ďťż

– Ma pan prawo jazdy? – Nie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Więc jak pan mógł prowadzić taki motocykl? – Ma poniżej stu dwudziestu pięciu centymetrów pojemności silnika, więc nie trzeba mieć prawa jazdy, a te moto-crotty wyciągają może ze dwadzieścia kilometrów na godzinę. To wszystko bzdura. Znowu z nas kpi. Marino w mojej sali konferencyjnej kręci się na krześle. – Ten dupek ma na wszystko odpowiedź, no nie? – Czy zdobywa pan pieniądze jeszcze w jakiś inny sposób? – Czasem od kobiet. – A w jaki sposób dostaje pan pieniądze od kobiet? – Jeżeli mi je dają. Muszę przyznać, że kobiety są moją słabością. Kocham kobiety – ich wygląd, dotyk, zapach, smak. Mówi to wszystko łagodnym tonem – on, który zatapia zęby w kobietach, znęca się nad nimi i je morduje. Udaje całkowitą niewinność. Zaczyna poruszać palcami na stole, jak gdyby mu zesztywniały, zgina je i rozgina, włosy na nich połyskują. – Lubi pan smak kobiet? – Jaime Berger staje się agresywniejsza. – To dlatego pan je gryzie? – Nie gryzę ich. – Nie pogryzł pan Susan Pless? – Nie. – Proszę pana, na ciele miała ślady ukąszeń. – Ja tego nie zrobiłem. To oni. Siedzą mnie i to oni zabijają. Zabijają moje kochanki. – Jacy oni? – Powiedziałem pani. Agenci rządowi. FBI, Interpol. Żeby uderzyć w moją rodzinę. – Skoro rodzina tak się starała ukryć pana przed całym światem, w jaki sposób ci ludzie – FBI, Interpol i kto tam jeszcze – skąd oni wiedzą, że jest pan Chandonne’em? – Musieli czasem widzieć, jak wychodziłem z domu, iść za mną. A może ktoś im powiedział. – I wydaje się panu, że minęły co najmniej dwa lata od czasu, jak pan był w swoim rodzinnym domu? – ponawia pytanie Berger. – Co najmniej. – Od jak dawna sądzi pan, że pana śledzą? – Od wielu lat. Może od pięciu. Trudno określić. Są bardzo sprytni. – A jak mógłby pan im pomóc, cytuję: „uderzyć w pańską rodzinę”? – Gdyby im się udało zrobić ze mnie seryjnego mordercę, wtedy policja mogłaby wejść do domu mojej rodziny. Nic by nie znalazła, bo moja rodzina jest niewinna. To wszystko polityka, mój ojciec jest bardzo potężny politycznie. A poza tym, nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, co się działo ze mną, z moim życiem. To wszystko jest spisek, żeby mnie tu zwabić i zaaresztować, a potem skazać na śmierć. Bo wy, Amerykanie, zabijacie ludzi, nawet jak są niewinni. Wszystkim o tym wiadomo. – To stwierdzenie wydaje się go męczyć, jakby był znużony wyjaśnieniem go. – Gdzie się pan nauczył mówić po angielsku? – Sam się nauczyłem. A kiedy byłem młodszy, ojciec dawał mi książki, jak przychodziłem do domu. Czytałem dużo książek. – Po angielsku? – Tak. Chciałem się nauczyć bardzo dobrze angielskiego. Mój ojciec mówi wieloma językami, bo zajmuje się międzynarodową spedycją i ma do czynienia z wieloma zagranicznymi krajami. – Włącznie ze Stanami Zjednoczonymi? – Tak. Ramię Talleya ponownie pojawia się na ekranie, stawia na stole kolejną pepsi. Chandonne łakomie wsuwa słomkę do ust i głośno ssie. – Jakiego rodzaju książki pan czytał? – pyta dalej Berger. – Mnóstwo historycznych i innych też, żeby się kształcić, bo, widzi pani, musiałem sam się uczyć. Nigdy nie chodziłem do szkoły. – Gdzie są teraz te książki? – Och, nie wiem. Nie zabieram ich, ponieważ czasem jestem bezdomny albo dużo się przemieszczam. Ciągle uciekam, oglądając się przez ramię, bo tamci ludzie mnie ścigają. – Czy zna pan inne języki oprócz francuskiego i angielskiego? – Włoski. Trochę niemieckiego. – Lekko mu się odbija. – I też sam pan się ich nauczył? – Znajduję dużo gazet w różnych językach w Paryżu i tym sposobem też się uczę. Czasem sypiam na gazetach. Kiedy nie mam gdzie się podziać. – Serce mi się kraje. – Marino nie może się powstrzymać. Na taśmie Jaime Berger zwraca się do Chandonne’a. – Wróćmy do Susan, do jej śmierci piątego grudnia, dwa lata temu, w Nowym Jorku. Proszę mi opowiedzieć o tym wieczorze; twierdzi pan, że poznaliście się wtedy w Lumi. Co dokładnie się wydarzyło? Chandonne wzdycha, jakby z każdą sekundą był coraz bardziej zmęczony. Często dotyka bandaży i dostrzegam, że drżą mu ręce. – Muszę coś zjeść – mówi. – Jest mi słabo. Nasza rozmówczyni naciska guzik pilota, a obraz zatrzymuje się i traci ostrość. – Przerwaliśmy na około godziny – wyjaśnia mi. – Tyle, żeby zdążył coś zjeść i odpocząć. – No, gościu zna nasz system jak ta lala – informuje mnie Marino, tak jakbym sama jeszcze tego nie spostrzegła. – A ta historia o małżeństwie, które go wychowywało, to brednia. Po prostu chroni swoją mafijną rodzinę. – Zastanawiam się, czy zna pani restaurację Lumi – zwraca się do mnie prokurator Berger. – Tak z marszu jej nie kojarzę. – To interesujące. Kiedy dwa lata temu zaczęliśmy badać zabójstwo Susan Pless, wiedzieliśmy, że tego wieczora, kiedy ją zamordowano, jadła kolację w Lumi, bo kelner, który ją obsługiwał, zadzwonił na policję natychmiast, gdy tylko usłyszał o jej śmierci. Koroner nawet znalazł w jej żołądku resztki posiłku, wskazujące na to, że prawdopodobnie jadła najpóźniej na kilka godzin przed zgonem. – Była sama w restauracji? – pytam. – Przyszła sama i dosiadła się do mężczyzny, który także był sam, ale nie był dziwolągiem, ani trochę. Opisano go jako wysokiego, szerokiego w ramionach, dobrze ubranego, przystojnego. To był wyraźnie ktoś, dla kogo pieniądze nie stanowią problemu, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. – Czy wie pani, co zamówił? Jaime Berger przeczesuje włosy palcami. Pierwszy raz widzę, że traci pewność siebie. Prawdę mówiąc, przychodzi mi do głowy słowo „spłoszona”. – Zapłacił gotówką, ale kelner pamiętał, co podawał obojgu. Mężczyzna zamówił polentę z grzybami i butelkę barolo, dokładnie tak, jak to Chandonne opisał podczas przesłuchania. Susan wzięła przystawkę z jarzyn opiekanych na ruszcie, a potem jagnię, co się zgadza, nawiasem mówiąc, z treścią jej żołądka. – Jezu – mówi Marino. Wyraźnie to dla niego nowina. – Jak to możliwe, do cholery? Przecież potrzebne by były wszystkie efekty specjalne z całego Hollywood, żeby zamienić ten obrzydliwy kłębek kudłów w jakiegoś przystojniaka, który wpada w oko kobietom. – Chyba że to nie był on – zauważam. – Czy to mógł być jego brat Thomas? A Jean- Baptiste szedł za nim? – Milknę zaskoczona. Nazwałam potwora jego imieniem. – Bardzo logiczna myśl – przyznaje Jaime Berger. – Ale jest kolejna przeszkoda w takim scenariuszu. Portier w domu Susan pamięta, że przyszła z mężczyzną, którego opis zgadza się z opisem tego z Lumi. To było około dziewiątej wieczór. Portier miał służbę do siódmej rano, więc był na miejscu, jak ten człowiek wyszedł o wpół do czwartej, czyli o godzinie, kiedy Susan zwykle już nie spała i była w drodze do pracy. Musiała być w studiu około czwartej czy wpół do piątej, bo program zaczyna się o piątej. Jej ciało znaleziono około siódmej i zdaniem koronera nie żyła już od kilku godzin
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.