ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Mina mu
nieco zrzedła, gdy u boku panny
dostrzegł słusznej postawy
młodego mieszczanina, dostatnio
odzianego.
Jeszcze bardziej zabolało go
serce, gdy ów miejski elegant,
schyliwszy się śmignął
kapeluszem po posadzce, by
zmieść kurz pod kolanami
klękającej panny. Gdy oboje
uklękli, Piotr doznał nowego
zawodu, bo jakby ich już widział
klęczących nie tu pośrodku
kościoła, ale tam u ołtarza pod
pałającymi świecami, które
właśnie zapalał kościelny. Na
dodatek para wyglądała godna
siebie i dobrana i, jak zauważył
Piotr, stojące obok niego
mieszczki patrzyły na nią z
wyraźnym zaciekawieniem.
"Wyższy ode mnie - stwierdził
z zazdrością i zaraz się
pocieszył: - Grubo starszy,
chyba mu blisko do
czterdziestki."
Organy już grały, ksiądz
intonował, wtórowała ciżba w
kościele, a Piotr klękał i
wstawał machinalnie, nic się nie
modląc, a tylko bezwiednie
czyniąc zadość obrządkowi. Gdy
to sobie pod koniec mszy
uświadomił, to znowu klepał
bezdusznie pacierz, myśląc nie o
Bogu, lecz o tych dwojgu
klęczących.
Gdy nabożeństwo dobiegło
końca, Piotr zawiedziony w
swoich nadziejach postanowił
odczekać, aż wyjdą przed nim
Timowie, i nawet nie próbował im
się pokazać na oczy. Stał dość
długo pod chórem, przepuszczał
wychodzącą ciżbę i nawet sycił
się w duchu złudnym
zadowoleniem, myśląc:
"Stać mnie na to, bym tu
przeczekał, póki nie znikną
sprzed kościoła. Gdybym się
teraz na oczy pokazał, stara
pomyśli, żem w te pędy biegł do
Reformatów, by im w ślepia
wchodzić. Niechże mają tego
Dzianota."
Choć tak postanowił, wyszedł
wcale nie ostatni i ledwie
stanął za progiem, nadział się
na stojącego tu Timę. Stary
gawędził z rodziną, rozglądał
się, też jakby umyślnie
przeczekując. Na widok Piotra
rozłożył ręce.
- Waćpan tutaj? A witajże i
chodź ku nam! Poznajże przy
okazji sławetnego Dzianota.
Piotr skłonił się paniom i
złotnikowi, powiedział jakieś
zdawkowe zdanie i cała gromadka
ruszyła Reformacką ku Rynkowi.
Rozmowa ledwie się kleiła,
zwłaszcza że obaj młodzi ludzie
nie mieli ku niej wielkiej
chęci, a zaś Timowa napędzała
wszystkich do pośpiechu. Pan
Dzianot częstował Piotra
waćpanem, on odwdzięczał mu się
asanem, bodaj tym się
wywyższając nad mieszczanina.
Gdy za chwilę dostrzegł, że
panna mizdrzy się do złotnika,
zagryzł język i szedł milczący.
Uznał to za swoją hańbę nie
umiejąc się rozeznać w kobiecej
przekorze i zalotności.
U bramy domu ludwisarza
zgorzkniały i znękany, zaczął
się żegnać z towarzystwem ku
wyraźnemu zdziwieniu Timy.
- A nie wstąpiłbyś waćpan do
nas? - namawiał mieszczanin. -
Niedziela przecież, dzień wolny
od obowiązku.
Timowa i córka powtórzyły
zaproszenie, a nawet sam Dzianot
przygadał grzecznie:
- Miło byłoby pogawędzić z
waćpanem w gościnnym domu pana
Timy.
Piotr jeden wiedział, ile
szczęścia dlań było w tym
zaproszeniu, ale nie odstąpiła
go dawna przekora. W tej chwili
zresztą dobiła go ostatecznie
grzeczność złotnika, w której
odczuł jego pewność siebie i
lekceważenie rywala.
- Rad bym tam był, ale choć
niedziela, mam ważne zlecenia.
Trzeba mi zaraz po południu
stanąć w obozie ujazdowskim.
Skłamawszy, bo nic takiego nie
miał dziś do spełnienia, żegnał
się co prędzej. Gdy pokłonił się
Anieli, ona, nadąwszy wargi,
przygadała:
- Służbista z waćpana wielki.
- Chciałaby dusza do raju, ale
powinności nie dozwalają.
Zresztą i bez mojej skromnej
osoby będzie waćpanna miała miłe
towarzystwo.
Pannie, gdy posłyszała te
zgryźliwe słowa, przebiegł po
wargach ledwie widoczny uśmiech
zadowolenia, a zaś Dzianot
skłonił się z miną wielce
urażoną i ująwszy pannę za rękę
wprowadził ją do bramy.
Mistrz żegnał się z Piotrem
ostatni. Trzymał młodego
człowieka za ramię i mówił:
- Nie możesz dzisiaj, no to
trudno. Ale nie zapominajże o
moim domu. Gość w dom, Bóg w
dom!
- Dziękuję jegomości za
łaskawość.
Szedł teraz spiesznym krokiem
zły na siebie i na cały świat.
Obwiniał wszystkich za zawód,
jaki go spotkał. Nie o takiej
niedzieli myślał i marzył
minionej nocy, inne nadzieje
układał w głowie. Śnił przecież
o rozmowie sam na sam z panną, o
jakiejś przechadzce po mieście
czy pod królewskie ogrody, dokąd
sporo dziś ludzi podążało, bo
dzień był słoneczny i ciepły.
Majowe słońce wysuszyło jezdnie
i drewniane chodniki na Rynku
|
WÄ
tki
|