ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Gdzie ona teraz jest?! Co to
za dziecko niedobre. Ani pomyśli o tym, co rodzice przeżywają. Nie spałam całą noc! No, gdzie ona może być, jeśli nikt nie otwiera ani
u Borejków, ani u Ogorzałków?
- Może wróciła tymczasem do domu - zasugerowała ostrożnie pani Lewandowska, wzniecając w Ewie nowe nadzieje.
- Może! - zerwała się ze stołka. - Lecę! W domu Jest mój mąż, przynajmniej czegoś się dowiem. A jeśli jej nie ma, to szybko tu wrócę. Proszę pani... gdyby ona pojawiła się w tym czasie...
- Nie bój się, dziecko, na pewno ją zatrzymam - powiedziała
pani Marta serdecznie.
- Dziękuję - sztywno powiedziała Ewa. Nie przepadała za tym,
żeby ją kto tykał.
- Patrzę tak i myślę - przemówiła nagle pani Lewandowska. - Że ty ani razu jeszcze nie spytałaś: dlaczego uciekła. To znaczy, że ty wiesz dlaczego. Coś ty jej zrobiła? Przecież ten dzieciak -wciąż od ciebie ucieka, dzień w dzień.
- Nic nie zrobiłam! - krzyknęła Ewa z oburzeniem. - Nieprawda, że ona ode mnie ucieka! Nieprawda! Ona wie, że ja ją kocham! Ja tylko... ja tylko nie umiem tego okazać!... Ale...
- Trele-morele - burknęła pani Lewandowska prawie ze złością. - Okazać nie umie. Też coś. Jak nie umiesz, to się naucz I to szybko. - Urwała i spojrzała na Ewę, która była purpurowa i naburmuszona. - Dobrze, leć no teraz do Ogorzałków. Może Maciek już jest.
I słuchaj...
Ewa odwróciła się już od drzwi.
- Jakby przyszła sama, to nie krzycz, tylko przygarnij i pocałuj - przykazała pani Lewandowska. - Niech dzieciak wie, że wrócił do domu.
4.
Gabrysia była ostatnia w długiej kolejce przed okienkiem telegrafu. Stała sobie i raz jeszcze sprawdzała, ile ostatecznie wyszło jej słów. Kondensując tekst i poddając go nieprawdopodobnym wygibasom
i przerzutkom stylistycznym, zdołała wyprodukować stosunkowo zwięzły komunikat o stanie swoich uczuć i poglądzie na powrót Pyziaka. Słów było dwadzieścia siedem, co po uwzględnieniu obowiązującej taryfy dawało sumę... chwileczkę. chwileczkę... Gabrysia przemnożyła cyfry na odwrocie blankietu. Wyszło jej tysiąc siedemset osiemdziesiąt dwa złote, mniej więcej jedna trzecia tego, co w najlepszym razie potrafiła zarobić w ciągu miesiąca, wykonując tłumaczenia z łaciny
i greki starożytnej.
- Ożeż jasna cholera - powiedziała na cały głos i zaczęła wykreślać
z telegramu, co się dało.
- Co panią tak irytuje? - spytał uprzejmie Piotr Ogorzałka, który wszedłszy przed chwilą z ulicy ujrzał się w sytuacji alternatywnej. Miał bowiem do wyboru: albo wiać, gdzie pieprz rośnie, albo stawić czoło niebezpieczeństwu utajonemu w osobie pyskatej sąsiadki
z parteru. Wybrał wyjście godne mężczyzny, to znaczy - śmiało podszedł do Gabrieli i zaczął rozmowę.
Gabrysia podniosła na niego roztargnione spojrzenie i mruknęła bez entuzjazmu:
- A, cześć. Co mnie irytuje? W tej chwili ceny. Wysyłam telegram do męża i właściwie to mnie na to nie stać.
- A co, Stało się coś? - uprzejmie zainteresował się Piotr.
- O tyle, o ile - powiedziała Gabrysia, wykreślając trzy słowa
z telegramu. - On wraca!
- A!... - rzekł Piotr. - Właściwie to nawet lepiej.
- Proszę?!...
- Nie, nic. Nic. Chciałem powiedzieć, że to bardzo dobrze.
- Ja myślę! - krzyknęła radośnie Gabriela, przyciągając momentalnie spojrzenia wszystkich, zdumionych tym nagłym wyznaniem współobywateli.
Kolejka przesunęła się o parę centymetrów. Pan Piotr chrząknął.
- Myślałem trochę o naszej ostatniej rozmowie - przemówił nagle. Gabrysia nie mogła sobie takowej przypomnieć. Spory, dyskusje
i rozmowy były bowiem dla niej chlebem powszednim.
- Wtedy, kiedy pani... kiedy przyszłaś do nas po drucik - przypomniał Piotr. - Ze trzy tygodnie temu.
- A! Po drucik. Ciekawe, ale nie pamiętam, o czym wtedy
mówiliśmy.
- A ja owszem. Przez długi czas potem czułem się zapyziałym świrusem. Tak mnie bowiem nazwałaś na zakończenie rozmowy.
- O. To być nie może - speszyła się trochę Gabrysia.
- Ależ tak. Otóż, chciałem wyjaśnić... bo ta twoja konkluzja
i lekceważenie w niej zawarte...
- Nie było go tam!... chyba.
- Było - stanowczo rzekł Piotr. - Więc chciałem wyjaśnić, że zasadniczo przyznaję ci rację, jestem tylko człowiekiem doświadczonym przez życie i dlatego - pesymistą.
- Każdy jest doświadczony przez życie. Ja również - oświadczyła Gabriela. - Ale to nie może automatycznie oznaczać pesymizmu. Pesymizm jest - wybacz, stary - słabością ludzi małodusznych.
- Cholera - uniósł się Piotr Ogorzałka. - Chyba mam tego
dość.
- Czego?
- Znów mnie obrażasz. Ja w tym nie gustuję
|
WÄ
tki
|