ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Rozdział XIV
Minął wrzesień oraz pogodne i
ciepłe dni października.
Nastały jesienne chłodne, zanim
Małgosia była zdolna opuścić
nędzną izdebkę starej Molly.
Cudem ocalona została od
śmierci, dzięki niezmordowanej
troskliwości Nancy, która dniem
i nocą czuwała nad nią jak nad
własnym dzieckiem. Rana w
główce okazała się bardzo
głęboka, a do cierpień, jakie
dziecku sprawiała, przyłączyła
się gwałtowna gorączka.
Doktor Boddy opiekował się
chorą z daleka, zapobiegając
jej zbytniemu wycieńczeniu. Gdy
stara Molly i jej wnuk byli
nieobecni w domu, wtedy spokój
kojąco oddziaływał na dziecko.
Lecz gdy pijana para włóczęgów,
wyczerpawszy w mieście
fundusze, wracała do
mieszkania, hałasując i klnąc,
na czym świat stoi, chora
doprowadzana bywała piekielnymi
wrzaskami niemal do obłędu.
Stara wiedźma nie ośmieliła
się dotąd pozbyć złotego
łańcuszka, bała się bowiem, że
może dostać się w ręce policji.
Chciwość zaś jej nie mogła być
podniecona wysoką nagrodą
ogłoszoną w gazetach za
odstawienie zgubionego dziecka,
bo Molly nie umiała czytać.
Gorączka osłabiła organizm
małej i sprawiła wielką zmianę
w jej umyśle. Dziewczynka
straciła zupełnie pamięć
ostatnich kilku lat swego
życia. Nawet imienia
zapomniała; jednak, gdy Nancy
nazywała ją Marynią, miała
takie uczucie, jakby to nie
było jej prawdziwe imię. Lecz
za to pamięć jej sięgała dalej
w przeszłość; nieraz sennie
mówiła coś o mamie i o starym
siwowłosym panu, który ją tak
brutalnie odtrącił od siebie.
- Wiesz - poczęła szeptać
lękliwie do ucha Nancy -
uderzył mnie w skroń... ot tu i
odtąd taką mam dziwną głowę.
Gdy wyzdrowieję, odeślesz mnie
do mojej własnej mamy,
nieprawdaż?
Dobra kobieta przyrzekła jej
zrobić to, o co prosiła i
łagodnymi słowy utuliła do snu.
Daremnie usiłowała, bodaj
podstępem, zasięgnąć wiadomości
od starej, skąd wzięła dziecko.
Żebraczka była sprytna i nie
wydała się, wymyślając za
każdym razem coraz to nowe
kłamstwo. Biedna zaś
dziewczynka, pytana przez
Nancy, tak cierpiała, usiłując
coś sobie przypomnieć, że ta
zaniechała dalszych badań.
Gdy nastała słotna jesień i
konary drzew zaczęły się uginać
pod wichrem i deszczem, nowe
nieszczęście spotkało Małgosię.
Nancy ciężko zachorowała i
przestała chronić dziecko przed
okrucieństwem pijaczki i jej
nikczemnego towarzysza.
Doktor Boddy wtrącał się
nieraz w ich sprawy, ale jego
odwiedziny nie powtarzały się
często. Wiedźma nienawidziła
skradzionej przez siebie
dziewczynki i miała pretensję,
że nie umarła podczas choroby.
Dręcząc ją bez miłosierdzia,
wodziła za sobą po mieście,
każąc dźwigać ciężki koszyk, w
który rzucała kości i gałgany,
zbierane ze śmietników.
Dotkliwymi razami okładała
wychudłe plecy biednej sieroty
tak, że przechodnie litowali
się nad nią.
Jakże Małgosia pragnęła
umrzeć, aby wypocząć pod ziemią
po tych długich, nużących
dniach i okropnych nocach,
spędzanych w dusznej atmosferze
poddasza, wśród dwojga
znęcających się nad nią
pijaków. Nancy leżała, jęcząc z
bólu, niezdolna poruszyć ręką
ani nogą, a ilekroć Małgosia
zbliżała się do chorej, jej
dręczyciele bili ją za to i
obsypywali przekleństwami.
- Powiem ci coś, Marysiu -
szepnęła jej raz Nancy do ucha.
- Jeżeli to dłużej potrwa, ty
tutaj nie wytrzymasz. Poproszę
doktora Boddy'ego, aby coś
obmyślił dla ciebie, a jeżeli
się nadarzy sposobność,
ucieknij od tej czarownicy.
Jeżeli ci już za bardzo
dokuczą, zawołaj policjanta. On
wpakuje ją do więzienia, a my
odetchniemy swobodniej.
- Cóż wy tam zmawiacie się
przeciw mnie, łotrzyce? -
zasyczał gniewny głos starej
Molly. - Ruszaj, bębnie, w
drogę i trzymaj koszyk prosto!
Ja cię nauczę spiskować.
Silną pięścią wymierzyła
dziewczynce uderzenie, od
którego ta zachwiała się, ale
widząc przerażenie Nancy,
stłumiła krzyk i dźwigając
koszyk, zeszła po skrzypiących
schodach.
Molly wpadła w lepszy humor,
otrzymawszy jałmużnę od dwóch
przechodniów
|
WÄ
tki
|