ďťż

- A nadszedł do niego list? - I to zaadresowany na maszynie do pisania...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ciekaw jestem, co w nim jest? To wszystko. - Głupi jesteś-roześmiała się cicho. - Trzeba go po prostu otworzyć. - Śpij, Molly. - Chodź tu, Blue. Chodź, pocałuj mnie i zapomnij o tym liście, co to ci zasnąć nie daje. Zresztą na pewno nie chodzi o list. Sam o tym wiesz. Chodź do swojej Molly, no już. Od jak dawna nie myślałem o niej w ten sposób? Kiedy to po raz ostatni wtulała się we mnie powoli, miękka i uległa, aż czułem się niczym pławiący się w rozkoszy Zły Człowiek. - Chcę ci coś szepnąć do ucha. Chcę ci coś powiedzieć, ale bardzo cichutko... Niemądry ze mnie człowiek. Zawsze pójdę do Molly, zawsze, na każde jej zawołanie, i to mimo że wszystko wiem, że spodziewam się po niej najgorszych rzeczy. Zaledwie spuściłem nogi na podłogę, już wrzasnęła: „Jim-my!' tak głośno, że pewnie zbudziła całe miasto. - Jimmy! Drzwi do ziemianki natychmiast się otworzyły. W nikłym świetle nocy stanął w nich chłopiec wyrwany ze snu, ze strzelbą gotową do strzału. - Trzymaj się z daleka ode mnie, burmistrzu. Nie podchodź! Spróbuj mnie dotknąć, a zobaczysz! Zobaczysz, obleśny stary skurwielu! Jakże dobrze znałem ten ton jej głosu. Jęknąłem, rzuciłem się na chłopca i wyrwałem mu broń z rąk. Zataczając się podszedł do łóżka Molly i padł w jej objęcia. Trząsł się na całym ciele. - No dobrze już, dobrze, Jim. Nic się Molly nie stało, przestań. Chwyciłem go za ramię i odciągnąłem na bok. 130 - Wracaj do łóżka - powiedziałem i pchnąłem go w Stronę drzwi. - Idź. bo jak nie, to wygarbuję ci skórę! Postępując za nim pchnąłem go tak silnie, że potknął się o próg i upadł. - Oooo! - zawołał i zaczął sobie pocierać palce stóp. Zostawiłem go w tej pozycji. Siedział na ziemi i płakał. Nowiuteńką, lśniącą, naoliwioną dubeltówką wyrżnąłem jak młotem w blat biurka, ale nie złamała się. Molly siedziała w łóżku, z kołdrą podciągniętą pod brodę, z rozpuszczonymi włosami i parskała śmiechem przez zaciśnięte usta. Rzuciłem w nią strzelbą, która rąbnęła w ścianę i spadła na łóżko. Molly zamilkła. Zrobiła minę osoby ciężko obrażonej, ale Zarazem cierpiącej i cierpliwej. Zatrzasnąłem drzwi. Usiadłem, pochyliłem głowę i ukryłem twarz w dłoniach. Jakże mogłem być tak głupi, taki ślepy? Boże, wybacz mi moją tępotę! Jakże strasznie żal zrobiło mi się dzieciaka. Czyżby wszystko, nawet jej dawna dla mnie łaskawość, miała na celu skorumpowanie go? Molly przygotowywała chłopca na spotkanie ze Złym Człowiekiem, ujeżdżała go, by stał się posłusznym wierzchowcem, na którym będzie mogła pogalopować do piekła. A ja to dopiero teraz zauważyłem i nawet nie wpadło mi do głowy, że to Jimmy jest jej ofiarą, nie ja. Nazajutrz rano poszedłem do Zara. - Śniadanko dla burmistrza?- zapytała Mae cichym głosem, gdy zobaczyła mnie w drzwiach. - Coś mi się widzi, że przydałby ci się jeden głębszy. Lokal był prawie pusty. Kilku klientów spało z głowami na stole. Zimne powietrze przesycone było zaduchem nocy. - Nie ma Berta? - Pewnie myślisz, że on wylezie z ciepłych betów tylko dlatego, że czeka na niego robota? - odpowiedziała nalewając mi whisky do szklanki. - Nie ma ochoty rozstać się ze swoją Chineczką. Wziąłem od niej szklankę. - Ta twoja żona dobrze ci daje w kość, no nie, Blue? 131 - Co takiego? - Jak facet wygląda od rana tak jak ty, to albo dokucza mu baba, albo wątroba. O ile wiem, wątrobę masz w porządku. - Ty też nie wyglądasz najlepiej - odparłem. Była rzeczywiście blada, no i straciła sporo na wadze. -Chyba nie służy ci ten natłok klientów. - A niech to szlag trafi. - Mae masowała sobie energicznie czoło. - Nie ma nawet kiedy odetchnąć świeżym powietrzem. Dawniej pracowało się tylko w weekendy, a teraz co dzień jest sobota. Zar zszedł z góry tupiąc ciężkimi buciorami. Ubierał się teraz całkiem elegancko. - La, la, la - podśpiewywał. Podszedł do Mae i uszczypnął ją w policzek. - Maeszka - zagadnął, ale ona odtrąciła jego rękę, wzięła szklankę i usiadła. - Blue - uśmiechnął się do mnie Rosjanin.-Właśnie chciałem się z tobą zobaczyć. Jest coś ważnego do obgadania. - Nie teraz. Zar. - Właśnie że teraz. Musisz mnie wysłuchać. - Wyjął z kieszeni starannie złożony kawałek gazety. - W Silver City jest Towarzystwo, co za trzysta dolarów przyjeżdża z wiertłem parowym i raz, dwa robi ci studnię. - I co z tego? - Mówię ci to, bo nie chcę, żebyś był potem zły. Chcę ich sprowadzić. Będę miał własną wodę. - Winszuję. - Nie będę sprzedawał wody, przyrzekam ci to. . Mae roześmiała się. Zar obrócił się w jej stronę i zmierzył groźnym spojrzeniem. - Zar - odparłem - rób, co chcesz. Ale jak ty wywiercisz sobie studnię, to Izaak Maple Zaraz zrobi to samo. Wiesz o tym doskonale. - Co mnie to obchodzi - powiedział i wzruszył ramionami. - Więc dlaczego myślisz, że mnie obchodzą twoje zamiary? Zrobisz, jak będziesz chciał. Powodzenia. Dwaj mężczyźni weszli do lokalu, po chwili jeszcze 132 kilku. Zaczynał się dzień. Położyłem pieniądze na ladę i wyszedłem. Na werandzie zatrzymał mnie jakiś facet. - Dzień dobry, burmistrzu - wymamrotał. -Co słychać nowego? - Jak coś będzie, wszyscy się o tym dowiedzą - uciąłem rozmowę. - Wiem, burmistrzu, ale ja nie mogę... - Proszę przyjść do mnie później - powiedziałem. - Teraz mam inne sprawy na głowie. Izaak wykładał towary na werandę. Wciągnęłem go do sklepu i porozmawiałem z nim przez kilka minut. Kiedy z nim skończyłem, wróciłem do domu. Molly spała. Jimmy'ego nie było. Już koło dziesiątej powietrze zrobiło się gorące i nieruchome jak w południe. Z namiotu -jadłodajni wyszło kilku mężczyzn. Dłubali w zębach. Przy wejściu natknąłem się na Szweda, który wynosił dwa puste czajniki. - Szukam mojego chłopaka-zagadnąłem go. - Owszem - uśmiechnął się.-Jest u mnie. Nie znalazłem Jimmy'ego przy żadnym z długich stołów. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Było tam ze dwunastu klientów. Jimmy'ego znalazłem na zapleczu. Siedział w kucki na podłodze, zwijał placki i pakował je do ust. Nawet głowy nie podniósł
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.