— Dokładnie w ten sposób mój najstarszy syn traktował swe zadanie — po- informowała j± DeAnne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Być może zauważyła pani jego projekt na wystawie. — Ach, nie wiem, czy przypomnę sobie dokładnie każdy, pani... hm... — Jestem DeAnne Fletcher. Oczy bibliotekarki natychmiast rozszerzyły się, błysnęła po raz kolejny swym ujmuj±cym u¶miechem. 127 — Ach tak, musi być pani matk± Steviego Fletchera! — To prawda. — Naprawdę, nieprzeciętny chłopak — o¶wiadczyła bibliotekarka. — Fak- tycznie, jego projekt pamiętam. RzeĽbiony ogród, ¶rodowisko podmorskie, o ile wiem. Z o¶miornic± i t± rozgwiazd± próbuj±c± otworzyć małża — zauważyłam też, że rekin połyka malutk± rybkę. Trochę straszne, być może, lecz bardzo twór- cze. Musi być pani dumna z syna, że otrzymał wstęgę za pierwsze miejsce. — Pierwsze miejsce? Stevie powiedział mi, że otrzymał trójkę. — Co za niedorzeczno¶ć! Dr Mariner sama tu się zjawiła, aby je ocenić, i za- nim przejrzała pozostałe plakaty, powiesiła błękitn± wst±żkę przy projekcie Ste- viego, mówi±c: „To tu zostanie, dopóki nie znajdę czego¶, co będzie jeszcze lep- sze". I oczywi¶cie nie znalazła, gdyż na tym skończyła odbieranie prac. Czy to nie okropne, co uczyniły inne dzieci? Przypuszczam, że były zazdrosne, mimo to post±piły ohydnie, paćkaj±c tę pracę w ten sposób. Więc ta czę¶ć opowie¶ci Steviego pokrywała się z prawd±. A słowo paćkać musiało być popularne w Steuben do tego stopnia, że wykształcona, czcigodna pani jak ta mogła go swobodnie używać. — Tak, przypuszczam, że Stevie był raczej rozczarowany — powiedziała De- Anne. — Taki z niego spokojny chłopiec. — Bibliotekarka się zamy¶liła. — Spę- dza tu każd± przerwę, wie pani? S±dzę, że musiał przeczytać połowę... hm, me- diów. .. w moim małym... hm, centrum medialnym. — Mrugnęła. — Każd± przerwę? — spytała DeAnne. — Wiem, że uwielbia czytać, miałam jednak nadzieję, że będzie się bawił z pozostałymi dziećmi. — Też s±dzę, że jest lepiej, kiedy dzieci bawi± się z sob± — przyznała biblio- tekarka. — Skoro jednak nie lgnie do innych, lepiej niech ma ksi±żkę za kompana niż powietrze, nie uważa pani? — No tak, naturalnie — zgodziła się DeAnne. — Cóż, nie chciałabym spra- wiać pani kłopotu. Poza tym nie mogę się doczekać, kiedy opowiem tacie Steviego o błękitnej wst±żce. Ciekawe, gdzie ona jest! — Oczywi¶cie, przekazano j± pani Jones, by pokazała j± w klasie. Zwykle trzymaj± je tam do końca roku, po czym wysyłaj± wraz z uczniem do domu. DeAnne pożegnała się grzecznie i wyszła, czuj±c się o wiele lepiej. Tyle tylko że Stevie nie powiedział jej całej prawdy dotycz±cej projektu. Czy to możliwe, że wci±ż próbował pozostawić rodziców w prze¶wiadczeniu, że Ľle zrobili, przepro- wadzaj±c się tutaj? Czy to możliwe, żeby nie przyznawał się do niczego dobrego zwi±zanego z t± szkoł±, by żyli w poczuciu winy? To nie było podobne do Stevie- go, lecz gdzie znajdowało się prawdziwe wyja¶nienie? Musi być strasznie zły. Po raz pierwszy DeAnne się zastanowiła. Czy nie powinni rozejrzeć się za le- karzem, który porozmawiałby ze Steviem, który pomógłby przeprowadzić chłop- 128 ca przez ten g±szcz problemów. Wyimaginowani przyjaciele. Teraz te kłamstwa. Zadzwoniła do Stępa i przyrzekł, że nie spóĽni się dzi¶ do domu. Żaden z kolegów, podrzucaj±cych go zwykłe do domu, nie mógł mu dzisiaj po- móc, je¶li chciał wyj¶ć o pi±tej. Żaden z programistów nie opuszczał firmy przed siódm±. Zabrał się więc z dwiema sekretarkami, tymi odbieraj±cymi zamówienia dla Eight Bits Inc. pod bezpłatnym numerem. Przez cał± drogę do domu męczy- ło go uczucie, że co¶ nie pasuje mu podczas powrotnej jazdy. Nie chodziło przy tym wcale o dwie dziewczyny szczebiocz±ce na przednich siedzeniach i fakt, że z tyłu w samochodzie kolana zatykaj± mu uszy. Dopiero kiedy zaparkowali przed domem i zauważył zaro¶nięty trawnik, krzycz±cy wprost o kosiarkę, u¶wiadomił sobie, co go wewnętrznie niepokoiło. Było widno! W ci±gu tych dwóch miesięcy, kiedy pracował w Eight Bits Inc., ani razu za dnia nie wrócił do domu. Podziękował dziewczynom za podwiezienie i wszedł do mieszkania. DeAnne siedziała w salonie, graj±c na fortepianie, podczas gdy Robbie ¶piewał, a Elizabeth gwizdała i wybijała rytm pałeczkami. Piosenka miała tytuł „Jezus chce, abym była promieniem słońca". — Jako¶ nigdy nie przyszło mi do głowy, by ta piosenka wymagała wsparcia sekcji perkusji — przywitał się Step. — Tatu¶! — krzykn±ł Robbie. — Robot! — odpowiedział Step. Robbie podbiegł do niego, a on podrzucił go i złapał. — Tatu¶! — wrzasnęła Betsy. — Betsy Wetsy! — odparł Step. — Pewnego dnia łupniesz ich głowami o sufit — ostrzegła DeAnne. Step wyrzucił Betsy w powietrze. Kiedy już j± złapał, podniósł wysoko i do- tkn±ł głow± sufitu. — Aua ua uaaa...! — zawyła Betsy. — Nie b±dĽ mięczakiem, Betsy — rzekł z u¶miechem Step. — To cię w ogóle nie bolało, tylko się z tob± bawiłem. — Auaa...! — Betsy pobiegła do mamy. — A nie mówiłam? — rzekła z wyrzutem DeAnne. — Betsy to mięczak! — wykrzykn±ł Robbie. — Betsy, mięczak! Możesz mn± waln±ć o sufit, tato! — Lepiej nie — odmówił Step. — Twoja głowa może spowodować pęknięcie muru. — Nie dbam o to! — nalegał Robbie. — Nie wierzę własnym oczom, że wróciłe¶ wcze¶niej do domu. — DeAnne pokręciła głow±. — Powiedziałem, że przyjdę, skoro mnie prosiła¶. 129 — Ale nie miałam nadziei, że będzie to kwadrans po pi±tej — przyznała. — A może cię wylali? — Jeszcze nie. Choć po dzisiejszym dniu nie jest to wykluczone. — Ponieważ wyszedłe¶ o pi±tej? — zapytała zdziwiona. — Trawnik zarósł już niemiłosiernie — zmienił temat. — Nie zauważyłem tego do tej pory. — Bo wczoraj nie był tak zaro¶nięty, jak jest dzisiaj. Dlaczego mieliby cię zwalniać po dzisiejszym dniu? — Gdyż ostatecznie zebrałem się do kupy i wzi±łem od kowboja Boba kopię tej umowy, któr± z nim podpisałem
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.