ďťż

— Teraz bawi się w politykę, sir — powiedział technik...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Marks mógłby przy nim uchodzić za prawicowca. Chce pan posłuchać? — Chyba powinienem — odparł Flint przygnębionym tonem. Włączono głośnik. Wśród trzasków dał się słyszeć perorujący z zapamiętaniem Wilt. — Musimy unicestwić system kapitalistyczny doszczętnie. Bez najmniejszego wahania musimy zlikwidować resztki klasy panującej i zaszczepić proletariacką świadomość w umysłach robotników. Najłatwiej będzie to osiągnąć, demaskując faszystowski charakter pseudodemokracji poprzez stosowanie terroru wobec policji i lum-penkierownictwa międzynarodowej finansjery. Jedynie wykazując fundamentalną sprzeczność między... — Chryste, brzmi to, jakby recytował jakiś cholerny podręcznik — stwierdził mimo woli trafnie Flint. — Mamy na poddaszu małego Mao. Przekażcie te taśmy Brygadzie Idiotów. Może będą nam mogli wyjaśnić, co to takiego lumpenkierownictwo. — Helikopter jest w drodze — zameldował major. —- Telefon ma wbudowaną tnikrokamerę telewizyjną. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce zobaczymy, co się tam na górze dzieje. — Jakbym miał na to ochotę — mruknął Flint i wycofał się, aby poszukać schronienia w toalecie. Pięć minut później helikopter przeleciał nad rosnącym w głębi posesji sadem, zawisł na chwilę nad numerem dziewiątym i telefon polowy śmignął przez okno balkonowe na poddasze. Gdy pilot uniósł maszynę, widać było kabel snujący się za nią jak nić mechanicznego pająka. Inspektor Flint wyłonił się z toalety, aby usłyszeć, że Chinanda jest znowu na linii. — Chce wiedzieć, dlaczego nie oczyściliśmy wody, sir:— zameldował technik. Flint usiadł z westchnieniem na krześle i odebrał telefon. — Posłuchaj, Miguel — zaczął, naśladując przyjazny ton nadin-spektora. — Możesz mi nie uwierzyć, ale... Potok wyzwisk zaświadczył aż nadto wyraźnie, że terrorysta nie wierzy. — Już dobrze. Ze wszystkim się zgadzam — wtrącił Flint, kiedy Chinandzie zabrakło epitetów. — Chcę ci tylko powiedzieć, że nie ma nas na poddaszu i nie wrzuciliśmy niczego do wody. — Więc dlaczego dostarczacie im helikopterem broń? — To nie była broń. Tak się składa, że dostarczyliśmy im telefon, aby móc z nimi rozmawiać... Tak, rzeczywiście nie brzmi to prawdopodobnie. Sam to przyznaję... Nie, to nie my. Może to ta... 167 — Alternatywna Armia Ludowa — podpowiedział sierżant. — Alternatywna Armia Ludowa — powtórzył Flint. — To oni musieli wrzucić cos' do wody, Miguelu... Co?... Nie lubisz, jak się ciebie nazywa Miguelem... Ściśle biorąc, ja niespecjalnie lubię, jak się mnie nazywa policyjną świnią... Tak, słyszałem. Słyszałem za pierwszym razem. Jeśli łaskawie zejdziesz z linii, porozmawiam z tymi draniami z góry. I Flint odłożył słuchawkę. — W porządku, teraz połączcie mnie z poddaszem. I to migiem. Czas ucieka. I uciekał jeszcze przez następny kwadrans. Niespodziewane powtórne pojawienie się helikoptera, dokładnie w chwili, gdy Wilt alternatywnie przerzucił się z seksu na politykę, pomieszało mu szyki. Osłabiwszy swą ofiarę fizycznie, zaczął ją osłabiać psychicznie, cytując tego skończonego kretyna Bilgera w jego najbardziej markuzjańskim wydaniu. Nie było to zbyt trudne, zwłaszcza że sam Wilt od lat rozmyślał nad niesprawiedliwością ludzkiego losu. Kontakty z czwartą tynkarską nauczyły go, że należy do społeczeństwa stosunkowo uprzywilejowanego. Wprawdzie tynkarze zarabiali więcej od niego i byli wręcz bogaci, ale nie zmieniało to faktu, że urodził się w zamożnym kraju o łagodnym klimacie i wyrafinowanych instytucjach politycznych, które kształtowały się przez wieki. A przede wszystkim urodził się w społeczeństwie industrialnym. Tymczasem ogromna większość rodzaju ludzkiego żyła w skrajnym ubóstwie i strachu, pod groźbą śmierci głodowej, zapadała na uleczalne choroby, których nie leczono, i podlegała despotycznym rządom. Do pewnego stopnia Wilt solidaryzował się z tymi, którzy próbowali zlikwidować te nierówności. Wysiłki Inplupu Evy mogły być niezbyt skuteczne, ale przynajmniej wynikały ze szczerych pobudek i nikomu nie szkodziły. Natomiast terroryzowanie niewinnych ludzi, mordowanie mężczyzn, kobiet i dzieci było jednocześnie nieskuteczne i barbarzyńskie. Co różniło terrorystów i ich ofiary? Tylko poglądy. Chinanda i Gudrun Schautz pochodzili z zamożnych rodzin, a i Baggisha, syna bejruckiego sklepikarza, też trudno byłoby nazwać biednym. Żadnego z tych samozwańczych katów nie pchnę- 168 la do zabijania rozpacz nędzy i o ile Wilt zdołał się zorientować, ich fanatyzm nie miał źródła w żadnej konkretnej idei. Nie próbowali wypędzić Brytyjczyków z Ulsteru,.Izraelczyków ze wzgórz Golan ani nawet Turków z Cypru. Byli politycznymi pozerami, którzy upatrzyli sobie na wroga samo życie. Krótko mówiąc, byli mordercami z wyboru, psychopatami zasłaniającymi swe motywy parawanem utopijnej teorii. Podniecała ich władza, władza zadawania bólu i siania strachu. Nawet ich gotowość na śmierć była demonstracją władzy, jakąś chorą, infantylną formą masochistycznej pokuty nie za własne ohydne zbrodnie, lecz. za to, że w ogóle żyją. Istniały niewątpliwie również inne przyczyny takiego stanu rzeczy, związane z domem rodzinnym czy nauką siadania na nocniku, ale Wilt już w to nie wnikał. Wystarczał mu fakt, że terroryści są nosicielami tej samej politycznej wścieklizny, która doprowadziła Hitlera do stworzenia Oświęcimia i samobójstwa w bunkrze, a Kambodżan do bratobójczych masowych mordów. Terrorystom nie należało się współczucie. Wilt musiał bronić swoich dzieci i mógł mu w tym pomóc jedynie własny rozum. Tak więc rozpaczliwie starając się utrzyma Gudrun Schautz w izolacji i niepewności, recytował markuzjańskie dogmaty, dopóki nie przerwał mu helikopter. Kiedy zamknięty w drewnianej skrzynce telefon wleciał przez okno, Wilt rzucił się na kuchenną podłogę. — Do łazienki! — wrzasnął w przekonaniu, że to bomba z gazem łzawiącym. Zupełnie niepotrzebnie, bo panna Schautz już tam była. Poczołgał się do niej. — Wiedzą, że tu jesteśmy — wyszeptała. — Wiedzą, że ja tu jestem — sprostował Wilt, wdzięczny policji za dostarczenie dowodu na to, że jest człowiekiem ściganym przez prawo. — Czego mogliby chcieć od ciebie? — Zamknęli mnie w łazience. Po co mieliby to robić, gdyby nie chodziło im o mnie? — Po co mieliby to robić, gdyby chodziło im o ciebie? — odparł Wilt. — Zgarnęliby cię natychmiast. — Zamilkł na chwilę i popatrzył na nią twardo w odbitym od sufitu świetle. — Ale jak wpadli na mój trop? Cały czas zadaję sobie to pytanie. Kto im powiedział? Gudrun Schautz odwzajemniła jego spojrzenie, zadając sobie w duchu wiele pytań. 169 — Dlaczego tak na mnie patrzysz? Nie wiem, o czym mówisz. — Nie? — zapytał Wilt, zdecydowawszy, że sytuacja dojrzała do rozpętania kompletnego szaleństwa. — Wiesz, tylko udajesz. Wprowadzasz się do mojego domu, gdy operacja przebiega zgodnie z planem, a potem nagle pojawiają się Izraelczycy i sprawa jest kaput
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.