ďťż

A potem zaczęła gryźć drobniutko, smakując z przymrużonymi oczami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Pycha! — wykrzyknęła. 257 Rozdział ???? — Nie mogę wyjaśnić nic więcej, Szczerbulek... — tłumaczył Jacek cierpliwie, po raz drugi. A właściwie dlaczego by nie...? — zastanowił się zaraz, w myśli. Sprzeciwili się natychmiast. — Za nic! — wykrzyknął Waciak. Naburmuszył się i zaczął dłubać w nosie. — Jeszcze dużo takich „ałut" jest! Co nie, Garbusek? — Yhy — przyznał tamten gorliwie. — Marnować taki interes... — zajęczał. — Widzisz... — Szczerbulek popatrzył na Jacka z wyrzutem. — Warto było zaczynać? I co, znowu wagary... tak bez sensu? — O, widzisz! — Jacek ożywił się. — Sam rozumiesz, za parę dni szkoła. Nie da się już w takim zakresie... Czasu mało... Ty, a do której zdałeś? — zagadywał, by zyskać na czasie, bo decyzję tę podjął z ciężkim sercem, i dopiero w ostatnim momencie, gdy już wysiadł z autobusu. Nie zdążył przygotować sobie argumentów. Wiedział, że taka decyzja — porzucenia złotego interesu —jeszcze trudniejsza będzie dla „wspólników". Ale perspektywa nowych komplikacji z Bractwem, i to znów za własną przyczyną, stanowiła realną groźbę. Muszę się wycofać — kapitulował w myślach, na osłodę myśląc zaraz o Baśce. — E, tam. Wcale nie zdałem — przyznał Szczerbulek ponuro. — W szóstej będę kiblował. — Miałeś kłopoty — Siwy zmusił się, aby jego współczucie wypadło szczerze, choć po prawdzie niewiele go teraz to obchodziło. — Jakbyś chciał, mógłbym ci pomóc. No, w nauce — brnął dalej, patrząc ponad jego głową. Jeszcze tego 258 brakuje, żeby się zgodził — pomyślał zaraz w panice, żałując już nieopatrznie rzuconej obietnicy. — Obejdzie się — mruknął Waciak. Siedzieli na ławce, na skwerku, przy ulicy Pięknej. Co chwila któryś z trójki spoglądał tęsknie na drugą stronę Mokotowskiej. Stał tam już od wczoraj upatrzony pojazd, i pilno im było „do pracy". — Jak chcesz, twój kłopot. Dobra, powtórzę jeszcze raz; „Oni" zabronili, i odwołuję akcję. No to trzeba się... podporządkować, jasne? To była taka... o, profilaktyka. I teraz trzeba odczekać. Nie martw się, to już poszło w świat — zmyślał na poczekaniu. — Teraz jeden kierowca drugiego będzie przestrzegał. Pewnie, te rezultaty nie będą widoczne od razu. Potrzeba trochę czasu... A gdyby się okazało, że niedostatecznie, to powtórzymy, nie bój się. — Kiedy? — Bo ja wiem? Może jeszcze w tym, a może dopiero w przyszłym roku... W każdym razie, jak nie posłuchacie, możecie sobie zdrowo zaszkodzić. „Oni" otoczą was, wycisk, i potem długa kuracja... Szczerbulek milczał. Widać przetrawiał tę ewentualność. — Ty, Siwy — zaczął po chwili ostrożnie — ale, co to za „Oni". I tego nie możesz...? — Nie mogę, uwierz. Ale wiesz co? — pochylił głowę i ściszył głos — jak przysięgniecie, że ani piśniecie, to powiem, czym się jeszcze zajmują. To duża sprawa, i poważna — zrobił tajemniczą minę. Ostatnie słowa zrobiły na nich wrażenie. Szczerbulek zawzięcie dłubał w nosie, a Garbusek i ten trzeci wpatrzyli się w Jacka z natężeniem. Na początku wspominał im 259 trochę, niewyraźnie i krótko, że nie działa sam, a stoi za nim „ktoś". Wtedy wystarczyło. Ale teraz...? — zastanowił się, spoglądając po nich kolejno. Byli niezwykle karni, żaden nie wyrywał się do głosu, jeśli nie dostrzegał przyzwolenia szczerbatego Waciaka. Chyba, że zapytał wprost o coś Siwy. ' — Mogę przysięgać... — zapewnił Szczerbulek z leciutkim ociąganiem. — Oni też — dodał zaraz żwawiej, bynajmniej nie pytając ich q, zdanie. — To chodźmy do łabędzi. Do Ujazdowskiego albo do Łazienek. Może się dogadamy... — urwał, nie kończąc i podniósł się z ławki. Przez drogę zastanawiał się, na ile można im zaufać. Czasem korciło go wspomnieć o istnieniu i działalności Bractwa, i tym samym zachęcić do naśladowania. Byliby nową „paczką" — myślał — i mogliby zrobić dużo. Sprytne chłopaki. Ale zrezygnował. Uznał za mało wykonalne. Chyba by więcej kantowali, aniżeli przynieśli pożytku. Zaufania u ludzi też by chyba szybko nie zdobyli... no, bo żeby tak trochę starsi... — rozważył, i odłożył sprawę na bliżej nie określone „później". Teraz jednakże chciał spróbować. Najwyżej nie sprawdzą się i dadzą spokój. Ale przynajmniej odciągnie ich to od samochodów — rozumował. — Bo jak ich tak zostawię, to mogą narobić takiego bigosu, że o rany! I taką ewentualność rozważał już, nieco wcześniej, nimi doszło do dzisiejszej scysji z Lewandowskim. Obawiał się, żeby zawiedzeni jakimś niepowodzeniem — nie obmyślili większej szkody. Na przykład z powodu odmowy przez kierowcę napompowania jego koła, nie wymyślili „za karę" 260 wykręcenia reflektorów... A tego Jacek nie chciał absolutnie. Wtedy dopiero miałby sobie co wyrzucać. Dopóki jednak miał nad nimi jakąś kontrolę, uważał, że „panuje nad sytuacją". Ale teraz...? Pogapili się trochę na łabędzie, a że nie mieli żadnego pokarmu, zaszyli się zaraz w gęstwinie krzewów. — Podnieście rękę — zażądał, i w dużym skrócie wyszeptał im przyrzeczenie Bractwa. Powtarzali każde słowo z niecodziennym przejęciem. Jedynie powaga Szczerbulka wydała się Jackowi nazbyt sztuczna, ale przymknął oczy. — Dobra, teraz uwaga. To sprawa narodowa. I musi być tajemnica do dechy. Chodzi o pomoc, o taką... samopomoc: rodacy — rodakom. Precz z jałmużną od obcych, sami sobie radzimy... — i znowu w skrócie, lecz równocześnie z pewnym ubarwieniem, starając się również podkreślić dużą zabawę przy takich zajęciach, opowiedział o dotychczasowych osiągnięciach Bractwa. Trochę celowo przedobrzył, zapewniając o wynikach większych niż były w istocie, ale uznał, że to może dobrze wpłynąć na ich wyobraźnię. — Przysięga nie zobowiązuje was do naśladowania. Jesteście na to jeszcze trochę... no, za małolaty. Ale przysięga wymaga milczenia, tajemnicy. To jest tajne — wysylabi-zował. — Ty, nie bądź taki wielki — zjeżył się Waciak. — Co nie, Garbusek? — Yhy — przyznał ten skwapliwie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.