ďťż

Abdullah przytrzymał się krawędzi i obejrzał za siebie, na rozczarowanego jeźdźca, który wkrótce skurczył się do rozmiarów plamki na tle pustyni...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– O najszlachetniejszy z artefaktów, tyś jest sułtanem pomiędzy dywanami, a ja tylko twoim nędznym niewolnikiem! – powiedział bezwstydnie. Dywanowi tak się to spodobało, że nawet zwiększył szybkość. Dziesięć minut później przemknął nad piaszczystą diuną i zahamował gwałtownie tuż za wierzchołkiem po drugiej stronie wydmy. Abdullah stoczył się z niego bezradnie w chmurze piasku. I toczył się dalej, brzęcząc, dzwoniąc, podskakując, wzbijając kolejne tumany piasku, wreszcie – po rozpaczliwych wysiłkach – zjeżdżając jak na sankach stopami w dół aż na sam brzeg maleńkiej błotnistej sadzawki w oazie. Kilku obdartusów, przykucniętych na skraju sadzawki, poderwało się i rozproszyło, kiedy Abdullah wjechał pomiędzy nich. Zaczepił stopami o rzecz, nad którą się wcześniej pochylali, i strącił ją z powrotem do sadzawki. Jeden z mężczyzn krzyknął oburzony i wskoczył z pluskiem do wody, żeby odzyskać zgubę. Pozostali wyciągnęli szable i noże – w jednym przypadku długi pistolet – i groźnie otoczyli Abdullaha. – Poderżnijcie mu gardło – powiedział jeden. Abdullah zamrugał, żeby pozbyć się piasku z oczu, i pomyślał, że rzadko widywał równie podejrzaną zbieraninę. Wszyscy mieli blizny na twarzach, rozbiegane oczy, zepsute zęby i paskudne miny. Człowiek z pistoletem wyglądał najbardziej paskudnie. Nosił jakby kolczyk po jednej stronie wielkiego, haczykowatego nosa i bardzo krzaczaste wąsy. Turban miał spięty po jednej stronie złotą broszą z błyszczącym czerwonym klejnotem. – Skąd się urwałeś? – zapytał ten człowiek i kopnął Abdullaha. – Wytłumacz się. Wszyscy, włącznie z obdartusem wyłażącym z sadzawki z flaszką w dłoni, popatrzyli na Abdullaha w sposób sugerujący, że powinien przedstawić dobre wyjaśnienie. Bo inaczej pożałuje. Rozdział 7 w którym przedstawiamy dżina Abdullah zamrugał, żeby strącić resztę piasku z powiek, i spojrzał uważnie na mężczyznę z pistoletem. Ten człowiek rzeczywiście wyglądał wypisz, wymaluj jak podły bandyta, który w marzeniach porwał Abdullaha, książęcego syna. Widocznie nastąpił zbieg okoliczności. – Stokrotnie błagam was o wybaczenie, panowie pustyni – powiedział bardzo uprzejmie – że przeszkodziłem wam w taki sposób, ale czy zwracam się do najszlachetniejszego bandyty światowej sławy, niezrównanego Kabula Aqby? Otaczający go nikczemnicy wydawali się zdumieni. Abdullah wyraźnie usłyszał, jak jeden mruknął: „Skąd on wiedział?” Lecz mężczyzna z pistoletem tylko skrzywił się pogardliwie, do czego jego twarz szczególnie dobrze się nadawała. – Owszem, to ja – przyznał. – Sławny, tak? Rzeczywiście zbieg okoliczności, pomyślał Abdullah. No, przynajmniej teraz wiedział, na czym stoi. – Niestety, wędrowcy pustynnych szlaków – powiedział – podobnie jak wasze szlachetne osoby jestem wyrzutkiem, ściganym i prześladowanym. Poprzysiągłem zemstę na całym Radżpucie. Przybyłem tutaj umyślnie, żeby przyłączyć się do was i wspomóc was siłą mego rozumu i ramienia. – Czyżby? – rzucił Kabul Aqba. – A jakim sposobem tu przybyłeś? Spadłeś z nieba w tych kajdanach? – Za pomocą czarów – odparł skromnie Abdullah, licząc na to, że zaimponuje tym obdartusom. – Istotnie spadłem z nieba, najszlachetniejsi z nomadów. Niestety, nikomu nie zaimponował. Większość ryknęła śmiechem. Kabul Aqba kiwnięciem głowy posłał dwóch na wierzch diuny, żeby obejrzeli miejsce upadku Abdullaha. – Więc potrafisz czynić czary? – zagadnął. – Czy te łańcuchy mają z tym jakiś związek? – Jak najbardziej – potwierdził Abdullah. – Tak potężnym jestem magiem, że sam sułtan Zanzibu kazał mnie zakuć w kajdany ze strachu przed moją magią. Zerwijcie tylko te łańcuchy i rozbijcie kajdany, a zobaczycie wielkie rzeczy. Kątem oka spostrzegł, że dwaj ludzie wracają, niosąc razem dywan. Miał wielką nadzieję, że to się obróci na dobre. – Żelazo, jak wiecie, nie pozwala czarodziejowi użyć magii – ciągnął z powagą. – Zdejmijcie je ze mnie, a otworzy się przed wami nowe życie. Bandyci przyglądali mu się z powątpiewaniem. – Nie mamy przecinaka – powiedział jeden. – Ani młotka. Kabul Aqba zwrócił się do dwóch ludzi, którzy przynieśli dywan
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.