ďťż

– Przepraszam – powiedziałem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Spojrzał na mnie, lekko zdziwiony, że ktoś mu przerywa. – Tak? – zapytał. Jego głos był sztucznie przyjacielski. – Czy to prawda, że morderca zatkał małej drogi oddechowe? – Co takiego? Zauważyłem, że jego przyjaciele wciąż rozmawiają na temat giełdy. – Tak słyszałem, ale nie jestem pewien. Nie pochodzę stąd. Jestem dawnym przyjacielem Julii. Podobno dziecko zostało uduszone. – To prawda – wycedził. – Pomyślałem, że to straszne nie móc zaczerpnąć powietrza. Dusić się. – To proszę przestać o tym myśleć. – Poczekał, aż dotrze do mnie, co powiedział, po czym się odwrócił. Chciałem zobaczyć, czy moja interwencja znajdzie jakiś oddźwięk i pan Muszka z kolegami choć przez chwilę pobędą cicho. Ale nic z tego. Dyskusja na temat giełdy rozgorzała na nowo, przy czym pan Muszka był w niej szczególnie aktywny, przekonując, że Komisja Papierów Wartościowych opiera się na niejasnych przepisach i dowolnie je stosuje. W pobliżu schodów do kościoła stały dziesiątki limuzyn. Szeptano, że przyjechali nimi najznamienitsi goście, w tym senator Drew Anscombe i sławny finansista Christopher Burch z Links Securities. Asystent sekretarza stanu William Rust i rosyjski ambasador Nikołaj Tartokowski podobno przylecieli odrzutowym gulfstreamem Darwina Bishopa. W kościele panowała znacznie poważniejsza atmosfera. Przy drzwiach z drewna tekowego stała marmurowa figura Marii Panny z opuszczonymi rękami. Za ołtarzem jaśniał witraż ze złotych, rubinowych, szmaragdowych i szafirowych szybek przedstawiający Najświętszą Marię Pannę w takiej samej pozie. Przed ołtarzem stała maleńka trumna przykryta białym całunem z ciemnoczerwonym krzyżem. Mała trumna jest błędem logicznym, bolesną pomyłką we wspaniałym dziele Bożym. Julia jutro rano będzie musiała pochować swoje dziecko, pomyślałem. Będzie musiała zakopać córkę w ziemi i zostawić. Wzruszenie chwyciło mnie za gardło, gdy wyobraziłem sobie, jak Julia opuszcza miejsce pochówku, jak Brooke drży zwinięta w kłębek. Chciałem wyrzucić te obrazy z umysłu, ale utknęły w nim na dobre. W kościele nie było wolnych ławek. Stanąłem pod ścianą. Rozejrzałem się dookoła i spostrzegłem nie tylko Anscombe’a i Burcha, ale też całą plejadę znakomitości, od prezenterów wiadomości telewizyjnych po gwiazdy rocka. Ksiądz, zaskakująco młody opalony człowiek z falującymi czarnymi włosami, zaintonował: Tobie, Panie, pokornie powierzamy to dziecko, tak ci drogie. Weź je w swoje ramiona i przyjmij do Raju, gdzie nie ma smutku, tez i bólu, a tylko pokój i radość z Twoim Synem i Duchem Świętym na wieki wieków. Mój wzrok spoczął na Marii, innej matce, której dziecko zostało zamordowane. Zastanowiłem się, czy w tej zbieżności sytuacji lub słowach, które zostaną wypowiedziane w tych murach, Julia zdoła znaleźć pociechę. Darwin Bishop podjął modły. Chwycił się obiema rękami pulpitu i powoli rozejrzał po kościele, jakby przewodniczył jakiemuś zebraniu. Oczy miał suche. – Księga Mądrości, rozdział trzeci, wersety od 1 do 7 – powiedział pewnym siebie głosem i zaczął czytać: A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie. A oni trwają w pokoju. Brooke zmarła okropną śmiercią, Bishop zaś zdawał się trwać w pokoju. Gdy zaczął mówić, poczułem, jak rośnie mi ciśnienie. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę. W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku. Odwróciłem się i po cichu wyszedłem do przedsionka. Nie mogłem dłużej patrzeć na Bishopa i słuchać go, a tym bardziej ryzykować, że nie daj Boże zobaczę, jak Julia go całuje, gdy będzie z powrotem siadał. Chciałem jej złożyć kondolencje. Poczekałem, aż skończy się msza i przed rodziną utworzy się kolejka innych chętnych. Bishopowie stali z boku ołtarza, wysłuchując nie kończących się wyrazów współczucia. Julia ubrana w prostą obcisłą suknię, która – wstyd przyznać, zważywszy na okoliczności – wywołała u mnie przyspieszone bicie serca, obok księdza, a Darwin po jego drugiej stronie. Najpierw podałem dłoń Garretowi. Jego uścisk był silny, a kiedy spojrzałem mu w szaroniebieskie oczy, zauważyłem w nich opanowanie, jeśli nie chłód. Następnie stanąłem przed matką Julii – elegancką szczupłą kobietą w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat z trudem powstrzymującą się od płaczu. Wyciągnąłem do niej rękę. – Wyrazy współczucia z powodu śmierci wnuczki – powiedziałem, zdając sobie sprawę, jak niewspółmierne są te słowa wobec ogromu jej tragedii. – Dziękuję panu – odparła, przytrzymując moją dłoń. – Pan jest...? – Frank Clevenger – przedstawiłem się, nie oczekując, że moje nazwisko coś jej powie. – Tak myślałam – rzekła, zerkając na Julię, która stała dwa kroki dalej. Ruszyłem ku niej. Nie mogłem się powstrzymać, by nie pomyśleć, że dobrze się stało, iż poznałem jej matkę, skoro istniała szansa, że po zakończeniu dochodzenia mogę odegrać ważną rolę w życiu obu tych kobiet. Było to miłe uczucie, ale zdusiłem je w sobie. Musiałem zachować równowagę umysłu do czasu rozwiązania tajemnicy morderstwa Brooke. Ale w chwili, gdy ująłem dłoń Julii, moje postanowienie, że zachowam obojętność, prysło. Darwin Bishop odsunął się o kilka kroków, najwyraźniej nie chcąc, żebym mu składał kondolencje. Dzięki temu mogłem chwilę pomówić na osobności z Julią. Popatrzyliśmy sobie w oczy. – Tak mi przykro..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.