ďťż

A to oznacza wodę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie ma obaw, wyjdziemy z tego! - Naturalnie, że wyjdziemy - przyznała, ale jakoś bez przekonania. - Idziemy w przeciwną stronę niż wulkan - zdecydowałem. - Najpierw coś do picia, potem się zobaczy. Powietrze faktycznie zrobiło się przyjemniejsze, a po paruset metrach marszu doliną dostrzegłem z przodu coś zielonego. Na wszelki wypadek wolałem o tym nie wspominać -jakby mi się dajmy na to w oczach ćmiło - ale po dalszych kilkunastu krokach Sybil także to dostrzegła. - Zielone - stwierdziła stanowczo - trawa albo drzewa. Albo miraż... - Tylko nie fatamorgana! Ja też to widzę, całkiem wyraźnie. Przyspieszyliśmy kroku, zwłaszcza że kamienne wydmy stawały się coraz niższe, przechodząc wreszcie w równinę porośniętą wysoką mniej więcej do kolan, chłodną i wilgotną trawą. Przed sobą mieliśmy wpierw kilka pojedynczych drzew, potem zagajnik, a dalej prawdziwy las. - Zaczyna mi się podobać - przyznałem. - Gdzie jest chlorofil, powinno być następne ogniwo w łańcuchu pokarmowym, czyli zwierzęta... - I woda. - Właśnie. A jeśli tu jest woda, to nie ma obawy, znajdziemy ją i... - Ćśśś! Słyszałeś?... Coś szeleściło, jakby suche liście... Słyszałem. Szelesty i potrzaskiwania dochodziły od strony lasu i zbliżały się. Powoli spomiędzy drzew wypadło coś małego i stanęło jak wryte w trawie. - I co my tu mamy? - zdziwiłem się, oglądając znajome różowobrunatne stworzenie, które dla odmiany patrzyło na mnie czarnymi jak paciorki ślepkami. A potem kwiknęło cienko. Z lasu odkwiknęło głośniej i grubiej, coś załomotało i na łąkę wypadły dobre dwa metry instynktu macierzyńskiego - mierząc od czubka ryja do końca ogona - z najeżoną sierścią i postawionym na sztorc ogonem. - Cooo ttto jjjeesttt? - wykrztusiła Sybil. - Świnia - poinformowałem ją radośnie. - Jeden z gatunków towarzyszących człowiekowi w podboju kosmosu. Konkretnie mieszaniec domowego wieprzka z dzikiem i paroma pokrewnymi gatunkami. Miłe, przyjazne i prostolinijne stworzenie. Spojrzała na mnie jak na półidiotę i całego durnia. - Miłe? I może jeszcze powiesz, że niegroźne? - Jeśli nie będziemy zagrażali warchlakowi, to niegroźne. Gdybyś miała wątpliwości: warchlak to ten mały - poinformowałem ją, wolno schylając się po poręczną gałąź. Podejrzliwe oczka - i oczy - śledziły każdy mój ruch. - No, dobra dziewczynka - oznajmiłem cmokając. Świnia przekrzywiła łeb, ale nie ruszyła się z miejsca. Podszedłem wolno nieco z boku, cały czas mówiąc w sposób wypróbowany podczas wieloletniej praktyki. - Spokojnie, Jimmy nie skrzywdzi świnki, Jimmy lubi świnki. Rozgarnąłem jej szczecinę między uszami i podrapałem ją tam końcem gałęzi, wkładając w to sporo sił. Sierść przestała się jeżyć, świnia przymknęła ślepia i chrząknęła z wyraźnym zadowoleniem. - One uwielbiają, jak się je tu drapie - wyjaśniłem Sybil obserwującej przebieg wydarzeń z otwartymi ustami. - Jest to jedno z niewielu miejsc, gdzie same nie mogą się poczochrać. - Skąd wiesz, jak postępować z takim potworem? - Z jakim potworem? Masz braki w podstawowym wykształceniu historycznym. Człowiek i świnia żyli obok siebie praktycznie od początku dziejów ludzkości, a zmutowany gatunek, którego okaz tu widzisz, był rozsądnym wyborem przy wyruszeniu w kosmos. Okazały się doskonałymi towarzyszami i świetną bronią przeciwko niektórym groźniejszym przedstawicielom fauny kolonizowanych planet. - I zapasem mięsa na czarną godzinę - dodała, zaczynając rozumieć. - Też, ale o tym przy innej okazji. Co do twojego pytania, to wychowałem się na świńskiej farmie i prawdę mówiąc, byli to jedyni przyjaciele, jakich miałem w dzieciństwie. O, zjawił się i dzik! Dzik wyszedł dostojnie, bo słysząc zadowolone pochrząkiwania, nie miał co się spieszyć, przyjrzał mi się podejrzliwie czerwonymi ślepiami i uznał, że nie jestem groźny, co było uprzejme z jego strony. Podczas szarży dzik porusza się naprawdę błyskawicznie, przestaje zaś atakować tylko wtedy, gdy sam ginie albo gdy rozerwie przeciwnika na strzępy. W nagrodę podrapałem go energicznie za uszami, co wywołało chrząknięcia znacznie głośniejsze niż u lochy. - Skąd one się wzięły? - Z lasu. - Nie o to mi chodzi! Skąd wzięły się na planecie z aktywnymi wulkanami, falami grawitacyjnymi i całą resztą. - Ta planeta musiała kiedyś zostać zasiedlona przez ludzi. Dowiemy się we właściwym czasie. Najpierw jednak to, co najważniejsze: woda. Świnki powinny nam w tym pomóc. W praktyce nie bardzo to wyszło, bo przewodnicy stanęli pod potężnym drzewem, stojącym na polanie. Odyniec wziął rozpęd i rąbnął w pień, aż się pół lasu zatrzęsło. Żołędzie, niewiele mniejsze od mojej głowy, posypały się na ziemię i cała rodzinka wzięła się za posiłek. Nie było rady, dalej ruszyliśmy sami i po kilkunastu krokach wyszliśmy na podmokłą łąkę, poznaczoną śladami kopyt. Dochodziła do jeziora, którego przeciwległy brzeg okrywała mgła
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.