ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Pytam poważnie.
To była prawie poważna odpowiedź. Ci ludzie zarabiają grosze. Dwie dodatkowe
gęby do
wykarmienia to spore obciążenie dla wiejskiego gliny, który nie bierze łapówek.
Nie ufam mu. To jego spojrzenie... Ile mu powiedziałeś?
W zasadzie wszystko.
Żartujesz... Nie skomentowałem tej sugestii. To dlatego ani trochę nie
naciskał...
Wyśpiewałeś mu całą prawdę.
Wstydzisz się tej prawdy?
Nie o to chodzi. On... nic o nim nie wiemy.
Wiemy, że nas nie wsadził. I nie wydał Polakom. Odczekałem chwilę.
Powiedziałaś
mu, jak próbowałaś zarabiać na operację Oli?
A ty powiedziałeś?! Jej oburzenie wystarczyło za odpowiedź. Pokręciłem
głową, co
sprawiło, że natychmiast oklapła jak przebita dętka. Przepraszam. Tchórz ze
mnie. Nie potrafię
spojrzeć prawdzie w oczy.
Nie jesteś tchórzem. To w nocy...
Myślałam, że poderżnie ci...
Nie o tym mówię. Rozchyliła usta, ale trochę wcześniej odgadła, co mam na
myśli, więc
zamknęła je na powrót. Na wojnie daliby ci Virtuti za tę szarżę z kijami. Ale
wiesz co? Na
drugi raz zdejmij buty. Zwłaszcza jeśli wcześniej wytapiasz się w potoku. Samo
mlaskanie mogło
go zaalarmować. Bose stopy są bezkonkurencyjne przy podchodzeniu ofiary. Jej
oczy były
ciemne, prawie smutne, choć po ustach błąkał się cień uśmiechu. Nie tylko przy
tym ni to
mruknęła, ni westchnęła. Po czym zmieniła ton na rzeczowy. Kazałeś nie mówić,
że jestem
dziwką. Teraz pytasz, czy mówiłam, jak się puszczam. Chodzi ci o coś czy jedynie
zmieniłeś
zdanie?
W jej głosie nie było pretensji, naprawdę tylko pytała. Pomyślałem, że daleko
zaszliśmy.
I zaraz potem że biorę za oznakę zżycia i zaufania coś, co jest po prostu
cechą jej charakteru.
Charakteru kobiety, która nie widzi nic złego w handlowaniu własnym ciałem.
Wolałbym do tego nie wracać też zdobyłem się na rzeczowość ale to, co
powiedziałaś
o kolczykach, nie daje mi spokoju. Pomyślałem sobie, że warto pójść tym tropem.
Chcesz odwiedzać kolejno okolicznych jubilerów?
Nie. Mamę Hagedusić.
Biuro mieściło się w starej szacownej kamieniczce przy jednej z bocznych uliczek
Maglaja,
czyli po muzułmańskochorwackiej stronie kordonu. Znudzeni żołnierze zatrzymali
nas i w
ramach wyrywkowej kontroli sprawdzili, czy w bagażniku nie wieziemy narzędzi do
wywołania
kolejnej wojny bałkańskiej. Byli z Danii, więc najpierw pomęczyli się trochę z
odszukaniem
samego bagażnika. Na koniec zapytali, czy na pewno nie zabłądziliśmy i czy
wiemy, że po tamtej
stronie jest trochę inaczej.
Może było, ale jedyne rzucające się w oczy oznaki owej odmienności stanowiły
napisy
w łacińskim alfabecie i sporo zielonych plakatów wyborczych, porozlepianych na
ulicach.
Jovanka, jak przedtem w Doboju, wysiadała i wypytywała ludzi o drogę, a oni,
identycznie jak
Serbowie na północy, albo ją wskazywali, albo rozkładali ręce, jednakowo
uprzejmi, a w
większości przypadków nawet uśmiechnięci. Obserwując ich reakcję, wyzbyłem się
ostatnich
złudzeń dotyczących akcentu dziewczyny. Wyglądało na to, że strony, które tak
ochoczo
wyrzynały się parę lat temu, nie potrafiły rozpoznać wroga po sposobie mówienia.
Przed dziesiątą dotarliśmy na miejsce. Nieźle, biorąc pod uwagę, że zaczynaliśmy
w całkiem
innym mieście, zaczepiając nielicznych porannych przechodniów i pytając prosto z
mostu, czy
nie słyszeli o niejakiej Mamie Hagedusić. Nie miałem serca zwalać tej roboty na
barki
osamotnionej Jovanki i wyjeżdżając z Doboju, wiedziałem z grubsza, jak ludzie
patrzą na
alfonsów.
Tu jest napisane, że to biuro powiedziała niepewnie Jovanka, odrywając wzrok
od
eleganckiej tablicy przy wejściu do budynku. I te samochody... Może to nie tu?
Samochody były faktycznie luksusowe jak na Bośnię, ale tylko trzy. Mimo to
parking dorobił
się strażnika, który wyglądał, wypisz wymaluj, jak ci dwaj od Harvarda. Dał nam
minutę, po
czym podszedł i dość grzecznie o coś zapytał.
Hagedusić powiedziałem pewnie nie na temat i dodałem w zuluskiej
angielszczyźnie:
Chcę się z nią widzieć.
Zmieszał się odrobinę, pomyślał, a na koniec odwzajemnił mi się kameruńską
odmianą
niemieckiego. Jovanka nie rwała się do tłumaczenia, ale nie musiała nic mówić,
by załatwić nam
przepustkę do budynku. Ochroniarz obejrzał sobie jej kusy strój, uśmiechnął się
domyślnie
i wskazał drzwi. Wewnątrz było jak w hotelu: z boku bar, buraczkowe chodniki i
numery na
drzwiach. Na dwóch klamkach wisiały tabliczki, jakimi posługują się goście
nieżyczący sobie
nagłego wkroczenia pani z odkurzaczem. Jedynym zgrzytem był widok dziecięcego
wózka na
półpiętrze
|
WÄ
tki
|