ďťż

– To już połowa sukcesu – powiedział Baranowski...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Jeśli pomyślą, że to krajowa robota, wtedy i o serwis nie będą się martwić. – Tak się nie robi – zauważył Bruce. – Nie handluję tandetą. – To nie jest tandeta – uniósł się Baranowski. Zostawił skrzynię i wymachując łomem, wrócił do biura. – To dobry kawał roboty i każdy, kto choć trochę zna się na maszynach, z miejsca to rozpozna. – Ile? – spytał Bruce, czując, że Baranowski zajmuje właśnie pozycje obronne. – Za ile sztuk? Nie chcę sobie napytać kłopotów. Nie chcę rozbijać partii, wolę sprzedać komuś te maszyny na wyłączność. Jak panu puszczę trochę i komuś trochę, to będzie pan musiał uważać na konkurencję. – Nie będę ich sprzedawał w tej okolicy. – A gdzie? – W południowym Idaho. – W rejonie Boise? – Tak. – Gdzieś jeszcze? – Nie – stwierdził Bruce. – Mogę dać panu dwieście. – Za ile? Baranowski siadł przy biurku i zaczął coś liczyć. – Piętnaście tysięcy – powiedział w końcu. Bruce’a to niemal ogłuszyło. Szybko oszacował, że Baranowski życzy sobie po siedemdziesiąt pięć dolarów za maszynę. – Za dużo i za wiele – odpowiedział. – No to ile? Więcej nie mogę opuścić. – Może być pięćdziesiąt? – Żartuje pan? – rzucił cicho Baranowski. – Pięćdziesiąt to dla mnie prawie detal. – Nikt nie kupuje w detalu pięćdziesięciu maszyn do pisania. – A pan ile chce za nie brać, żeby zarobić przy takiej ilości? Dziwne ma pan metody sprzedaży. Wyraźnie brakuje panu doświadczenia – stwierdził Baranowski i wycofał się do magazynu. – Dobra – powiedział Bruce. – Niech będzie siedemdziesiąt pięć. – Przy siedemdziesięciu pięciu wyniesie to pana około stu dolarów za sztukę. – Nie. Siedemdziesiąt pięć po czterdzieści dolarów sztuka. – Cóż, miło było pana poznać – mruknął Baranowski, odwrócił się do Bruce’a plecami i zajął się skrzynią. – Kupię siedemdziesiąt pięć maszyn po czterdzieści dolarów za jedną. Płacę trzy tysiące gotówką. Mam gotówkę. Wezmę je bez gwarancji, ale muszą być identyczne z tą, którą mi pan pożyczył. I wszystkie w oryginalnych kartonach. Baranowski nawet się nie odezwał. – Dam panu czas do jutra. Będę czekać na telefon – powiedział Bruce i ruszył do drzwi. – Tę pożyczoną maszynę zostawiam na stole. Zamknął za sobą drzwi i nieco roztrzęsiony zszedł schodami na dół. Następnego dnia rano zadzwoniła do niego Susan. – Dostałam twój list – powiedziała. – Wygląda niczego sobie. Kupuj je. Bardzo jestem ich ciekawa. Jak myślisz, ile zdołasz przywieźć? – Czas pokaże – odparł Bruce. Dzień ciągnął się niemiłosiernie. Telefon odezwał się znów dopiero późnym popołudniem. Tym razem dzwonił oczywiście Baranowski. – Mogę zaproponować panu tylko jedno. Albo pan to przyjmie, albo nie. Nie zamierzam się targować. Sześćdziesiąt maszyn po pięćdziesiąt dolarów sztuka. Jak wiem, ma pan trzy tysiące do wydania, więc wyjdzie akurat. – No to się dogadaliśmy – stwierdził Bruce. – Dobra. Nie jestem zachwycony, ale wyraźnie nie ma pan za diabła doświadczenia w tej robocie, więc niech będzie. Tyle że proszę nie nachodzić mnie już więcej z podobnie niepoważnymi propozycjami. Niebawem Bruce znów podjechał pod magazyn. Spisali umowę na jednej z maszyn, Bruce zapłacił potwierdzonym czekiem. Potem załadowali sześćdziesiąt zapieczętowanych kartonów do mercury’ego. Bruce sprawdził, czy wszystkie noszą identyczne oznaczenia. – Chyba jednak je otworzę – powiedział nagle. Baranowski jęknął. – To ja mam je sprzedawać ludziom – rzekł Bruce. – A panu nie powinno to przeszkadzać. Wyładował sześćdziesiąt kartonów z samochodu i złożył je z powrotem na rampie załadunkowej. Mimo że stał nad nim skrzywiony cierpko Baranowski, otworzył wszystkie po kolei śrubokrętem. Każdą maszynę wyjmował i upewniał się, że to jest dokładnie to, za co zapłacił. Nie trafił na nic niespodziewanego, tyle że jedna miała wgniecioną z boku pokrywę. Baranowski bez słowa przyniósł z magazynu jeszcze jeden karton i wcisnął go Bruce’owi w ręce. – Powodzenia – powiedział i zniknął we wnętrzu hurtowni, tym razem na dobre. Bruce odjechał z sześćdziesięcioma przenośnymi maszynami do pisania. Wyraźnie czuł, jak amortyzatory samochodu siadają pod ich ciężarem. Czy dobrze zrobił? Było już za późno, żeby się nad tym zastanawiać. Zajrzał do motelu, spakował walizkę, zapłacił rachunek i ruszył z powrotem do Boise. Rozdział 14 Ponad dobę później, o pierwszej po północy, Bruce wjechał do Boise. Zaparkował przed domem, zamknął samochód i wspiął się po schodach. Sam otworzył sobie drzwi i od razu poszedł do sypialni. Stanął w nogach łóżka i poczekał, aż Susan się obudzi. – Och! – krzyknęła, widząc go nagle nad sobą. – Wróciłem – powiedział. Zerwała się z łóżka i sięgnęła po podomkę. – Obejrzyjmy je – powiedziała, zapinając guziki. – Wciąż jeszcze są w samochodzie? – Jestem zbyt zmęczony – sapnął Bruce. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął ściągać buty. – Przyjechałem, jak mogłem najszybciej. Spałem tylko kilka godzin
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.