Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
I będzie po paradzie!
— Czemu nie! Bardzo chętnie, panie pustelniku! — zgodził się Zeflik i podarował flintę pustelnikowi.
— Lecz, żeby¶ nie powiedział; zacny wojaku, że ze mnie jaki¶ tam wydrwigrosz, to znajdę co¶ dla ciebie. Oto trzymaj! — i pustelnik wręczył mu talara, bochenek chleba i manierkę z winem.
Zeflik podziękował i ruszył w drogę. Talara wsun±ł do kieszeni, a chleb z manierk± do tornistra. Był ogromnie rad, że pozbył się flinty podobnej do chudej armaty. I z tej rado¶ci ""zacz±ł znowu ¶piewać niesłychanie piękn± piosenkę o czterecB koniach we dworze, co żaden nimi nie orze. ~^"—-~. __
To było tak bardzo piękne ¶piewanie, że rozczochrana wrona prędko zwołała wszystkie ptaki, a więc słowiki, sikorki, dzięcioły, szpaki, trznadle i które tam jeszcze spotkała, i wrzeszczała ol¶niona:
— Fiks laudon, to jest piosenka!... Słyszycie, ptaszecz-kowie złoci? Czy potrafi kto¶ z was tak pięknie ¶piewać? Nie potrafi! Tylko ja jedna ¶piewam piękniej aniżeli ten wojak, no i mój dziadek gawron z ko¶cielnej wieży. On
« zawsze pomaga ¶piewać organi¶cie Pietrali, gdy ten jest pijany. A mój pradziadek ¶piewał tę piosenkę na swoim weselu. Ptaszkowie! Klaskajcie! —- zakrakała i jęła klaskać skrzydłami. Za jej przykładem klaskały wszystkie ptaki.
Zeflik jednak nie zważał na ich klaskanie, tylko szedł i ¶piewał. A gdy w piosence o czterech koniach zabrakło
22*
339
już zwrotek, przestał ¶piewać. Koło południa znalazł się na sporej polanie. Pomy¶lał, że już pora odpocz±ć, zje¶ć kęs chleba, zapić łykiem wina, pokrzepić się na ciele i na duchu. Dalek± miał bowiem jeszcze drogę do matuli i Sta-zyjki, wypłakuj±cych za nim oczy z tęsknoty. Wszak jeszcze musi przej¶ć siedem gór i siedem rzek, by nareszcie dotrzeć do swojej wsi.
Usiadł więc pod dębem. Zaledwie wyj±ł z tornistra chleb, sk±d się weĽ, to się weĽ, stanęła przed nim siwa babuleńka. Wspierała się na kijaszku, na plecach za¶ miała wi±zkę chrustu.
— Mój złociutki wojaku! — zaczęła. — Taka jestem głodna...
Zeflik miał dobre serce, więc tak jej rzekł:
— Babciu, mam chleb, podzielimy się!
I podzielił się chlebem z babuleńk±. A gdy zjadła, znowu rzekła:
— Mój złociutki wojaku! Strasznie chce mi się pić!
Zeflik miał dobre serce, więc pomy¶lał: „Było nie było!" — i podał babci manierkę z winem. Babcia wino wypiła i rzekła:
— Ha, dobre było wino! Już teraz dalej widzę!... Ale, mój złociutki wojaku, u mnie straszna bieda!... Ani grosika nie mam! ¦
Zeflik miał dobre serce, pomy¶lał: „Było nie było!" — i podał babci talara. Babcia chuchnęła nań i schowała za pazuchę. A potem znowu rzekła:
— Widzę, że dobry z ciebie człowiek, mój złociutki wojaku! Chciałabym cię jako¶ wynagrodzić za to ludzkie serce. Oto na twoim kabacie widzę niciany guzik. Nie przystoi to walecznemu wojakowi, by na jego kabacie dyndał guzik! ChodĽ ze mn±, przyszyję ci inny. A po drodze zaniesiesz mi tę wi±zkę chrustu do chałupki, bom stara i słaba!
340
„Było nie było! — pomy¶lał Zeflik.- — Trzeba babci pomóc!" Zarzucił więc chrust na plecy i poszedł za ni±. Szli i szli, aż przyszli do małej chałupki z jednym okienkiem. Babcia kazała Zeflikowi zdj±ć kabat z nicianym guzikiem i poczekać na dworze. Kabat zabrała do chałupki i, nie trwało długo, wyniosła go z powrotem. Na miejscu nicianego srebrzył się ¶liczny guzek ze szczerego srebra.
I babcia tak rzekła:
— Pamiętaj, złociutki wojaku! Gdy będziesz w bardzo wielkiej potrzebie lub niebezpieczeństwie, pokręć lekko tym srebrnym guzikiem i powiedz takie zaklęcie:
Fiku, miku, mój guziku, Pamięłajże o Zefliku!...
— To wystarczy* -*- zdziwił się Zeflik.
— Najzupełniej! """¦
Zeflik podziękował bardzó^-pigknie i poszedł.
Szedł i szedł, aż przeszedł pierwsz± górę i przeszedł w bród pierwsz± rzekę. Za rzek± było duże miasto. Zeflik wszedł do miasta i ogromnie się wszystkiemu dziwił. A głodny był już bardzo. Patrzy, a na ulicach pełno ludzi pięknie ubranych, z dużymi brzuchami, najedzonych i sapi±cych, a w oknach wystawowych ¶liczne bochenki chleba, wieńce kiełbasy, smażone kiszki, czyli krupnioki, sardynki, turecki miód, jabłka, kołacze, pomidory, piklingi i wszystko. Zeflik patrzył i ¶linka płynęła mu do ust. Pomy¶lał, że popatrzy do tornistra, czy nie została tam jaka okruszyna z tego bochenka, który zjadł z babci±. Nie miał jednak gdzie usi±¶ć więc poszedł dalej. Przechodził —• a było to już na przedmie¶ciu — koło karczmy. Przed karczm± stał' karczmarz w usmolonym fartuchu. Ujrzał Zeflika i zawołał:
341
k A
— Hej, wojaku! Z wojny wracacie?
— Z wojny! — burkn±ł Zeflik trochę zły, gdyż był głodny.
— Jeste¶cie głodny?
— Pewnie, że głodny!
— A nie macie gdzie nocować?
— Nie mam!
— To chodĽcie do mojej karczmy! Prze¶picie się w go¶cinnym pokoju pod pierzyn±, w kuchni moja baba piecze na rożnie prosiaka, wino mam niezgorsze w piwnicy, pojecie sobie, popijecie i wy¶picie się jak sam pan generał! No chodĽcie!
— Wszystko byłoby dobrze, karczmarzu, lecz nie mam ani grosika!
— Nie plećcie, panie wojaku, nie! Któż to widział, żeby wojak, wracaj±cy z wojny, nie miał zdobycznych talarów? Macie ich z pewno¶ci± pełne kieszenie!
— Nie wierzycie? To popatrzcie się! — rzekł Zeflik, i na dowód, że mówi prawdę, j±ł wywracać kieszenie
|
WÄ…tki
|