ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nieznacznie,
lecz jednak. Psisko, już po raz drugi straszone przez samochód, przelazło przez
rów i posłało za
wozem basowe szczeknięcie.
Cicho, Ustasz zganił go pan, niemal od niechcenia przesadzając rów. Jovanka
nie
przetłumaczyła mi tego kawałka. Podziękowałem za to losowi chwilę później, kiedy
przy próbie
powtórzenia manewru poprzedników wylądowała na siedzeniu wśród pokrzyw.
Oczywiście
w pierwszym odruchu zrobiłem parę kroków w jej stronę, ale potem przyszła
właśnie ulga:
w poczerwieniałej twarzy było znacznie więcej złości i upokorzenia niż bólu.
Gdyby upadła,
tłumacząc w locie... Mówiłem, że to niebezpieczne miejsce. Tej uwagi
gliniarza też nie
próbowała przekładać na polski. Ja z kolei nie próbowałem pomagać jej wydostawać
się
z pokrzyw. Kim byli pana przyjaciele? zapytał policjant mało swobodną
angielszczyzną,
wskazując kciukiem górę. Najemnikami?
Żołnierzami.
I tam zginęli? Skinąłem głową. Służyli za pieniądze u Muzułmanów? Bo chyba
nie
u Serbów? Coś bym o tym słyszał. Walczyłem w czasie wojny o Pecinac.
Pecinac. Chyba nawet pamiętałem tę nazwę, tyle że nie myślałem o górze tak
zwyczajnie.
Była wiedźmą, wredną dziwką, wrzodem wiadomo na czym. Albo po prostu Górą Trzech
Szkieletów. W ostateczności kotą dziewięćset sześćdziesiąt sześć.
Powiedz, że mu współczuję. Wiem, co znaczy wchodzenie na tę górę.
Przetłumaczyła,
nie patrząc na żadnego z nas i głaszcząc podstawiającego się sprytnie Ustasza.
Powiedz, że ci
trzej służyli za pieniądze, ale w Brygadzie Nordycko-Polskiej. Dwa lata temu.
Wiosną.
Dopiero kiedy skończyła, spojrzenie policjanta złagodniało. Wyglądał teraz jak
ktoś
rozważający pomysł poszczucia nas psem. Przedtem myślał raczej o pistolecie.
Pamiętam. Trzech durniów wlazło na miny. Skąd pan ich zna?
Z wojska. Rzuciłem mu chłodne spojrzenie. To byli moi żołnierze. Ja ich
tam
zaprowadziłem. Tego dnia dodałem, by uciąć wszelkie wątpliwości.
Milczał długo, podobnie jak ja przyglądając się najładniejszemu w okolicy
widoczkowi, czyli
dziewczynie głaszczącej psa. Potem zaczął pytać. Szybko, nie patrząc na mnie, z
oczywistą
intencją przeprowadzenia dialogu w czysto tubylczym gronie. Nie brzmiało to
ostro, więc nie
miałem pretekstu, by się wtrącać. Poza tym istniała duża szansa, że wyjdziemy z
tego obronną
ręką, o ile tylko nie zdenerwujemy tego dryblasa. Czekałem więc cierpliwie. No i
doczekałem
się.
Jesteśmy aresztowani powiedziała w którymś momencie ponura jak noc Jovanka.
Jes... Słucham?!
Pod zarzutem odmowy zapłacenia mandatu i próby nielegalnego przekroczenia
granicy.
Przez chwilę biegałem spojrzeniem od twarzy do twarzy.
Które z was robi sobie jaja?
Proszę zjechać na pobocze i zamknąć samochód. Odezwał się po angielsku.
Pojedziecie
ze mną. Potem kogoś przyślę po wóz.
Pan żartuje...
Nie uśmiechnął się lekko. Naprawdę przyślę.
Coś ty mu nagadała? zapytałem z rozżaleniem.
Nic wzruszyła ramionami. Policjant rzucił jakiś krótki rozkaz i pieszczoch
Ustasz
z nieoczekiwaną u takiego cielaka chyżością rzucił się do radiowozu.
Przestępców gania jeszcze szybciej pochwalił się jego pan. Dopiero w połowie
drogi
pozbierałem się na tyle, by zaprotestować. Przez Jovankę. Wykłócanie się po
angielsku
zdecydowanie wykraczało poza moje umiejętności.
Nie ma pan prawa. Nic złego nie zrobiliśmy.
Nie zapłaciliście mandatu.
Nawet nie wiem, ile mielibyśmy zapłacić!
Trzysta dinarów uśmiechnął się pogodnie.
Ile to będzie w markach? sięgnąłem do kieszeni.
Co dziesiąty Jugosłowianin zginął po to, byśmy nie płacili w markach
stwierdził
spokojnie. Macie tu wojsko, ale to jeszcze nie jeden z waszych landów.
Nie jestem Niemcem.
Wiem. Niemiec zapłaciłby pięćset. Dinarów podkreślił.
Przy drodze widziałem ceny. Cholernie niskie, jak na dinary. Niech mi pan nie
wmawia, że
nikt tu nie przyjmuje zapłaty w markach, panie...
Milo Nedić, sierżant żartobliwie trącił palcami daszek.
O co panu chodzi, sierżancie? zapytałem zrezygnowanym tonem. Bo łapówek
pewnie
pan nie bierze?
Jovanka przełożyła to po sekundzie wahania.
Nie od najeźdźców. Żartował oczywiście, ale są żarty i żarty. Drugi był
bardziej zbliżony
do klasycznego: Jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo w tej okolicy.
Nawet najeźdźców?
Nie jest pan w mundurze. A leżącego na polu minowym cywila może próbować
ratować
przypadkowy przechodzień, bez dopytywania się, czy to nie natowski wojskowy na
przepustce.
I ten przypadkowy serbski przechodzień mógłby zginąć.
Rozumiem
|
WÄ
tki
|