ďťż

Ale przecież słyszę: "Ciężka rana, nie mogłem usunąć odłamków...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
" Uczucie obojętności, zapadania się, ulgi. Wiem, że uśmiech mój, którym żegnam odwiedzających mnie dowódców, ma w sobie gorycz ironii. 5 Ras el Medauer. Dla obserwatora z daleka to szczyt wzgórza, wyłom w pierścieniu obronnym twierdzy tobruckiej na jej zachodnim odcinku. Ale nie dla nas! Dla nas Medauer to słowo, które należy wymawiać szeptem, to wzgórze, z którego wierzchołka zła gwiazda pluje dniem i nocą śmiertelnym ogniem pocisków. W naszych oczach Medauer to jaszczur - potwór o kamienistej, szarej sierści. Okopani o sześćdziesiąt metrów od najbardziej wysuniętego na przedpole stanowiska nieprzyjaciela, Medauer mamy tuż przed sobą. Otoczony koncertinami, zaminowany, broniony kilkoma stanowiskami bojowymi, jest niezdobytą twierdzą. Staramy się go podejść w nocnych patrolach. Czołgamy się nocą pod deszczem pocisków, rozbrajamy miny torując sobie drogę. Ale ilu już zginęło rozszarpanych nagłym wybuchem ukrytej podstępnie booby trap!ť* zamaskowany ładunek wybuchowy, mini_pułapka Jest początek grudnia, czas, w którym zbliża się ofensywa aliantów, a jednocześnie oczekiwany moment wycofywania się nieprzyjaciela. Ja znów na linii. Rany zagojone, a odłamki granatu w tyle głowy zostały. Wessałem je w siebie. Jestem z naszym Karpackim Pułkiem Ułanów na wysuniętej placówce na wprost wzgórza Medauer. Nad pustynią zapada wczesny, różowy zmierzch. Wszyscy w ostrym pogotowiu, pod bronią, gotowi do akcji. Czuję dreszcz podniecenia i jak zawsze w tych chwilach przed walką, kiedy nie wiadomo: wrócę? polegnę? Iglica myśli przebija przestrzeń nieomylnie w jednym kierunku, do jednego zdąża punktu. A stamtąd wysłana w nieznane, szukająca, trwożnie szybuje myśl inna. Jeśli spotkają się w pyle morskim albo w sercu stratosfery - czy połączą się iskrą przekazu? Myślę o matce. Dziś są jej imieniny. Wiem, że i ona myśli o mnie, gdyż przeszywa mnie iskra, która połączyła nasze myśli. Nadjeżdża major Bobiński, dowódca pułku. Podchodzi do dowódcy mego szwadronu, rotmistrza Kaweckiego. Dyskusja ożywiona i poważna. Rotmistrz słucha służbiście, pochyla głowę, zastanawia się. O! Unosi w górę palec. Już wie. Zdecydował. I teraz wprost od dowódcy pułku w moją stronę. Nieduży, korpulentny i sympatyczny, chwieje się na swoich kawaleryjskich nóżkach. W jego ruchach jest determinacja. Obserwuję rotmistrza: już porusza ustami, jeszcze nawet do mnie nie podszedł. - Panie poruczniku... Należy się zatrzymać. Pogalopować wstecz, gdyż słowo "poruczniku" z jakim zwrócił się do mnie mój dowódca, i wstążeczka Krzyża Walecznych, którą przypiąłem do munduru, wymagają komentarzy. ** ** ** Miałem go zobaczyć po raz pierwszy. Wzruszenie wypełniało mnie jasnością. Paliło się we mnie, w nas wszystkich, pragnienie wodza. Nasz Wódz byłby olbrzymem o płomiennym sercu i odwadze lwa. Pierwszy wojownik. Ofiarny, energiczny komendant. Mistrz sztuki wojennej. Rozum jego byłby chłodnym instrumentem o niedościgłej precyzji. W uczuciach jego nie byłoby miejsca dla zawiści, a słowa jego byłyby zawsze prawdziwe, chociażby głosić miały klęskę i śmierć. Z żołnierzami swymi łagodny i ojcowski, wyrozumiały i sprawiedliwy, cierpliwy w wysłuchaniu próśb i żalów, ale gdy trzeba, wymierzający słuszną karę. Życie żołnierza ceniłby ponad wszystko. I tej wartości używałby ostrożnie i z należną życiu pokorą. Szalona i ponadludzka byłaby jego odpowiedzialność, gdyż powinien być na wszystkich frontach i popierać decyzje o życiu milionów ludzi. Czekałem na niego. Czekaliśmy wszyscy na niego. Miał przypłynąć do oblężonej twierdzy Tobruku. Na krótko tylko, na kilkanaście godzin. Będzie osobiście dekorował żołnierzy. Czekałem na niego. Był we mnie takim, jakim stworzyła go pieśń. Odmawiałem mu ludzkich przywar. Dźwigał ciężar symbolu jak staroświecką zbroję husarza. Jest niebieskie, bezchmurne przedpołudnie 13 listopada. Stoję przed generałem. W szeregu, razem z innymi podanymi do odznaczeń. Stoimy na baczność. Tuż za nami wejście do schronu dowództwa. My w pustynnych polowych mundurach: swetry na tropikalnych rozpiętych pod szyją koszulach, parciane pasy, rewolwery. Generał w furażerce, w pełnym umundurowaniu, z koalicyjką przecinającą pierś. Dekoruje. Już przypiął Virtuti do swetra rotmistrza Smodlibowskiego. Teraz zbliża się do mnie. Salutuję. Generał przypina mi Krzyż Walecznych. Uścisk rąk. Moment wzruszenia, uniesienia. Szukam odpowiedzi w uroczyście poważnej twarzy wodza. Widzę tylko generalskie szlify, w ich glorii blednie, gubi się człowiek w mundurze. Z daleka poświsty artylerii nieprzyjaciela. A oto wódz naczelny nie zawahał się przyjechać na pierwszą linię frontu. Jest z nami, w pustyni, z daleka od kraju
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.