ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
"
Uczucie obojętności, zapadania
się, ulgi. Wiem, że uśmiech mój,
którym żegnam odwiedzających
mnie dowódców, ma w sobie gorycz
ironii.
5
Ras el Medauer. Dla
obserwatora z daleka to szczyt
wzgórza, wyłom w pierścieniu
obronnym twierdzy tobruckiej na
jej zachodnim odcinku. Ale nie
dla nas! Dla nas Medauer to
słowo, które należy wymawiać
szeptem, to wzgórze, z którego
wierzchołka zła gwiazda pluje
dniem i nocą śmiertelnym ogniem
pocisków. W naszych oczach
Medauer to jaszczur - potwór o
kamienistej, szarej sierści.
Okopani o sześćdziesiąt metrów
od najbardziej wysuniętego na
przedpole stanowiska
nieprzyjaciela, Medauer mamy tuż
przed sobą. Otoczony
koncertinami, zaminowany,
broniony kilkoma stanowiskami
bojowymi, jest niezdobytą
twierdzą. Staramy się go podejść
w nocnych patrolach. Czołgamy
się nocą pod deszczem pocisków,
rozbrajamy miny torując sobie
drogę. Ale ilu już zginęło
rozszarpanych nagłym wybuchem
ukrytej podstępnie booby trap!ť*
zamaskowany ładunek wybuchowy,
mini_pułapka
Jest początek grudnia, czas, w
którym zbliża się ofensywa
aliantów, a jednocześnie
oczekiwany moment wycofywania
się nieprzyjaciela. Ja znów na
linii. Rany zagojone, a odłamki
granatu w tyle głowy zostały.
Wessałem je w siebie. Jestem z
naszym Karpackim Pułkiem Ułanów
na wysuniętej placówce na wprost
wzgórza Medauer.
Nad pustynią zapada wczesny,
różowy zmierzch. Wszyscy w
ostrym pogotowiu, pod bronią,
gotowi do akcji. Czuję dreszcz
podniecenia i jak zawsze w tych
chwilach przed walką, kiedy nie
wiadomo: wrócę? polegnę? Iglica
myśli przebija przestrzeń
nieomylnie w jednym kierunku, do
jednego zdąża punktu. A stamtąd
wysłana w nieznane, szukająca,
trwożnie szybuje myśl inna.
Jeśli spotkają się w pyle
morskim albo w sercu stratosfery
- czy połączą się iskrą
przekazu? Myślę o matce. Dziś są
jej imieniny. Wiem, że i ona
myśli o mnie, gdyż przeszywa
mnie iskra, która połączyła
nasze myśli.
Nadjeżdża major Bobiński,
dowódca pułku. Podchodzi do
dowódcy mego szwadronu,
rotmistrza Kaweckiego. Dyskusja
ożywiona i poważna. Rotmistrz
słucha służbiście, pochyla
głowę, zastanawia się. O! Unosi
w górę palec. Już wie.
Zdecydował. I teraz wprost od
dowódcy pułku w moją stronę.
Nieduży, korpulentny i
sympatyczny, chwieje się na
swoich kawaleryjskich nóżkach. W
jego ruchach jest determinacja.
Obserwuję rotmistrza: już
porusza ustami, jeszcze nawet do
mnie nie podszedł.
- Panie poruczniku...
Należy się zatrzymać.
Pogalopować wstecz, gdyż słowo
"poruczniku" z jakim zwrócił się
do mnie mój dowódca, i
wstążeczka Krzyża Walecznych,
którą przypiąłem do munduru,
wymagają komentarzy.
** ** **
Miałem go zobaczyć po raz
pierwszy. Wzruszenie wypełniało
mnie jasnością. Paliło się we
mnie, w nas wszystkich,
pragnienie wodza. Nasz Wódz
byłby olbrzymem o płomiennym
sercu i odwadze lwa. Pierwszy
wojownik. Ofiarny, energiczny
komendant. Mistrz sztuki
wojennej. Rozum jego byłby
chłodnym instrumentem o
niedościgłej precyzji. W
uczuciach jego nie byłoby
miejsca dla zawiści, a słowa
jego byłyby zawsze prawdziwe,
chociażby głosić miały klęskę i
śmierć. Z żołnierzami swymi
łagodny i ojcowski, wyrozumiały
i sprawiedliwy, cierpliwy w
wysłuchaniu próśb i żalów, ale
gdy trzeba, wymierzający słuszną
karę. Życie żołnierza ceniłby
ponad wszystko. I tej wartości
używałby ostrożnie i z należną
życiu pokorą. Szalona i
ponadludzka byłaby jego
odpowiedzialność, gdyż powinien
być na wszystkich frontach i
popierać decyzje o życiu
milionów ludzi.
Czekałem na niego. Czekaliśmy
wszyscy na niego. Miał
przypłynąć do oblężonej twierdzy
Tobruku. Na krótko tylko, na
kilkanaście godzin. Będzie
osobiście dekorował żołnierzy.
Czekałem na niego. Był we mnie
takim, jakim stworzyła go pieśń.
Odmawiałem mu ludzkich przywar.
Dźwigał ciężar symbolu jak
staroświecką zbroję husarza.
Jest niebieskie, bezchmurne
przedpołudnie 13 listopada.
Stoję przed generałem. W
szeregu, razem z innymi podanymi
do odznaczeń. Stoimy na
baczność. Tuż za nami wejście do
schronu dowództwa. My w
pustynnych polowych mundurach:
swetry na tropikalnych
rozpiętych pod szyją koszulach,
parciane pasy, rewolwery.
Generał w furażerce, w pełnym
umundurowaniu, z koalicyjką
przecinającą pierś. Dekoruje.
Już przypiął Virtuti do swetra
rotmistrza Smodlibowskiego.
Teraz zbliża się do mnie.
Salutuję. Generał przypina mi
Krzyż Walecznych. Uścisk rąk.
Moment wzruszenia, uniesienia.
Szukam odpowiedzi w uroczyście
poważnej twarzy wodza. Widzę
tylko generalskie szlify, w ich
glorii blednie, gubi się
człowiek w mundurze. Z daleka
poświsty artylerii
nieprzyjaciela. A oto wódz
naczelny nie zawahał się
przyjechać na pierwszą linię
frontu. Jest z nami, w pustyni,
z daleka od kraju
|
WÄ
tki
|