ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Bo to
wszystko już ci przeszło. Tłumaczysz się, że
zbyt często ludzie cię okłamywali, nadużywali,
wykorzystywali, posługiwali się tobą i wyręczali,
że przejrzałeś wszystkie ich machinacje i mani-
pulacje, i już masz tego dość, że za dużo straci-
łeś na takie życie pieniędzy i energii. Mówisz,
że najwyższy czas, by się o siebie samego za-
troszczyć, by zadbać o swoje własne interesy.
Niech się ktoś inny pomęczy. Niech kto inny
urabia sobie ręce aż po same łokcie, naraża
się, mówi prawdę w oczy tym, którym się to na-
leży, nadstawia karku. Tobie już to minęło. Za
to wszystko dobre, co zrobiłeś dla innych w ży-
ciu, odpłacili ci ludzie niewdzięcznością. Nie ty
otrzymywałeś słowa podziękowania i uznania,
nagrody, wyróżnienia, podwyżki, lepsze stano-
wiska, ale tacy, którzy absolutnie na to nie za-
sługiwali. Teraz już jest całkiem inaczej niż dawniej.
Teraz skrupulatnie pilnujesz godzin pracy: ani
jedna minuta więcej. Dokładnie wyliczasz, ile ci
się należy ile inni za tę samą robotę dostają.
A poza tym postawiłeś sobie nową zasadę: nie
przejmować się pracą. Nie spieszyć się, bo się
nie pali. Oszczędzać się, bo szkoda życia na
jakąś tam robotę. Żyć na półobrotach. Na poło-
wie swoich możliwości. Przyłapujesz się nawet
na tym, że markujesz pracę. Udajesz gorliwość,
zaangażowanie. Wiesz, co do ciebie należy. Ale się nie angażujesz. Starasz się przeczekać.
Wreszcie ktoś musi się wziąć za to. Obserwu-
jesz pilnie, kto się poderwie do twojej roboty.
Może nawet będziesz mu towarzyszył i patrzył,
czy daje sobie radę. Nie obiecujesz, ale może
go wesprzesz pociechą, albo gdy zobaczysz,
że nie potrafi podołać, podrzucisz mu kogoś
do pomocy; lub zastąpisz go kimś innym. W
każdym razie ty sam nie masz zamiaru brać
żadnej odpowiedzialności. Już wiesz dobrze,
co to znaczy, przekonałeś się, doświadczyłeś
na własnej skórze. Teraz niech inny dźwiga ten
twój krzyż. Zamiast samemu nieść, najlepiej włożyć
krzyż na ramiona drugiego człowieka: Jezusa,
który będzie niósł w tym człowieku twój krzyż. STACJA III JEZUS UPADA POD KRZYŻEM l ty stoisz i patrzysz na człowieka, który leży
u twoich stóp. Nie potrafi iść dalej. Przerwał
swoją drogę. Załamał się. Ma już wszystkiego
dość: ludzi, świata, siebie życia. Na granicy
samobójstwa. Nie chce mu się dalej żyć. Nie
umie sobie poradzić z sobą samym. Zachowuje
się nienormalnie. Faktycznie skrzywdzono go,
ale on nie potrafi poza tę krzywdę wyjść. Wciąż
opowiada o tym, że go zniszczyli, a przecież
naprawdę nikt nikogo nie potrafi zniszczyć, je-
żeli człowiek sam się nie podda. Przecież na-
prawdę tylko człowiek sam siebie może zni-
szczyć. Ale on tego nie chce przyjąć. Gdy mu
się to tłumaczy wybucha. Oburza się, że lu-
dzie go nie rozumieją, że nie są w stanie wczuć
się w jego sytuację, że gdyby sami przeżyli to,
co on przeżył, to by inaczej mówili. Wciąż roz-
wodzi się nad swoją krzywdą, wciąż do tego
samego powraca. Analizuje swoją klęskę na
wszystkie możliwe sposoby. Uczynił z niej cen-
tralny punkt obecnego życia. Utknął w tamtym
wydarzeniu i nie jest w stanie naprzód ruszyć.
Ptak z przetrąconym skrzydłem, niezdolny do
dalszego lotu. Chorobliwie wiąże wszystkie inne fakty z tamtą sprawą. Posądza coraz wię-
cej ludzi o złą wolę, o sprzysiężenie przeciwko
niemu. Krąg podejrzanych rozszerza się, ogar-
nia coraz bliższych ludzi, aż na końcu nie pozo-
staje nikt, komu by wierzył, do kogo by miał
zaufanie, przed kim mógłby się wypowiedzieć.
W ten sposób coraz więcej ludzi rozgorycza,
zniechęca do siebie. Odsuwają się od niego
zrażeni tym ciągłym powracaniem do tego sa-
mego, wyrzutami, jakie im czyni. Nie chcą go
już dłużej słuchać, bo nie chce im się nadal
towarzyszyć mu i tkwić w tym samym miejscu.
Nudne jest dla nich prostowanie po tysiąc razy
jego fałszywych wniosków, aby przy następ-
nym spotkaniu usłyszeć znowu to samo powta-
rzane z uporem maniaka. Staje się coraz bar-
dziewj pośmiewiskiem nawet tych, którzy go
początkowo bronili. Już nie po cichu, ale w głos
ludzie kpią z niego, biorą go sobie za przedmiot
żartów. To wszystko do niego dochodzi, tym
bardziej go rozgorycza, zniechęca, uprzedza.
Chcesz od niego odejść? Takiego go zostawić?
Swojego kolegę. Albo jak to teraz zwykł je-
steś mówić swojego dawnego kolegę. Wy-
kręcasz się od niego. Unikasz go jak możesz.
Mówisz mu, że nie masz czasu, że jesteś zaję-
ty, że niech przyjdzie może innym razem. Nie
chce ci się go wysłuchiwać do końca. Przery-
wasz mu. Zbywasz go. Ale chwalisz się, że na-
wet ludzie obcy podziwiają cię, że masz tyle
cierpliwości dla niego. Nie pocieszaj się tymi stwierdzeniami. To nie
wystarczy, że jesteś taki, jak to mówisz: cierpli-
wy. Nie wystarczy bierna postawa. Trzeba się
schylić i spróbować dźwignąć tego, który upadł.
Trzeba mu pomóc. Mówisz: dlaczego ja, jest tylu innych, jego krewnych i jego przyjaciół. Że
to ich pierwszy obowiązek. Ale tyle czasu upły-
nęło i nikt z nich nie zajął się tym człowiekiem.
A przecież to jest też twój bliźni. Spróbuj go
uratować. Spróbuj go dźwignąć. Przywrócić go
do normalnego życia. Wiesz jak to zrobić, bo go
dobrze znasz, tyle czasu obserwujesz go. A ty wciąż stoisz bez ruchu i przyglądasz się
człowiekowi leżącemu u twoich stóp: Chrystu-
sowi czekającemu na twoją pomoc. STACJA IV SPOTKANIE MATKI NAJŚWIĘTSZEJ
Z JEZUSEM NIOSĄCYM KRZYŻ l ty spotkasz najdroższego ci człowieka na jego
drodze krzyżowej. Z przerażeniem zobaczysz,
jak jest bardzo zmieniony. Udajesz, że tego nie
dostrzegasz, ale w pierwszej chwili prawie go
nie poznałeś. Bardzo cierpi. Jesteś stężały od
bólu i z trudem powstrzymujesz się od płaczu.
Wiesz, że na nic się nie możesz mu przydać.
Po prostu nic nie jesteś w stanie zrobić. Ty,
który dla niego jesteś gotów wszystkiego się
podjąć, jesteś zupełnie bezsilny, I to jest dla
ciebie najstraszniejsze. Z tego, co widzisz, jak
i z tego co mówi, orientujesz się, że jest zupeł-
nie samotny. Nie ma przy nim nikogo życzliwe-
go
|
WÄ
tki
|