Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie uszli¶my daleko.
Parę dosłownie kroków dalej, pomiędzy cał± a zawalon± ¶cian± spichrza, skryty w zieleni
ja¶minu, zdziczałych ¶liw i czarnego bzu, stał jej dom, choć słowo „stał” nie w pełni oddaje
istotę tego, co wówczas zobaczyłem. W obrysie ruin, niczym do zawieszonej ramy, poprzytwierdzane
były belki, wzmocnione tu i ówdzie podmurówk±. Dwa okna oraz drzwi musiały
pochodzić z rozebranych domów, natomiast dach ze spadzisto ułożonych desek, przykryty
pap± oraz blach±, nosił znamiona wiecznej i niestrudzonej sztuki improwizacji.
– Jak chcesz siku, to lepiej w krzaki – powiedziała odwracaj±c rozpromienion± twarzyczkę
już na progu —w wychodku ci±gle podchodzi woda, strasznie ¶mierdzi.
Nie chciałem do wychodka. Dom w ¶rodku wygl±dał znacznie lepiej niż na zewn±trz. Miał
dwa pokoje z piecem, kuchnię z westwalk±, porz±dny stół, kanapę, kredens, dwa staro¶wieckie
łóżka z żeliwnymi szczytami i nawet fotel obijany skór±, zapewne – tak jak wszystko inne
– wydostany z ruin.
– Straszny dzi¶ upał – stwierdziła – musisz się napić! Letnie mleko było okropne, z kożuchem
i zapachem tłuszczu.
– To jest mój tato – podała fotografię —jeszcze kiedy był przewoĽnikiem. Prawda, jaki
piękny?
Zaniemówiłem. Zdjęcie zrobiono z tego samego miejsca, w którym siedzieli¶my z Lucjanem.
Po drugiej stronie rzeki nie było jednak ulic, domów, ko¶ciołów, bram i dachów. Po
drugiej stronie rzeki nie było nawet ruin. Zrównane z ziemi±, w sieci prowizorycznych bocznic,
Stare Miasto – jak wysprz±tany plac – czekało budowlanych ekip. Tylko bryła ko¶cioła
Naj¶więtszej Marii Panny stała w tej pustce wielka, prawdziwa, potężna niczym ceglany hipopotam.
– No co, nie podoba ci się?
36
Dopiero teraz spojrzałem na przewoĽnika. Stał z uniesionym wiosłem tuż przy rufie. W
kapitańskiej czapce z daszkiem, w kamizelce, w białej koszuli z podwiniętymi rękawami,
mrużył wesoło oczy, jak kto¶, kto lubi życie.
– To Szlifierz! Ja go znam z podwórka – dodałem prędko – dzisiaj był u nas, tylko że Lucjan...
– Ten drugi to Zdanowski – wcale mnie nie słuchała —zanim nie poszedł siedzieć, jak pobił
się na noże.
– Z kim się pobił?
– Z moim tatusiem – jej palec znów wskazał przewoĽnika. – Prawda, że jest dużo piękniejszy
niż ten Zdanowski?
Przyznałem rację. Wtedy mi wyja¶niła, że odk±d zacz±ł chodzić prom, jej tato zarabiał coraz
mniej pieniędzy, aż wreszcie rzucił łódĽ i zabrał się za ostrzenie noży.
– A ten Zdanowski – dodała po chwili – ma już niedługo wyj¶ć.
– A gdzie pracuje twoja mama? – zapytałem. Podniosła skakankę i po kilku szybkich obrotach,
za¶miała się gło¶no.
– Mamusia jest kurwa – odpowiedziała – bo poszła z tym Zdanowskim.
– Do więzienia? – wykrzykn±łem nie bez współczucia.
– Poszła z nim w tango i nigdy do nas już nie wróci, bo tato powiedział, że jak się pojawi,
to j± zabije. Ale ty lepiej powiedz, zostaniesz moim bratem? Gute Luisa, Gute Luisa – klasnęła
w dłonie i zatańczyła w podskokach dookoła mnie – Gute Luisa będzie miała, będzie
kochała starszego brata! – Nagle spoważniała, by spytać: – Ile masz lat?
– Trzyna¶cie – dodałem sobie rok – a ty?
– Dwana¶cie – zrobiła chyba to samo – no to ¶wietnie, ale musisz mnie kochać, przyrzeknij,
że będziesz mnie kochać, tak mocno jak nikogo na ¶wiecie, prawda?
Zanim odpowiedziałem, włożyła sobie do ust miętowego dropsa, przegryzła go prędko i
przybliżyła swoj± twarz do mojej tak blisko, że poczułem ciepło jej oddechu. Nasz pocałunek,
nagły, niespodziewany, spełniony w ciszy, któr± wypełniało jedynie brzęczenie złotych much,
nie miał do końca braterskiego charakteru. Jej wargi rozchyliły się i koniuszkiem języka Gute
Luisa podała mi połówkę cukierka. Przez dłuższ± chwilę ssałem go nic nie mówi±c. Dopiero
gdy utwierdziła się w pewno¶ci, że nie wypluję dropsa, zadowolona podskoczyła parę razy to
na jednej, to na drugiej nodze i zanuciła:
– Kocham do ¶mierci, kogo pocałuję, a ten, kto kocha, nigdy nie wypluje!
– Często układasz takie wierszyki? – zapytałem.
– Och nie, ale podobaj± ci się, prawda?
Powiedziałem, że nie za bardzo. Ale ona wcale się tym nie przejęła
|
WÄ…tki
|