dość szeroko.
Dave trochę się zdziwił, dojrzawszyna twarzy kolegiszczerą radość
|
WÄ
tki
|