ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Ani
jednego koźlęcia! Sodomczyk,
choć szpetny z gęby, nie dałby
mniej siedmiu byków, na pewno...
A ta świątynia!... - Kiwali
wzgardliwie głowami. Pamiętali
wprawdzie, że praojcowie czcili
swoje bogi pod gołym niebem, na
miejscach wysokich, zwanych
"bamah", lecz co innego pasterz
wędrowny na puszczy, co innego
król w grodzie... Eheu, gdzie
błękitne ściany świątyni w Ur,
pokryte malowanymi postaciami
ludzi, zwierząt i bogów!
Obojętni na zimno, zawinięci
w bliźniacze płaszcze, Ab_Ram i
król Melchizedech siedzieli na
dachu domu nieco większego od
innych, zwanego pałacem
królewskim. Budynek był
jednopiętrowy, lecz stał na
szczycie góry i Ab_Ram pomyślał,
iż znalazł się nagle wysoko, tak
wysoko, że bliżej mu było do
gwiazd niż do ziemi. Z tej
odległości najbliższe sercu
sprawy, lube jak Ismael lub
dzieci Nachora, wstrętne i
oburzające jak nałogi Sodomitów,
zdały się jednako błahe, dalekie,
zaledwie godne uwagi. Ważna była
jedynie rozmowa, jaką przed
dziesięciu laty on, Ab_Ram,
wiódł z Nergal Sarem i ta, którą
rozpoczął obecnie. Wszystko, co
zaszło między jedną a drugą, nie
miało znaczenia. Przed paru
godzinami sądził, że śni. Teraz
zaś, przeciwnie, wydało mu się,
że przespał ubiegłe lata i
przecknął dopiero w tej chwili.
- Czekałem na ciebie dawno,
Ab_Rahamie - mówił król.
- Nie nazywaj twego sługi tym
dziwnym imieniem, którego lęka
się dusza moja. Zwij mnie
Ab_Ramem, jak mnie wołali
ojcowie...
- Uczynię tak, skoro chcesz.
Sam sięgniesz po tamto imię, gdy
nadejdzie pora.
Ab_Ram pokręcił głową z
niedowierzaniem. Wokoło panowała
cisza tak głęboka, jak gdyby w
uśpionym grodzie duchy
mieszkały, nie ludzie. Zapytał o
jej przyczynę.
- Mieszkańcy tego miasta
ubodzy są, w dzień ciężko
pracują, przeto w nocy śpią -
objaśnił król. - W bramy
Uru_Salem nie zachodzą kupcy z
towarami ani żołnierze. Nie ma
muzyki, zabaw i nocnych śpiewów.
Surowe jest to miejsce, lecz
święte i ważne, gdyż tu pierwszy
rodzic Adam został pogrzebany.
- Tu?! - zawołał Ab_Ram
wstrząśnięty.
- Z wieku w wiek idzie
podanie, że tu. Nie znalazł nikt
grobu ani czcigodnych kości
pierwszego człowieka. Potop zmył
i spłukał ziemię obnażając
skałę, ale przetrwała wieść o
tym. Dlatego skoro dopełnią się
Czasy...
- Ach - szepnął Ab_Ram
słuchając z natężeniem - mistrz
mój Nergal Sar, którego płaszcz
noszę, mówił też o pełni
Czasów...
- Skoro dopełnią się Czasy -
ciągnął Melchizedech - a Dobry
Pasterz przyjdzie po owce swoje,
stopy Jego winny stanąć tutaj,
nie gdzie indziej. Przez
nieozdobne bramy tutejszego
grodu powinien wkroczyć Król
Chwały...
- Mówił Nergal Sar, że obłoki
spuszczą z dżdżem
Sprawiedliwego... Tenże to sam,
którego zwiesz Dobrym
Pasterzem?
- Tenże sam. On zgładzi winę
Adamową.
- Kiedy nadejdzie?! Kiedyż?!
- Nie wiem, Ab_Ramie. Nikt
nie zna pory, w której wypełnią
się Czasy. Może jutro, może za
tysiąc lat. Wierzę jednak, iż
ujrzymy wszyscy Jego dzień.
Schowana jest ta nadzieja w
zanadrzu moim.
- I ja ujrzę?
- I ty ujrzysz Go, Ab_Ramie.
Hebrajczyk westchnął
przygnieciony poczuciem własnej
małości.
- Nergal Sar - szepnął - był
napełniony rozumem i wiedzą niby
miech pełen wystałego wina.
Twoje słowa, Melchizedechu,
kwitną mądrością... Czemu Pan
mnie, niegodnego prostaka,
postawił przy biodrze waszym?
Nie miałże pojętniejszych,
mędrszych, godniejszych? Przecz
ja?
Górujący nad nim wzrostem
król ogarnął mówiącącego z wysoka
spojrzeniem kapłańskim.
- I tego nie wiem, Ab_Ramie.
Sądy Pana odmienne są od sądów
ludzkich, a drogi Pana dalekie
od ludzkich dróg. Wiem jeno,
patrząc w przyszłość, iż Pan
Najwyższy, objawiony światu, nie
będzie zwany Bogiem Abla
sprawiedliwego ani Noego
ocalonego z potopu, ani Bogiem
Nergal Sara, ani Bogiem
Melchizedecha, lecz będzie zwan
Bogiem Ab_Rahama... Ciebie
wspominać będą liczne ludy,
błogosławiąc imię twoje...
- Szydzisz ze swego mizernego
sługi, Melchizedechu, i nazywasz
go znów obcym i strasznym
imieniem.
- Patrzę w przód - rzekł
krótko król.
- Cofnąłbyś, panie, swe słowa
wiedząc, jak nędznym okazał się
sługa twój. Pan Najwyższy
zawołał mnie i postawił przed
obliczem swoim, ja zaś nic dla
chwały Jego nie uczyniłem. Nawet
współplemieńcom swoim nie
potrafiłem ukazać Jego wielkości
i mocy. Moi ludzie tęsknią wciąż
za bogami z kamienia i gliny.
Dusza ich pożąda wyobrażenia,
którego mogliby dotknąć, które
zdołaliby objąć i zmierzyć.
Wrócił niedawno sługa, któregom
posłał do btara mego,
pozostawionego w północnym
grodzie Harran. Gdy opowiadał,
jak czcił terafim mojego
plemienia, oddane przeze mnie
bratu, wszyscy ludzie wzdychali
jak rodzące i stękali od żalu.
Chcą widzieć. Chcą znaków.
Melchizedech nie okazał
zdziwienia.
- Ludzka to rzecz - przyznał.
- Nie dziw się, Ab_Ramie
|
WÄ
tki
|