ďťż

Ale przynajmniej wiem, gdzie szukać odpowiedzi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kiedy dotknęła mnie klą- twa Malygrisa, poczułem coś potężnego. Malygris najpraw- dopodobniej nie mógł tego stworzyć ani wyczarować. To coś, co znacznie przekracza jego umiejętności. To coś sta- rego - groza, której doświadczyłem już raz. - W tunelach? - szepnął oschle Nuulpha nerwowym głosem. Kocur kiwnął głową. - Tunele? - spytał Fafhrd z grymasem niesmaku. - Czerwona kula światła zabrała Malygrisa pod ziemię. - Zaskoczyła go tak samo jak nas - stwierdził Demp- tha. - Wyglądał na przerażonego. - Z drugiej strony Ivrian - rzekł gorzko Kocur - chęt- nie w nią wskoczyła. - Tupnął nogą w miejsce, gdzie znaj- dował się niesamowity szkarłatny blask. - Gdziekolwiek przeniósł się Malygris, będziemy martwi, jeśli za nim nie podążymy, Fafhrdzie. Nas obu dopadła jego klątwa. Demptha przysunął się do Kocura. - Teraz i ja jestem zarażony. Pójdę z tobą, bo znam. te tunele tak dobrze, jak znała je Jesane. Ale Nuulpha nie zo- stał dotknięty klątwą. - Obrócił się do mężczyzny, który choć był żołnierzem w służbie suzerena, służył mu wier- nie i godziwie. - Idź Nuulpho do domu, do żony. Potrze- buje cię w ostatnich godzinach życia. Twarz Nuulphy stwardniała. Do połowy wyciągnął miecz z pochwy i zwrócił się do Dempthy. - Ci zacni ludzie twierdzą, że kropla krwi z serca cza- rodzieja ją uratuje. Niech moje ostrze ją utoczy. Fafhrd dotknął dłoni Nuulphy i z powrotem wsunął jego miecz do pochwy. - Nie było mnie przy Vlanie, gdy umierała - rzekł - i ni- gdy sobie tego nie wybaczyłem. Jeśli uda się przebić serce Malygrisa, sami zdobędziemy lek. Posłuchaj Dempthy. Kocur oddalił się od pozostałych. Nic nie mówił. Jego też nie było w chwili, gdy umierały Ivrian i Vlana. Nadal czuł się winny. Teraz dowiedział się, że Ivrian żyje, choć w tak okrutnej postaci. Co do niej teraz czuł? Co się stało z je- go miłością? W oczach poczuł łzy i mocniej otulił twarz kapturem. Jak mężczyzna mógł znieść taki zamęt? - Idź do domu, Nuulpho - powiedział w końcu. Głos mu się łamał z emocji. - Idź do domu, do żony. Kapral zachmurzył się, targany sprzecznymi uczuciami, ale puścił rękojeść miecza. Zgarbił się i rzekł do Dempthy: - Byłeś mi jak ojciec. - Uścisnął staruszka, nie mó- wiąc już nic więcej. Żwir w alejce zachrzęścił pod jego bu- tami, kiedy się obrócił i odszedł w dal. Demptha westchnął i patrzył w ślad za kapralem. - Był mi jak syn - rzekł cicho, kiedy już tylko Kocur i Fafhrd go słyszeli. - Myślę, że nigdy nie zdał sobie spra- wy z tego, że Jesane go kochała. - Czy jego żona naprawdę zachorowała? - spytał Fafhrd. - Prawie umiera - potwierdził Demptha. - Mamy jeszcze jeden powód, by szybko działać - po- wiedział Kocur. - Gorący gniew w naszych sercach chro- ni nas przed przerażeniem przed tym, czego musimy do- konać. Fafhrd, choć blady, uśmiechnął się szeroko do Demp- thy. - Kocur mówi najładniej, gdy mu zupełnie odbije. - Ol- brzym zadań głowę i roześmiał się głośno. Ulice Dzielnicy Uciech były niemalże zupełnie puste. Nawet karczmy zamknęły drzwi i okna. Przez szczeliny między okiennicami sączyło się stłumione światło. Cza- sem jakaś twarz zerkała podejrzliwie. Kilka kwartałów dalej, może w sąsiedztwie Dzielnicy Pla- ców, ktoś wędrował ulicami i wołał: - Zaraza! Zaraza! Z daleka dobiegał ich taki sam okrzyk. Echa głosów, od- bijających się od budynków, zdawały się zmawiać, by oszu- kać ich uszy. W tej mrocznej godzinie po północy zdawało się, że to jakiś plugawy chór daje koncert. Demptha Negatarth zostawił za sobą karczmy Dzielni- cy Uciech. Narzucił szybki krok, idąc po drodze w cieniu Wielkiego Muru Bagiennego. Po jednej stronie majaczyły magazyny. Zdawały się zwisać pod nienaturalnymi kąta- mi, jakby ziemia się pod nimi zachwiała. Wydawało się, że pochyłe dachy za chwilę ześlizną się z podpierających je ścian. Czarne kwadratowe oczy okien wpatrywały się w uli- ce i mijających ich trzech mężczyzn. Wielkie drzwi wyglą- dały jak otwarte usta. Tej śmiercionośnej nocy każdy cień i widok zdawał się wieścić im coś niedobrego, a każdy najlżejszy dźwięk być ostrzeżeniem. Kapryśny wiatr dyszał im w karki albo w po- liczki. Wszędzie, niczym złowieszcze perfumy, unosił się za- pach śmierci. Po niebie mknęły kłębiaste chmury. Przypominały ma- sywne fantomy i niosły ze sobą niewytłumaczalny chłód. Na ulicach wirował pył. Wysoko na wieżyczce na murze zdenerwowany strażnik krzyknął do nich, by się przedstawili. Fafhrd wykonał w jego kierunku obraźliwy gest. - To nasz znak rozpoznawczy! - odkrzyknął mu. W końcu dotarli do znajomego magazynu. Kocur wy- przedził Dempthę w wąskiej alejce i szarpnął drzwi. Fafhrd prześliznął się obok Kocura z ręką na Graywandzie. Pierw- szy wszedł do magazynu. Demptha, idąc za nim, nadepnął Kocurowi na nogę. Kocur syknął, stłumiwszy przekleństwo. - Przepraszam - szepnął Demptha. Kocur dalej mruczał bezgłośnie, zamykając drzwi i za- bezpieczając je drewnianym kołkiem. Zamknęli się od we- wnątrz. Niemniej jednak nie poczuli zbytniej ulgi. Ciem- ność w budynku była przeraźliwsza i bardziej nieprzenik- niona niż ciemność na ulicach. - Tutaj! - zawołał Demptha. Kocur pociągnął Fafhrda za rękaw i pokuśtykał do si- losu na zboże, który skrywał tajemne zejście Dempthy do podziemi. Niski mężczyzna doskonale pamiętał ostatni raz, gdy korzystał z tych schodów. Przypomniał sobie przeraź- liwe krzyki, ogłupiający strach, puste pomieszczenia i lu- dzi, którzy zniknęli, - Co się stało w Świątyni Nienawiści? - spytał nagle, balansując palcami stóp na krawędzi pierwszego schodka. - Co się stało z Mishem i twoimi chorymi pacjentami? - Nie wiem - dobiegła go melancholijna odpowiedź Dempthy. - Zostawiłem ich pod opieką Jesane, a sam wyszedłem zaczerpnąć tchu. - Przerwał, jakby zastana- wiał się, czy nie powiedzieć czegoś więcej. W końcu cią- gnął: - Najdziwniejsze - mruknął, a w jego głosie słychać było zakłopotanie i wstyd - że tak jak wiele nocy wcześniej do środka wpadła gęsta mgła, ale tym razem przyniosła ze sobą dziwne myśli i niezwykłe pragnienia. W środku obło- ku szła ulicą stara dziwka, prostytutka najniższej klasy. Pewnie pracowała do późna. Nagle stwierdziłem, że zaba- wiam się z nią na progu świątyni boga-szczura. - Znów dzieło Laurian - powiedział Fafhrd i potrząsnął głową. Nagle zmienił temat rozmowy. Wpatrywał się w czar- ną klatkę schodową. - Wiesz, Kocurze, że nie jestem prze- sądny, ale jeśli zamierzasz zejść tam bez żadnego światła, to dam ci parę chwil, żebyś zmienił zdanie. - Pomacaj w kącie przy stopie, Fafhrdzie - polecił Demp- tha. - Powinieneś znaleźć tam starą latarnię. Będzie za- rdzewiała i poobijana, jakby ją wyrzucono kilka lat temu i zapomniano o niej, ale jeśli nią potrząśniesz, odkryjesz, że w zbiorniczku wciąż pozostało nieco oliwy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.