ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
A od jakiegoś czasu żonie
nauczyciela ginie drób. (Z wybuchem) Kradniecie!! Już kradniecie!! I to gdzie!!
21
OJCIEC
(ruszając ramionami jak wyżej)
Coze znowu...
MATKA
(również załgana, jednocześnie)
W imię Ojca i Syna...
FRANEK
(składając ręce)
Na litość Boską, przynajmniej nie kłamcie! (Gorączkowo) Wracam stamtąd. Przecież wracam
stamtąd. Była o tym mowa. Dzisiaj kogut. Onegdaj kura. (Szarpiąc się za włosy i prawie goniąc
po scenie) Nie! To doprawdy zwariować można!
OJCIEC I MATKA
(Przerażeni i zdumieni patrzą po sobie).
MATKA
(biorąc na odwagę i chodząc za Frankiem bardzo trzeźwo i rozsądnie)
Uspokójze się, Franuś, i zekcij grzecnie wysłuchać. Dyć mas się ku ik córce. Dyć ik córka
ma się ku tobie. Dyć rodzice godzom się na ciebie, jak dojdzies do posady. Dziadować u nik
nie będę, bo wstyd. A tak, to jakby ze swego do swego. Przecie i la nik cię pasę.
FRANEK
(który po słowach: dyć mas się ku ik córce, stanął jak wryty i z rosnącą grozą słuchał matczynych
wywodów, nie wierząc własnym uszom)
Co wy... mówicie... matusiu?
OJCIEC
Gada, ze...
FRANEK
(bardzo szybko)
Czekajcie. Ojcze. (Nerwowo głaszcząc Matkę po twarzy i prowadząc ją w stronę zewnętrznej
ławy) Chodźcie. Chodźcie. Siądziemy sobie na ławie. O tak. Blisko. Bliziusieńko. Po staremu.
MATKA
(nic nie rozumiejąc)
No i co, synku. No i co.
FRANEK
No i, matusiu... (Nagle podnosi głowę przez chwilę patrzy badawczo w oczy Matki, po
czym, rozpaczliwie opuszczając głowę i wyłamując palce) No i nic.
MATKA
(głaszcząc Franka po głowie)
Lacegoz tak, synku. Lacego.
22
FRANEK
Bo... bo, matusiu... (wybuchając płaczem i tuląc twarz do matczynej piersi) bo... nie zrozumiecie!
MATKA
(jak wyżej, ale już z jadem w pozornie czułym głosie)
Cegoz to nie zrozumie. Cego.
FRANEK
Być synem... być synem pijaka...
MATKA
(jak wyżej)
...i złodzijki... (po chwili: coraz więcej jadu) Hano... kto wysoko zalaz, temu wsyćko z góry
maluśkie widzić się musi. (Nagle zrywając się i odtrqcajqc Franka dziko) Prec ode mnie!!
FRANEK
(czepiając się kolan matki)
Matuś!
MATKA
Pedam ci, prec ode mnie!!!
FRANEK
(który runął połową ciała na ławę, klęcząc i opierając głowę na rozpaczliwie splecionych ramionach)
Matuś!!
OJCIEC
(od dłuższego czasu usiadł na Frankowym łóżku. Mruży oczy i kurząc papierosa, sledzi scenę
bez najmniejszego wzruszenia).
MATKA
(biorąc się pod boki)
Uodmieńce zatracony! Miastowy hunorniku! Ozwiraj te ślipia, wyzarte twoimi mondrościami!
Ozwiraj je syroko i patrz, a może na koniec obacys, ze tom renkom widzis jom?! tom
matcynom renkom ja bym la was nie tylko kradła, hale bym nawet i zabijała! Bo ja nie
cackam się z ksiozkami, hale pazurami ziemie drapie! I kie przyndzie uostatecna bida, to
robię się kwarda, kieby ta ziemia na mrozie! A co mi wase hunory i naucycielowa gadzina?!
Ja kce, wiś cego kce, synu pijaka i złodzijki?! Ja kce, zamias umrzyka, dać ik córce żywego
chłopa do łóżka!! I dam!! Słysys mnie? dam, chociabym miała cartu przędąc duse!! Chociabyś
miał kamieniem we mnie prasnąć!! (Podchodząc do Ojca i ściągając go z łóżka)
Wstawaj. Uozdziwaj się. Idziemy spać.
OJCIEC
(zabierając się do ściągania butów)
Do cna go uodmieniły. Do cna.
23
MATKA
(gwałtownie chwyta poduszkę i paltot leżący na ziemi. Poduszkę kładzie w głowach Frankowego
łóżka, paltot zawiesza na gwoździu składa poprzednio cerowaną koszulę i wrzuca
do skrzyni wreszcie klęka przed Frankowym łóżkiem i odmawia krótki pacierz).
OJCIEC
(w czasie tego zdjął, postękując, buty, prasnął je w kąt rozwinął onucki, prasnął je w kąt,
zdjął kurtkę, potem klęknął przed familijnym łóżkiem, zmówił, również krótki, pacierz i
sztucznie wlazł przez Zośkę do familijnego łóżka, ażeby zająć miejsce od ściany. Łóżko zatrzeszczało).
MATKA
(po skończeniu pacierza wstaje, zdejmuje kaftan i buty zbliża się do lampy i biorąc w palce
zakrętkę, mówi do Franka, ale nie patrząc w jego stronę)
Gase.
FRANEK
(jak legł, tak leży na ławie).
MATKA
(po chwili)
Słysys , Franek? gase.
(Milczenie).
MATKA
A dyć nie bedzies jak ten pies...
(Milczenie).
MATKA
E!... ni mam casu na kumedyje (szybko przykręca lampę i gasi ją głośnym dmuchnięciem).
(Światło księżycowe wpada przez szybki i srebrzy koszule Franka i Matki. Na koszuli Franka
rozdarcie zamienia się w czarną plamę).
MATKA
(po chwili wpatrywania się we Franka, rusza zamaszystym krokiem i nie wiadomo jakim cudem
mieści się w familijnym łóżku pod pierzyną). (Ze wsi dolatują pijackie śpiewy parobczaków
i ujadanie psów oczywiście dalekie).
MATKA
(po pauzie, urozmaiconej chrapaniem Ojca, podnosi się na wpół i przechylając się w stronę
Franka)
Boć tego mi przecie... nie zrobis.
(Milczenie).
Boć mi się przecie nie obwiesis, chopaku ty mój serdecny.
(Milczenie).
Boć mi was przecie wsyćkiego ino troje ostało przy życiu.
24
FRANEK
(powoli wstaje podchodzi do okna przez chwilę patrzy w świat parę razy kiwa tragicznie
głową zawraca opada na zewnętrzną ławę ramiona zarzuca na stół kładzie na nich
głowę i przybiera pozę człowieka śpiącego).
MATKA
(która z zapartym oddechem śledziła każdy ruch Franka).
Pockaj! Pockaj! Gorzcij ty jesce zapłaces za ten diabelski twój zawziontek! (rzuca głowę
na poduszkę jednym szarpnięciem dłoni nakrywa się pierzyną po uszy łóżko rozpaczliwie
trzeszczy).
OJCIEC
(wiercąc się i wydobywając z łóżka najwyższe tony)
Tyla gadania, tyla gruchu...
ZASŁONA
25
A K T D R U G I
IZBA W DOMU SZYWAŁÓW
Dekoracja ta sama, tylko przed ławą koło pieca stoi skórzana, żółta waliza, a obok niej rzucony
podróżny płaszcz i podróżna czapka. Na zewnętrznej ławie siedzi ANTEK. Ramiona zarzucił
na stół, na łokciu oparł czoło i śpi z twarzą najzupełniej niewidoczną. Poza jego jest
identyczna, jak poza Franka z końcem poprzedniej odsłony. Ubiór jego jest prawie zbytkowny,
sportowy. Po bardzo zakurzonych, amerykańskich żółtych trzewikach widać, że uszedł
kawał drogi. Na prawej ręce świeci złota bransoleta z zegarkiem. Zaczyna zmierzchać.
(Po podniesieniu zasłony pauza).
MATKA
(za sceną krótko, sucho ż twardo)
Kaze on jes.
ZOŚKA
(wchodząc i wskazując Antka)
A haw, mama. Jak lignął na stole, tak i leży.
(W chodzi Matka owinięta w chustę i z chustką na głowie. Za nią wchodzi Ojciec. Matka
przez czas dialogowania z Zośką i z Ojcem podchodzi do skrzyni, otwiera ją zdziera gwałtownym
ruchem chustkę z ramion i chustkę z głowy i po złożeniu chowa do skrzyni. Ojciec
zaś rzuca byle gdzie kapelusz i siada na familijnym łóżku. Ruchy Matki muszą być rwane,
gorączkowe. Ruchy Ojca tępe, drewniane. Atmosfera katastrofy: sprzedali krowę).
MATKA
(bezpośrednio po słowach Zośki)
Toś piknie doglondała chaupy.
ZOŚKA
Ino tyle, com skoczyła pozganiać gadzinę, i już właz.
MATKA`
A jakże ci ten wlazunek przedłożył
|
WÄ
tki
|